Mroczne materie – Philip Pullman

Bardzo łatwo zniechęcić się do tego tytułu. Grube toto, jak wół stoi, że „dla młodzieży”, w dodatku prezentowane wydanie bardzo pięknie zdradza, o co chodzi, w streszczeniu zaraz na okładce. No i film, który ekranizuje część pierwszą trylogii, „Złoty kompas”, zdecydowanie jest dla dzieci. Sytuację ratuje to, że środowiska chrześcijańskie plują na tę książkę jadem, a sam Pullman musiał wielokrotnie zaprzeczać, jakoby napisał „anty-Narnię”.

Nic bardziej mylącego. Owszem, autor przyznaje, że niekoniecznie przepada za Lewisem, który w jego oczach jest ździebko rasistowski i patriarchalny. Owszem, gdzieś tam pałęta się Bóg i anioły, zarówno upadłe jak i te „porządne”. Książki Pullmana sięgają jednak dużo głębiej, szerzej i dalej, w mądry i przemyślany sposób łącząc płaszczyzny religii, kultury, filozofii i psychoanalizy. W dodatku doprawiają to wszystko Dalekim Wschodem i fizyką kwantową. Zestaw wybuchowy, zaiste.

Fakt, pierwszy tom jest bardziej przygodowy, zaledwie muska powierzchnię znaczeń i historii świata wykreowanego. Dzieje się to dlatego, że sama bohaterka, Lyra, niewiele wie o świecie poza tym, że z niezrozumiałych przyczyn trzeba sie często myć, uczyć dziwnych rzeczy i grzecznie zachowywać. Co z tego, kiedy ona woli biegać z przyjaciółmi po dachach, obrzucać gliną dzieciaki „spoza dzielni” i wymyślać niestworzone historie. Pomaga jej w tym jej dajmon, Pantalaimon, który przybiera postać różnych zwierząt, w zależności od potrzeby.

Dajmony to wyodrębniona cząstka duszy człowieka, która znajduje się poza jego ciałem. Można z nimi rozmawiać, a w miarę upływu czasu ich forma ustala się, pokazując zewnętrznemu światu cechy człowieka. Człowiek i jego dajmon nie mogą się rozdzielać – powoduje to fizyczny ból. Dodatkowo rany zadane jednemu są odczuwane także przez drugiego. Największą zbrodnią, jaką można popełnić, jest zranienie czyjegoś dajmona, przerwanie więzi, czy nawet dotykanie cudzego zwierzęcia. Jednak świat naukowy zauważa zwiazek między dziećmi, ich dajmonami i tajemniczym Pyłem, który jest zinterpretowany jako… źródło grzechu pierworodnego.

A, no właśnie, światem Lyry rządzą organizacje kościelne. Kościół skupia wokół siebie naukowców, rząd, fundusze i co tylko dusza zapragnie. W dodatku czyhają one na naszą bohaterkę, która wyrusza w świat ratować swojego przyjaciela Rogera. Nie wie nawet, że przeznaczeniem jej jest dokonać rzeczy wielkich i nowych – musi dokonywać wyborów nieświadomie, za pomocą serca i rozumu. Pyskata, rezolutna dziewczynka z niezwykłym talentem do kłamstwa musi stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, zanim dokona się to, co dokonać się musi. Pomoże jej w tym Will, chłopiec-morderca, który jest strażnikiem niezwykłego noża i wiele, wiele innych osób.

Fabuła brzmi banalnie, ale nic bardziej mylącego. Owszem, część pierwsza jest w miarę dziecinna, ale już druga… hm, posiłkując się zasłyszanym porównaniem: to tak jak z „Hobbitem” i „Władcą Pierścieni”. Świat ten sam, niby nawet bohater się ten sam przewija, ale istnieje między utworami dość spora przepaść. Zwykła, choć obiecująca historia zmienia się w prawdziwą epopeję, rozgrywającą się w wielu równoległych światach, trup ściele się dość gęsto, autor rozkłada na czynniki pierwsze wiarę, grzech, archetypy jungowskie, pojęcia niewinności i duszy. Okrasza to stadem bohaterów, doprawia aniołami i pancernymi niedźwiedziami, wprowadza czarownice i sięga do klasyki literatury i sztuki. Można dostać zawrotu głowy.

Niestety, to przekłada się też na fakt, że książka może momentami męczyć. W dodatku od pewnego momentu akcja przyspiesza tak bardzo, budzi takie napięcie, że zakończenie niektórych wątków będzie budzić ulgę, a nie satysfakcję (a czasem zdziwienie, że „i już?”). Cóż, podobne problemy miałam z „Władcą pierścieni”, a sama myśl o „Grze o tron” budzi we mnie dreszcze  niepokoju, więc widocznie nie nadaję się do powieści epickich. Za bardzo przywiązuję się do bohaterów i mi źle, jak umierają.

Niemniej książka ma mój wielki szacunek za ów niesamowity synkretyzm gatunkowo-wiedzowy. Można ją analizować na bardzo wielu poziomach, powala szczegółowością i – co mnie osobiście najbardziej urzekło – jak na taki straszny bajzel jest ona niezwykle spójna i logiczna wewnętrznie. Pullman nie zostawia pytań bez odpowiedzi i choćby z tego powodu warto do jego twórczości sięgnąć.

