Lirael to druga część trylogii Gartha Nixa – opowieści, która powstała prawie 20 lat temu, ale jej wiek działa tylko na jej korzyść. Niedawno zachwycałyśmy się pierwszym tomem – Sabriel, a jak będzie z kontynuacją?
UWAGA! PONIŻSZY TEKST ZAWIERA SPOJLERY Z PIERWSZEJ CZĘŚCI TRYLOGII – SABRIEL.
Ciężko byłoby napisać tę recenzję bez spojlerów z Sabriel, bo jeden z głównych bohaterów jest synem pary z poprzedniego tomu. Cała akcja zaczyna się zresztą kilkanaście lat po wydarzeniach z pierwszej części. Grożące Królestwu ogromne niebezpieczeństwo zostało wtedy zapieczętowane, ale na tym praca Sabriel i Touchstone’a się nie skończyła. Teraz już królewska para co i rusz musi się rozprawiać z kolejnymi problemami, które, jak możemy się domyślić, niebawem skumulują się w coś poważnego.
Zanim jednak skupimy się na bieżącej historii, chciałybyśmy na chwilę wrócić do Sabriel. Skoro zostało powiedziane, że w tym tekście będą spojlery z pierwszej części trylogii, to postanowiłyśmy wykorzystać tę okazję do otwartych już zachwytów nad Sabriel. Uwaga, będziemy pokazywać palcami 😀
Miranda: KOT! Mały, biały kociak, który jest pomocnym, choć trochę wrednym stworzeniem. Ale jak mu się zdejmie obróżkę, wyłazi z niego coś bardzo potężnego, chcącego ubić wszystkich Abhorsenów, w tym jego obecną podopieczną Sabriel. Ale będzie mu ciężko, bo ten, który go uwięził, wymyślił świetny sposób na utrzymanie kociaka w tej mniej groźnej postaci. Pomysł na tę postać spodobał mi się niezmiernie.
Szyszka: Magia! Magia rządzi, wymiata i głaszcze ciciki! Pomysł z dzwonkami, które służą do nekromancji, magicznych znaczków formujących się w powietrzu, tworzących zbite struktury! To, że Abhorsen jest tylko jeden, więc Sabriel może nim być tylko dlatego, że jej ojciec tak naprawdę nie żyje… Szacun dla autora!
Dom Abhorsenów! Zbudowany dzięki prostej logice: Abhorseni walczą ze zmarłymi – zmarli nie mogą przejść przez płynącą wodę – zbudujemy sobie dom na środku wielkiej rzeki. W dodatku otoczymy go wysoookim murem, bo jeśli zmarli zaczną za bardzo podskakiwać, to wezwiemy na pomoc duchy gór, które roztopią lód i śmiertelnie podniosą nam poziom rzeki. I fuuu, tak się pozbywa zmarłych!
W sumie najbardziej mi się podobało to, że po prawie dekadzie od przeczytania Sabriel nadal pamiętałam, że mi się podobała. I fabułę, tak mniej więcej. Do tego stopnia, że kiedy czytałam Gwiezdny pył Gaimana byłam głęboko przekonana, że ktoś tu od kogoś ściągał…
Zachwyty zachwytami, ale czas już przejść do sedna tego tekstu, czyli do Lirael. Jak nam się podobała druga część trylogii?
Przez pierwszą część książki było całkiem ciekawie. Co prawda zaczęło się niezbyt przyjemnie, bo przedstawieniem czternastoletniej Lirael – mieszkającej w pałacu na lodowcu, jedynej spośród ponad tysiąca pięciuset kobiet, która nie otrzymała jeszcze daru Widzenia w odpowiednim ku temu wieku. Mała przejmuje się tym przeokrutnie, bo uważa się za kompletnie bezużyteczną bez daru przynależnego do jej rodu, choć na dobrą sprawę nikt jej w tym temacie specjalnie nie dokucza… Ale po parudziesięciu stronach użalania się nad sobą Lirael dostaje pracę… w bibliotece. W ogromnej, tajemniczej, niebezpiecznej, magicznej bibliotece.
