Star Trek TNG. Tak, dobrze czytacie

Wszystkim tym, którzy z krzykiem uciekają na widok USS Enterprise i tym, którzy myślą, że fani serii to przede wszystkim niedomyci szaleńcy mieszkający w piwnicach w domu swojej matki mówię: a sio, paskudy! Sio do swoich Dickensów, noblistów i innych natchnionych produkcji! Sio z mojej przeuroczej, miejscami naiwnej, miejscami naciąganej, ale przede wszystkim – mądrej baśni.

Porównanie do baśni nie jest czymś na wyrost: opowieść osadzona jest w świecie, gdzie ludzkość zlikwidowała głód, wojny, choroby a przede wszystkim – różnice materialne. Ludzie są równi, dążą do samorozwoju i nie potrzebują mieć więcej, niż inni. Tworzą Federację Planet, gdzie w harmonii żyją z innymi rasami, niejednokrotnie diametralnie różniącymi się od ludzkości. Brzmi bajkowo, nieprawdaż? Co ciekawe seria nie ma ckliwego moralizatorstwa w sobie, nie powtarza do znudzenia „jacy jesteśmy wspaniali” – nie, nawet w tym idealnym społeczeństwie są rysy, polityczne gierki, nieuczciwe zagrywki.

Uniwersum Star Treka jest przeogromne i pewnie najbardziej zakręceni fani nie wiedzą WSZYSTKIEGO. Choć może i wiedzą, nie mam pojęcia, od fanatyków wszelkiego rodzaju trzymam się z daleka. Ja jestem fanem umiarkowanym, lubię Spocka i serię z Patrickiem Stewartem, obejrzałam część filmów i jestem w trakcie oglądania Deep Space 9. Możecie być spokojni, nie będę rzucała dziwnych nazw, z wyższością uznając, że jak nie zrozumiecie, to sorry, wasza wina. W dodatku skoncentruję się na Star Trek: the Next Generation, czyli na serii z moim ulubionym łysolem w roli kapitana.

Widziałam serię  dwa razy (co to jest, siedem sezonów) i choć są odcinki, które bym wyrzuciła do kosza a ich twórcę skazałabym na wieczność oglądania rewii „Gwiazdy tańczą na lodzie”, to jest sporo, przy których autentycznie się popłakałam i dużo, przy których zaśmiewałam się do rozpuku. Mają one w sobie niezwykłą magię, z delikatnością i taktem opowiadają trudne historie. Najbardziej zadziwiające jest to, że poza niewielkimi momentami w serialu nie czuje się nachalnego amerykanizatorstwa. Jest to możliwe dzięki pieczołowitości, z jaką jest stworzony świat Star Treka.

Bohaterowie przede wszystkim żyją w świecie, w którym najważniejsza jest Pierwsza Dyrektywa, która mówi, że nie mamy prawa ingerować w obyczaje, tradycje i prawa innych cywilizacji. Brzmi zupełnie nie amerykańsko, prawda? Jestem pełna podziwu, że kraj, który wysyła wojska by „zaprowadzić ład” i wszystkich karmi koka-kolą był w stanie wydać na świat serial, w którym bohaterowie mało tego, że szanują zasadę nieingerencji, to jeszcze o nią walczą. Czasem z wrogiem zewnętrznym, a czasem z własnym sumieniem.

Właśnie te odcinki z trudnymi decyzjami urzekają mnie najbardziej. Historia ludzkiego chłopca, który wychował się wśród ludu będącego do niedawna śmiertelnymi wrogami Federacji – czy należy go zwrócić tęskniącej rodzinie, czy pozwolić mu żyć według zasad, które znał od dziecka? Mimo tego, że rodzice chłopca zginęli z ręki jego przybranego ojca? Jednak to było podczas wojny, a przecież ów wojownik z narażeniem życia chłopca ocalił… Czy odpowiedzieć ogniem w stronę atakującego stwora, czy najpierw zrozumieć, czemu w ogóle atakuje? Posłać na śmierć naukowca tylko dlatego, że na jego planecie obowiązuje zwyczaj popełniania samobójstwa w wieku 65 lat? Jak się porozumieć z cywilizacją, która używa jedynie metafor zakorzenionych w ich kulturze?