Na sam koniec o zarzutach anty-chrześcijańskich… Cóż, mogę zrozumieć, dlaczego „obrońcy krzyża” wieszają psy na autorze, który wsadza kij w mrowisko wiary i zawzięcie owym kijem miesza. Jednak odczytanie intencji autora jako walki z Kościołem jako takim było by błędem – Pullman jest przeciwnikiem zinstytucjonalizowania wiary, sztucznej hierarchii, walczy z fanatyzmem i przekonaniem, że „skoro czytam Biblię codziennie, jestem lepszym człowiekiem”, oraz wykorzystywania wiary w celach politycznych. Rozumiem, dlaczego może to wywoływać irytację u co poniektórych…

„Mroczne materie” zdecydowanie nie są lekturką „do wanny”, ani na wycieczkę (i nie tylko dlatego, że są dość ciężkim tomiszczem). Są dla osób otwartych, które ni boją się zadawać pytania o podstawy świata. Jeśli chodzi o mnie nie wyczułam w książce jakiegoś gorliwego nawracania, autor nie ma misji obalenia powszechnego myślenia. Ot, chciał przedstawić piękną historię o dojrzewaniu, śmierci, miłości i mądrości. I to mu się udało doskonale.

Philip Pullman,Trylogia Mroczne materie
wyd.Albatros, 2011

7 Replies to “Mroczne materie – Philip Pullman”

  1. Prawdę rzekłaś i dzięki Ci za to, Dodam jeszcze od siebie, że objętość dzieła Pullmana miła jest mojej duszy, jako, że ostatnimi laty kupuję książki również patrząc na ilość stron. Te poniżej 400 są dla mnie nieekonomiczne bo starczają na 1-2 wieczory. Czasem aż sama żałuję, że szybko czytam… Ta trylogia wystarczyła na nieco dłużej – czyta się ją przyjemnie, bo nie jest przewidywalna do wypęku jak co poniektóre książki i jakoś tak uśmieszek plącze się człowiekowi samorzutnie po pysku. Mam silne podejrzenie, że mój dajmon miałby kształt szczura… Albo nietoperza. („Leniwca” – wrzeszczy rozwinięta samokrytyka 😉 Pozdrawiam znad Pratchetta (Panowie i damy *__*) Buziole :*

  2. Ooo, ooo!! Panowie i damy, wypadało by sobie to odświeżyć… po raz czterdziesty ;P (czy jakoś tak w tej okolicy) 😀

    A ja mam czasami wrażenie, że mój dajmon miałby postać ropuchy 😀

  3. Uwielbiam tę trylogię (czytałam jeszcze poprzednie wydanie, trzyczęściowe) i nawet zastanawiałam się nad zakupem. Świetna ta książka, chyba najlepsza młodzieżówka, jaką miałam okazję czytać.

    P.S. Kiedy ruszyła promocja filmu „Złoty kompas”, była specjalna strona, gdzie można było (po rozwiązaniu testu) przekonać się, jakiego ma się dajmona. Ja miałam czarnego kocura.;)

  4. Uwielbiam „Mroczne materie” 🙂 Przeczytałam jeszcze przed powstaniem filmu i do dzisiaj książki zdobią moją półkę. Wydanie trzyczęściowe jest o wiele ładniejsze i ma świetne okładki, ale dobrze że zdecydowali się wydać ponownie nawet w jednej książce, bo szkoda by było, żeby „Mroczne materie” stały się białym krukiem.

  5. sacerdote Oskaro says: Odpowiedz

    Zastanawiałem się ostatnio nad wersją audiobookową tych książek, ale odpuściłem. Film był zły, gdzieś też spotkałem się z recenzją ukazującą tę serię książek jako typowo dziewczęcą/młodzieżową/jednorożec-w-moim-ogródku fantasy. No i odpuściłem. No ale jak coś się pojawia u Was na blogu to zwykle daję temu szansę 🙂

    „(…)światem Lyry rządzą organizacje kościelne”
    To na pewno jest fantastyka? 😛

    Co do szybko umierających bohaterów, polecam sagę Eriksona, który z uwielbieniem uśmierca lub okalecza swoich najciekawszych podopiecznych w najmniej oczekiwanych momentach 🙂 Czasem zabicie jakiejś główniejszej postaci zwyczajnie wychodzi fabule na zdrowie.

    Ja macham znad czwartego tomu „Księgi Nowego Słońca” Gene Wolfe. Szczerze polecam, mimo niedociągnięć jedne z lepszych książek fantasy/s-f jakie ostatnio czytałem. Pozdr.

    PS. Jakubowy raport się rodzi w bólach 😛 Nie tylko wątroby.

  6. „uwielbiłam” mroczne materie od pierwszego tomu i drugi z trzecim wydarłam koleżance prawie siłą.

  7. Oo, nie wiedziałam, że jest książka, a „Złoty kompas” oglądałam i podobał mi się. Czyli jest szansa na kolejne części filmu, super. Zapytam Mysz, czy chce zostać moim dajmonem 😉

Dodaj komentarz