Czas najwyższy na recenzję Hobbita. Czemu tak późno? Cóż, przede wszystkim nie lubię pisać, kiedy coś jest na fali, bo niechcący ulegam ogólnemu trendowi, a o to było nietrudno. Przyznajcie, ile razy przeczytaliście nieśmiertelne jak można było zrobić trzy filmy z jednej małej książki??!!?? (tu wstaw liczbę pytajników i wykrzykników adekwatną do oburzenia piszącego). Narzekania, że treść nieortodoksyjna i zakłamana – też tu nie będzie.
Szczerze, to mnie zupełnie nie obchodzi kwestia dlaczego Jackson… Mógł, to zrobił. Fajnie zrobił. Ładnie i z wybuchami, a i trochę do śmiechu, trochę do wzruszania się. Zamienił prostą, naiwną bajeczkę o kudłatym kurduplu w trzyczęściową epopeję, bo miał z tego radochę. I właśnie to najbardziej przemawia z ekranu.
A tu taka mała ciekawostka. Mam słabość do japońskich krzaczków.
Żeby zadość stało się kanonom recenzji, coś wypadałoby o fabule opowiedzieć. Cóż, wiele właściwie się nie dzieje – ot taki niski, mechaty na stopach typek (czyli tytułowy Hobbit, Bilbo Baggins) przeżywa istny najazd całego stada kurdupli, takich trochę bardziej brodatych i rubasznych. W towarzystwie szarego (też zarośniętego) czarodzieja idą do Samotnej Góry, by odzyskać krasnoludzki skarb, który zajumał paskudny smok.
Żeby nie było, właśnie opowiedziałam Wam pół książki, jak nie dwie trzecie. Hobbit Tolkiena sam w sobie jest parszywie ubogą książeczką, jednak nie możemy zapominać, że ten sam autor stworzył potężną kobyłę o tytule Silmarillion, do której bez rozpiski i słowniczka nie podchodź.
Wpuść krasnoludy do kuchni, a powiem ci, kim jesteś…
Naiwność pierwszej opowieści o Śródziemiu wynika z prostej rzeczy – przeznaczona była ona dla oczu dziecka. Takiego, jakim jest Bilbo, wyruszający z bezpiecznego Shire. On nie ma pojęcia o pradawnych niesnaskach między elfami i krasnoludami, nie zna legend i baśni, a imiona Sauron, Saruman, Elendil są pustymi dźwiękami. Nie ulega jednak wątpliwości, że ten świat tam jest, bogaty postaciami, upadającymi cywilizacjami, blaknącą historią. Oglądając Hobbita dostajemy w pakiecie całe Śródziemie, powoli przesuwające się przed oczami Bilba.
Pradawne potęgi, wielcy magowie, istoty pamiętające świt świata – to mnie ujęło w filmie najbardziej. Oczywiście krasnoludy też są genialne, Bilbo uroczy, a Gollum tragiczny, jednak wreszcie zrozumiałam smutek krasnoludów, tracących ojczyznę. W ich głosach o różnych akcentach słychać, że piętno czasu i tułaczki odbija się na nich bardziej, niż tego by chciały. Patrzę na białą głowę dobrotliwego Balina i wiem, że to jego zapiski będzie czytać Drużyna Pierścienia, która zapuści się w czeluście Morii. I jakoś tak smutno.
A tu Bofur, grany przez psychotycznego doktora Jekylla…
Śródziemie czasów hobbitów jest miejscem melancholijnym, jednak trzeba się uważnie wsłuchać w śmiech krasnoludów czy poezję elfów, by to dostrzec. Rubaszne, optymistyczne niziołki są prawdziwym ewenementem na świat Tolkiena – one, chyba jako jedyne, nie uginają się pod ciężkim brzemieniem historii. Dlatego z prawdziwą przyjemnością oglądamy konfrontacje międzyrasowe w filmie, śmiejemy się z uciekających na krótkich nóżkach krasnoludów, kibicujemy Thorinowi i z całych sił wierzymy w Bilba i jego dobre serduszko. No i oczywiście uwielbiamy Golluma, bo jest… no, bo jest.