Tutaj doskonale sprawdza się Patrick Stewart w roli kapitana Picarda. Jego dźwięczny głos aż kapie od charyzmy i mocy, popartej mądrością i doświadczeniem. Od niego zależy czy załoga rozwikła zagadkę pętli czasowej, to on podejmuje decyzje niepopularne, to on przechytrzy wroga. Robi to z dystyngowanym wdziękiem, czasem podśpiewując sobie po francusku…

Generalnie lubię wszystkie osoby wchodzące w stały skład dowództwa Enterprise – nawet panią doradcę Troy, która gra, jakby robiła to pierwszy raz w życiu. Dzikiego Klingona Worfa, który dba o honor wojownika bardziej, niż niejeden Klingon, a wszystko dlatego, że został wychowany przez Ziemian. Androida Datę, ktory z naiwnością dziecka bada istotę człowieczeństwa. Doktor Crusher (mamę nieszczęsnego Wesleya, który jest najbardziej denerwującą postacią serialu), która ładuje się w najgorszą zawieruchę z uporem godnym stada baranów. Uwielbiam, kiedy ściera się z równie upartym Picardem… Nawet kobieciarza Raikera lubię.  I Jordiego z charakterystycznymi „okularami” na nosie, dzięki którym widzi normalnie. Wszystkich lubię, serio. Jest to możliwe dzięki temu, że każdy wnosi do serii coś zupełnie innego i ma swoje miejsce.

Pytacie, jak to możliwe, że seria z efektami specjalnymi wyciągniętymi z lamusa cieszy się popularnością większą niż najnowsze superprodukcje? Potwór będący facetem w stroju nurka wyjeżdżający na podnośniku z dołu pełnego melasy? Styropianowe skały i trzęsienie ziemi za pomocą wiertarki przyczepionej do kamery? W dodatku aktorstwo – bądźmy szczerzy – nie stoi na aż takim wysokim poziomie… A prawda jest prosta – Star Trek opowiada historie uniwersalne. Emanuje łagodnością i dobrocią, mimo strzelania, wybuchów i wspomnianych już trzęsień ziemi. Zawraca nas do krainy dzieciństwa (no, wczesnej młodości), kiedy wierzyliśmy, że chińscy karatecy naprawdę skaczą po czubkach włóczni, a główny bohater zawsze wyjdzie cało z opresji. I trzymaliśmy za niego kciuki aż do bólu, tylko dlatego, że był fajny. Ma w sobie coś z teatralnej umowności, gdzie nie sposób wymazać sznurków na których z nieba zjeżdżają Anioły.

Next Generation ostatecznie kończy się filmem, w którym bohaterowie mogą zostać w krainie wiecznej młodości i szczęśliwości. Szczęście to jednak okupione jest śmiercią (w dodatku dość niespodziewaną), więc do samego końca seria uczy nas, że nie ma nic za darmo. Ale możemy wierzyć. Wierzyć, że kiedyś trafimy do miejsca, gdzie wszystko skończy się szczęśliwie – o ile wcześniej wykażemy się odpowiednia mądrością, rozwagą i dobrocią.

I właśnie takie bajki lubię.

Star Trek: the Next Generation (1987-1994, 178 epizodów)
twórca: Gene Roddenberry i inni.

15 Replies to “Star Trek TNG. Tak, dobrze czytacie”

  1. Ja też lubię takie bajki. Star Trek TNG to lata mojej młodości i z wypiekami na twarzy śledziłam przygody załogi statku kapitana Pickarda.

    Starsze Star Treki też próbowałam oglądać i faktycznie jak się przestanie widzieć wykonanie (jak na tamte czasy przełomowe, a obecnie śmieszne) to zaczyna się odkrywać tą całą fajną stronę tego serialu.

    Oglądałam program, który opowiadał o tym, że Gene Roddenberry właśnie tym serialem, całą serią chciał pokazać jaki współcześny świat powinien być i wyrazić nim również swoje zdanie o współczesnej polityce Ameryki. Na przykład jako pierwszy twórca pokazał na ekranie pocałunek białego mężczyzny z czarną kobietą (Kirk z Uhurą), co podobno na tamte czasy było nie lada odwagą.

  2. Moje wrodzone maniactwo wszelkie seriale każe mi oglądać od samiutkiego początku, czyli najpierwsiejszych odcinków pierwszego Star-Treka. Jednak tyle tego jest, że nigdy nie doszedłem do TNG…

    Star Trek jako całość zajmuje dosyć wysoką pozycję na mojej liście 'Co bym zrobił, gdybym miał czas, którego teraz mi bak’.
    Może po śmierci, kiedy już się zwampirzę? 😛

  3. Byłem w kinie na ostatnim filmie Star Trek, ale raczej się zawiodłem.

    Serial średnio pamiętam. Oglądałem to, gdy jeszcze chodziłem do podstawówki, a może i przedszkola 😉 Oczywiście ulubioną postacią był Picard, a scenariuszem spotykanie różnych wrogów 😀 Klingoni, ten z wielkimi uszami i Borg!

    Później była seria o stacji kosmicznej, ale to już trochę inna historia.