Jak uwieść normalną dziewczynę? Daj jej bibliotekę, czy jakoś tak. W każdym razie w tym momencie wybaczyłam Lirael jej emo podejście do życia, bo dziewczę powinno się ogarnąć. Robi to nawet nieźle, dopóki nie popełnia pierwszego Grzechu Głównego Bohaterek YA – wchodzi tam, gdzie nie powinna, sprowadza nieszczęście, po czym bohatersko stwierdza, że sama po sobie posprząta. Bo przecież przedwieczne złe beboki po prostu czekają, aż załatwi je jakaś niedoświadczona smarkula.
Tyle, że akurat TUTAJ nie miałam ochoty walić głową w blat biurka. Bo… no, bo było Podłe Psisko.
O Podłym Psisku zapewne rozpiszemy się bardziej we wpisie dotyczącym trzeciej części serii, żeby tutaj za bardzo nie spojlować. Ale Podłe Psisko jest świetne 😀
Jeśli chodzi o samą Lirael, to ja jej grzechy wybaczyłam. Małą zawsze była odludkiem, poza tym lepsze takie głupie poświęcenie, niż jęczenie, że nikt jej nie kocha. A i tak wolałam czytać o niej, niż o księciu… Syna Sabriel i Touchstone’a przez większość czasu miałam ochotę złapać za frak i mocno nim potrząsnąć. A najlepiej wyrzucić z książki, bo po co mi tam taka niedorajda…
Takie z niego lelum-polelum, że niedobrze mi się robiło. Zazwyczaj to bohaterki są smutnymi dziuniami, a tutaj następca tronu, który najpierw odważnie broni swoich pozbawionych magii kolegów, nagle staje się płaczliwym upierdliwcem z gatunku „odmrożę sobie uszy na złość”. Prawdziwy z niego Stefek Burczymucha i gdyby nie obecność Moggeta, to jeszcze bardziej kibicowałabym Lirael, żeby grzmotnęła mu wreszcie w ucho. Owszem, na końcu książki wiele rzeczy staje się jasne (na przykład czemu ni z gruchy ni z pietruchy księciunio zaczyna zielenieć ze strachu na myśl o wchodzeniu w Śmierć).
Myślę, że książka o wiele lepiej by na tym wyszła, jakby wszystko wyjaśniło się tak z 50 stron wcześniej, w dodatku wszelkie wątpliwości i tajemnice zostają rozwiazane „od ręki”, w paru zdaniach. I w sumie cała powieść to bardzo długi wstęp do tego, co u Nixa kocham najbardziej – profesjonalnego kopania tyłka głównego beboka. Bo pradawne i odwieczne zło jest jak najbardziej fascynujące, straszne i potężne, cudownie opisane i naprawdę działające na wyobraźnię. Uwielbiam ten świat z tajemniczym Magicznym Kodeksem (im więcej o nim wiem, tym bardziej mi się podoba!), z wieszczkami mieszkającymi pod lodowcem, Konstruktorami magii i innymi ciekawymi bytami, które czasem niewinnie pobrzękują dzwoneczkiem na obróżce…
Ciekawa jestem, czy o tych ostatnich dowiemy się czegoś więcej w Abhorsenie… Okazja ku temu na pewno będzie, a w każdym razie liczę na widowiskowy finał trylogii. Po świetnej Sabriel i nierównej, nieco irytującej, ale mimo wszystko interesującej Lirael epickie zakończenie serii po prostu byłoby na miejscu. Dobrze, że weekend się zbliża, będzie szansa na przeczytanie wszystkiego za jednym posiedzeniem 🙂
Garth Nix Lirael (druga część trylogii), Wydawnictwo Literackie 2014