Uwielbiam fotografię. To stwierdzenie mogłoby wystarczyć za wstęp, ale pozwólcie, że troszkę się rozgadam. Fotografią interesuję się od kilku lat, obecnie jestem na etapie zaprzyjaźniania się z cyfrową lustrzanką. Lubię robić zdjęcia detalom, krajobrazom, zwierzakom, a także znajomym ludziom. Niniejszy post będzie pierwszym z cyklu „Miranda zwiedza Świat” (: Zatem, moi Drodzy, zapraszam!
Dolny Śląsk. Co tam właściwie można znaleźć? Ano można znaleźć nieczynne kopalnie, podziemne (niezamieszkane) miasta, zamki, ruiny, mury obronne, kościoły… Sześć dni wystarczyło, by uszczknąć po trochu wszystkiego.
Zaczynamy! Samochód odpicowany na ile się da, zatankowany, zapakowany, a więc ruszamy. Nawigacja w dłoń… Echem… Zepsuty kabel od ładowarki skutecznie uniemożliwił korzystanie z nawigacji. Ale nic to, papierowe mapy w dłoń i jedziemy! Kierunek – Legnica. Pogoda grymasi, ale nas to nie wzrusza. Płyta gra, a my nucimy pod nosem piosenki o Petersburgu, małej Cygance, weselu i (absolutny hit sezonu) o Świdrydze i Midrydze. Zatrzymujemy się na obiad w Opolu. Tak miło się rozmawia, że aż się nie chce ruszać dalej. Mała zmiana planów – zwiedzanie Legnicy zostawiamy na jutro, jedziemy prosto na nocleg. Tu należy dodać – nocleg w zamku! Problemy pojawiły się przy zjeździe z autostrady. Gdzie ten Grodziec? Ba, gdzie ta Złotoryja? Ciemność widzę, ciemność! A w tej ciemności zapala się kontrolka paliwa. Jedziemy na oparach, gubimy się wśród robót drogowych i objazdów, czas ucieka a adrenalina rośnie… Ostatecznie dotarliśmy do zamku półtorej godziny po oficjalnym zamknięciu bram. Ufff…
Wtorek przywitał nas chłodno, ale jeszcze nie zimno. Zaczynamy od odwiedzenia opactwa Cystersów w Lubiążu. Mimo trwającego remontu (i rozbiórki niektórych budynków), udaje nam się obejść główny budynek dookoła i zobaczyć wnętrza niektórych sal.
Po tych wędrówkach zdążyliśmy zgłodnieć, więc udaliśmy się na obiad do Legnicy. Miasto jak wiele innych – rynek, ładne kamieniczki, kościół… I bardzo sycące pierogi ruskie w barze mlecznym. Dla odmiany, dzisiaj udało nam się wrócić na nocleg do zamku przed zamknięciem bram.
Środa minęła pod znakiem pokoju. A dokładniej Kościołów Pokoju w Jaworze i Świdnicy. Tak, to te kościółki z listy UNESCO. Z zewnątrz dość niepozorne, ale wewnątrz… Coś niesamowitego.
Jedziemy dalej. Pora na najbardziej okazały zamek z naszej listy – Książ. Docieramy na miejsce w samą porę, by załapać się na zwiedzanie. Pani przewodnik oprowadza nas po pięknie urządzonych komnatach (żyrandole!), po czym zaciąga nas do podziemi. A po godzinie wypuszcza z powrotem na światło dzienne. Zwiedzając ogrody, spotykamy futrzastych strażników zamku.
Trochę kombinowania wymagało odnalezienie domku w Polanicy, w której mieliśmy zarezerwowane kolejne dwa noclegi. Jak się okazało, Polanica ma trochę więcej dróg, niż zapamiętałam to z wakacji kilka lat wcześniej…
Czwartek był bardzo zróżnicowany. Czerpaliśmy własnoręcznie papier w Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju. Zajrzeliśmy do Kaplicy Czaszek w Czermnej. Zjedliśmy z wielkim smakiem po trzy pajdy chleba ze smalcem, przyglądając się krótkiemu pokazowi garncarstwa. A na deser wybraliśmy się na spacer po nieczynnej już kopalni węgla w Nowej Rudzie.