    1. najnowszy Star Trek jest ewidentnie dla fanów serii wcześniejszych – ukazuje paralelne uniwersum (świat Star Treka przyjmuje ich istnienie za pewnik, jeden z moich ulubionych odcinków o tym traktuje :)). Ma to być wstęp do całkowicie nowej serii, która jest podobna, ale inna – cóż, jest to w końcu najłatwiejszy sposób na to, by zarobić kasę, bo nie trzeba się wysilać z dopasowaniem do świata, który już istnieje, tylko można brać z niego garściami i układać jak sie chce.
      O tym, jak bardzo dopicowany jest świat Star Treka można się przekonać patrząc na „produkty dookoła” czyli książki, komiksy, które „łatają” wszelkie dziury fabularne 😉

  4. mnie trochę razi to, że mamy tak zaawansowane społeczeństwo bez granic, a mimo wszystko osoby o azjatyckich rysach twarzy czy rosyjsko brzmiącym nazwiskiem mówią z akcentem… brak mi też odwołań do kultury „nieistniejącej” czyli do poetów czy twórców tworzących w czasie przemian, które przecież MUSIAŁY nastąpić w przeciągu tych 500 lat od teraz – nie, bohaterowie siedzą w Szekspirze i twórcach XX wieku ;P Wiem jednak, że jest to celowy zabieg mający na celu pokazanie wartości kultury już istniejącej (co jest poniekąd słuszne, bo Amerykanie nie wiedzą kto to był Beethoven, mówią, że pies z filmu >_<).

    Deep Space 9 odbiega nieco od bajkowego klimatu, ale ma w sobie masę innych ciekawych rzeczy – ale wypowiem się, jak obejrzę całość serii.

  5. Jakiś czas temu znalazłem w internecie informacje o Biblii i Hamlecie przetłumaczonym na język klingoński. Z Star Treka widziałem tylko kilka odcinków z serii N.G. i kilka z Deep Space 9. No i film kinowy First Contact o Borgach. Ten ostatni najbardziej mi się podobał.

  6. cóż, moim zdaniem First Contact jest najlepszym filmem z uniwersum, więc nic dziwnego, że Ci się podobał 🙂 Nie wydaje mi się, żeby obejrzenie wyrwanych paru odcinków mogło spowodować, że się człowiek wciągnie 🙂 tak naprawdę to sympatia do cohaterów sprawia, że ogląda się z fascynacją kolejne odcinki…

  7. Szyszuniu jak pisałaś o zabijaniu 65cio letniego naukowca przypomniał mi się Świetny (przed duże Ś) film z 1983 – Ballada o Narayamie – obejrzyj jesli nie widziałaś. Reżyserem jest Shohei Imamura (uwaga jest tez film z 1958 ale nie wiem czy tak samo dobry;P)

  8. balladę czytałam (tak, film jest na podstawie opowiadania) z milion lat temu i mnie strasznie wgniotła 😀

    1. Tak wiem, ze jest na podstawie opowiadania – tzn myślałem, ze książki, ale wiedziałem że to adaptacja literatury:)

  9. O tak, Star Trek to jest to, co tygrysy lubią (może nie najbardziej, ale bardzo na pewno), zwłaszcza na ponury dzień jesienny.

    Chociaż ja przyznaję, że wolę oryginalną serię, nawet jeżeli zamiast Picarda występuje tam kapitan James „jestem zajebisty” Kirk :). Jasne, Data jest fajny, ale gdzie mu do Spocka. Jasne, Worf jest fajny (uwielbiam!), ale do Doca i Monty’ego to mu jednak sporo brakuje.

    A że staroświeckie efekty specjalne nigdy mi nie przeszkadzały, to spokojnie mogę sobie oglądać TOS. Zresztą oglądam go na zmianę z TNG i po troszeczku, więc jeszcze sporo odcinków w obu seriach mi zostało. Jak będę dobrze oszczędzać, to Star Treka starczy mi na całe życie. I o to chodzi! 🙂

    Najnowszy film zupełnie mi się nie podobał (fuj!), za to nieustającą słabość czuję do pierwszego filmu kinowego. Za Borgami nie przepadam w ogóle (co może tłumaczyć moją mniejszą miłość do TNG), więc „Pierwszy kontakt” też niespecjalnie przypadł mi do gustu… No, kurczę, po prostu lubię te starsze filmy trekowe i tyle.

    Dobra, zamykam się, bo bym tak mogła nie wiem ile… Dzięki za wpis, który budzi tyle miłych skojarzeń.

  10. Tfu, co ja piszę, Scotty’ego, oczywiście. 😀

  11. Coś w sam raz dla ludzi niezadowolonych z najnowszego filmu:

    http://www.youtube.com/user/HISHEdotcom#p/u/11/WbJ-y6BWfUc

  12. […] Tennanta i Stewarta, obaj panowie po prostu powalają na kolana. Wcześniej wiedziałam, że kapitan Jean Luc Picard prywatnie jest uznanym aktorem szekspirowskim o przepięknej barwie głosu, jednak co innego […]

Dodaj komentarz