Podobała mi się ta wycieczka do Śródziemia przed Wielkimi-i-jakże-znaczącymi zdarzeniami z Władcy Pierścieni. Galadriela jest przepiękna, Saruman zadufany w sobie, Elrond podejrzliwy, widoki zapierające dech w piersi i ani się człowiek obejrzy, a trzy godziny filmu mijają, jak z bicza strzelił. Zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie – nie, żeby jakoś szczególnie mnie poruszył, wstrząsnął, wbił się do głowy. Raczej wsiąknął we mnie powoli i od czasu do czasu wypływa na wierzch pamięci, budząc przyjemne, cynamonowe skojarzenia z ciepłymi, słodkimi bułeczkami.
Czy obejrzę go jeszcze raz? Z pewnością, w dodatku nie tylko raz, ale i dwa, trzy. Lubię Śródziemie Jacksona, lubię Martina Freemana, a dla sceny w kuchni warto ponownie udać się do norki Bagginsów.
Niech mi tylko ktoś wytłumaczy, czemu Tolkien aż 12 krasnoludów posłał w drogę, skoro o połowie z nich prawie nie wspomina…
No i na koniec: Radagast Bury. Facet rządzi i wymiata, zaiwania po okolicy w sankach zaprzężonych w zające, ptaki mu paskudzą na głowie, jeża (Sebastiana!) ma za pazuchą – pełne, cudowne szaleństwo. Nawet bracia-czarodzieje uważają, że jest taki trochę… nie tego. Cóż, gra go Doktor Who numer 7, więc nie ma co się dziwić.
A, no i byłabym zapomniała – Benedict Cumberbatch, czyli Sherlock partnerujący Martinowi Freemanowi pojawił się na chwilę – jako rozmazana czarna plama. Bardzo mi przykro, drodzy fani – trzeba jeszcze trochę poczekać.
Hobbit. Niezwykła podróż (2012)
reż. Peter Jackson
scen. Guillermo del Toro (i Peter Jackson w sumie też)
wyst. Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage, Ken Stott, James Nesbitt, Elijah Wood, Hugo Weaving, Cate Blanchett, Sylvester McCoy, Andy Serkis, Christopher Lee
muzyka Howard Shore
Film był cudowny, naprawdę ! I chętnie obejrzę go i nie raz, a zapewne nawet szarpnę się na noc filmową jak będą robić. Ale jak zwykle nie mam takich kłopotów, tak co jakiś widziałam tam Agenta Smitha czy X-mana… No i nie poradzę nic na to że dziwnie się w kinie patrzyli, kiedy nagle dostawałam śmiechawy ^^”
My byliśmy z kumplem, który non-stop miał śmiechawę ;P
Film jest super.
A do motywu odzyskiwania domu, to po Homeworldzie mam, chyba przesadną, słabość…
Pytania typu „jak można było zrobić trzy filmy z jednej małej książki??!!?? ” to czyste malkontenctwo, uprawiane zazwyczaj przez ludzi, którzy nie bardzo mają wyobraźnię chyba 🙂 Jak dla mnie, Jackson zrobił bardzo przyjemną rzecz, dla odmiany zamiast skracac jakiś szlagier i wycinac z niego wszystko poza ogólną fabułą (co mnie boli w 90% adaptacji) zaszalał i zafundował nam po prostu dobre widowisko. Nie wiem, czy kierowała nim bardziej rozszalała wyobraźnia czy raczej chęc zysku i nie obchodzi mnie to. Jako rzekłaś, Szyszasta, zrobił bo mógł i chwała mu za to, zrobił porządnie i już za sam fakt, że moje książkoodporne dziecko (kara za grzechy dla matki-mola…)chce teraz przeczytac Hobbita, mam ochotę gościa ucałowac 😉 I za Radagasta, tak sama od siebie!
Za Radagasta 😀
Ha, Doktor jest wszędzie!
Byłam na premierze i również nie chce mi się jeszcze pisać recenzji, czekam aż wszystko się uspokoi, więc rozumiem 😀 Hobbitowy szał udziela się wszystkim…
Film nie jest może tak dobry jak Władca Pierścieni i miejscami nudzi, lecz fan Tolkiena z pewnością będzie się dobrze bawił 😀 zdziwił mnie trochę wybór „ciach” na role Kiliego, Filiego i Thorina, choć w sumie fanservice musiał być ^__^
Twoje recenzje czyta się bardzo lekko i z przyjemnością, czułam, że muszę to napisać. Aż chce się czytać.