Moon (2009)

Pomyśl, jakbyś się czuł kilka tysięcy kilometrów od domu, za towarzystwo mając jedynie robota? Ułudę kontaktu z rzeczywistością stwarzają filmy-rozmowy przysyłane ci przez żonę. Wokoło – kosmiczna pustka i wszechobecny pył księżycowy. W takich warunkach własne myśli moga stać się odrobinę za głośne…

Sam przebywa na Księżycu już trzy lata i zaczyna mu doskwierać samotność. Z niecierpliwością liczy dni, kiedy jego kontrakt się skończy i będzie mógł wrócić na ziemię, ogląda raz po raz filmy z żoną i malutką córeczką. Czy pozna mnie, kiedy wrócę? Jak to będzie wziąć ją w ramiona? Sam marzy o powrocie, a w międzyczasie ćwiczy, klei model miasta, gotuje i próbuje wciągnąć w sprzeczkę towarzyszącego mu robota.

Film ma od samego początku uroczy, klaustrofobiczny klimat, a Kevin Spacey, mówiący za robota tym swoim łagodnym, miłym głosem psychopaty (określenie mego mężczyzny) jeszcze to wrażenie potęguje. Bohater nie czuje się zbyt dobrze, zaczyna chorować, jednak kurczowo trzyma się nadziei na powrót do domu. Ulega jednak wypadkowi, a kiedy budzi się – nic nie będzie takie, jak przedtem – okazuje się, że nie jest sam na stacji, a jego towarzysz jest niczym senna mara chorego umysłu.

Nie, film nie straszy, a umiejętnie stopniuje napięcie. Widz jest tak samo zdezorientowany, jak Sam, próbuje odkryć prawdę, chce za wszelką cenę zachować zdrowe zmysły i – przede wszystkim – chce wrócić do domu, do osób, które kocha. Nie jest to też sensacja w stylu „Obcego”, raczej skłaniałabym się do klimatu „Kuli”, połączonej z dramatem jednego pokoju. Rewelacyjny Sam Rockwell znakomicie ukazuje drogę człowieka poprzez meandry szaleństwa – zarówno tego rzeczywistego, jak i urojonego. A rozwiązanie – och, zaskakuje każdego.

Jest to obraz który nazwałabym „pozytywnym pytaniem o naturę człowieka”, unika on bowiem brudu i wynaturzeń, a serwuje zgrabną zagadkę. Ogląda się go może nie z wypiekami na twarzy, a przytulając się mocno do poduszki, ale mimo spokojnego sposobu prowadzenia fabuły jest wciągający od początku do końca, trzymamy kciuki za bohatera i snujemy najdziksze domysły, karmiąc się znanymi nam z innych filmów motywami (oczywiście na pierwszy ogień idzie robot, a jak).

Film widziałam jakiś czas temu, ale nadal gdzieś tkwi z tyłu głowy. Czasem zdarzają się takie przejmujące, proste obrazy, które tkwią jak drzazga w naszym nudnym samozadowoleniu…

Moon (Księżyc), 2009
reż. Duncan Jones
wyst. Sam Rockwell, Kevin Spacey (głos)

5 Replies to “Moon (2009)”

  1. Nie widziałam, ale czuję się zaciekawiona. 🙂

  2. Coś mi się kołacze en film gdzieś na skraju pamięci… chyba na nim przysnąłem, stąd nie potrafię sobie przypomnieć:) mnie paradoksalnie filmy usypiają:) Musieliby mi dać scenariusz – wtedy by mi się podobało:P

  3. Ciekawie i interesująco zapowiada się ten film. Muszę go koniecznie obejrzeć 🙂

  4. Pierwszy raz o nim słyszę. Znajdę i obejrzę, lubię takie klimaty…

    pozdrawiam 🙂

  5. […] Bilba Bagginsa), Sam Rockwell występuje  jako Zaphod, prezydent Galaktyki (to ten pan od „Moon” czy bandyta z „Zielonej Mili”), John Malkowitch szaleje w roli głowy i  jest też […]

Dodaj komentarz