Piątek jakby wyczuł, że po spędzeniu prawie dwóch godzin pod ziemią potrzebujemy słońca. Wspaniałomyślnie zaoferował więc całkiem pokaźną ilość ciepła, co my zgrabnie zignorowaliśmy. Do zwiedzenia mieliśmy bowiem dwa podziemne „miasta” – w Osówce i Walimiu. Te „miasta” to podziemne bunkry i ciągi tuneli, jakie podczas wojny budowali hitlerowcy. Na pewno słyszeliście kiedyś wyrażenie „podziemia Gór Sowich” – to właśnie one. Sześć podziemnych, wybetonowanych kompleksów, które przypuszczalnie miały być ze sobą połączone. Kwatery Hitlera, schrony, fabryki broni, skarbce… Wybierzcie sobie ulubioną teorię.
Sobota najwyraźniej miała jakieś układy z Piątkiem. Postanowiła ukarać nasz lekceważący stosunek do słońca i zaserwowała nam deszcz. Na szczęście była na tyle wspaniałomyślna, że przynajmniej do południa była to tylko mżawka, a ulewa zaczęła się dopiero wieczorem, kiedy już siedzieliśmy wygodnie w samochodzie. Udało nam się zawitać do zamku w Mosznej. Dla ciekawskich (i znerwicowanych) – w tymże zamku mieści się Centrum Terapii Nerwic. Na zdjęciu poniżej możecie się przyjrzeć takiemu jednemu delikwentowi, który już się więcej nie będzie denerwował…
Prawie 1000 przejechanych kilometrów. Przebytych pieszo też trochę się nazbierało. Nie zobaczyliśmy wszystkiego, co planowaliśmy, ale zobaczyliśmy kilka rzeczy, których w planach nie mieliśmy. To była bardzo udana wycieczka (:
PS. Wszystkie zdjęcia w tej notce są mojego autorstwa. Proszę nie wykorzystywać ich bez mojej wiedzy i zgody. Najpierw zapytajcie, ja zazwyczaj nie gryzę :]
Muszę koniecznie do tego zamku się udać! A co do zdjęć – kilka sobie wyraźnie upatrzyła, wyróżniających się na tle innych. Piękne! 🙂
Dziękuję (:
Zamek polecam :] Tylko sobie wcześniej sprawdź godziny zwiedzania, bo rzadko ludzi wpuszczają dalej niż do kawiarni.
A Marcinek kwakał do kaczek i ciciki były i ciasto obrzydliwie słodkie 😀
Poza tym powinno być „Małe Zuo zwiedza świat” – tak się jakoś przyzwyczaiłam do tego opisu na gg 😀
Będzie takie zróżnicowanie, raz Małe Zuo, raz Miranda 😉
Jakie te zdjęcia są pięknie!!!
Eeee (przedostatnie zdjęcie) pan Kostek? xD
:*
W sumie zapomniałam zapytać go o imię, wydawał się jakiś taki… odległy… 😉
Ech, gdybyś wcześniej napisała o tej ekspedycji, chętnie bym posłużył za przewodnika. Wynajmuję mieszkanko kilka minut od legnickiego rynku, zaś dom rodzinny stoi relatywnie niedaleko od Lubiąża. Może udałoby się wkręcić was do najpiękniejszych, zamkniętych właśnie, sal opactwa.
Cóż, trudno 😉
Propozycja przyjęta! 😀 W sensie no, upomnę się jak będę miała zawitać w te okolice, dobrze? Bo tam wrócę, to akurat jest pewne (:
Tylko nie zapomnij o mnie:D
Nie zapomnimy! A jak coś, to się przypomnisz 😀
Jak tylko mi dasz znać:D
… co sie odwlecze….
o to to właśnie ^^
Weźcie mnie ze sobą! Umiem nosić walizki, robić wodę na herbatę i nie mam pcheł 😛
Hmm, hmm, nooo możesz się przydać… Dobra, załatwionie ^^
wycieczka świetna, zdjęcia rewelacyjne- zakochałam się w zdjęciu jesiennych liści:) jakim aparatem ty je robisz?:)
🙂
Sony H50 – jeszcze nie lustrzanka, trochę więcej niż prostokątny kompakt, ale wciąż nieduży i wygodny (:
Zazdroszczę ciekawej wycieczki, a zdjęcia, szczególnie te czarno-białe, są piękne 😀
Żywiołak rewelacja 😉
🙂 Zaczynam powoli ogarniać fotoszopa, obecnie eksperymentuję właśnie z czernią i bielą.
Cieszę się, że się Żywiołak spodobał 😀 Iście wiedźmowa piosenka ^^
To ogarnianie dobrze Ci wychodzi 😉
Żywiołaka znam już od jakiegoś czasu dzięki koleżance, mój ulubiony ich numer to „Wiły”, ale świetny jest też „Moja mała” z płyty „Gajcy”.
Czarno-białe zdjęcia klamek, drzwi etc są boskie!
🙂