Słowa „amerykański remake brytyjskiego serialu” nie brzmią dla moich uszu zachęcająco, a wręcz przeciwnie. W dodatku serial oryginalny pochodzi z późnych lat ’60, które w mojej głowie kojarzą się nieodmiennie z paranoją polityczną obficie podlaną psychodelią. Jednak na drugiej szali leży „przy współpracy brytyjskiej telewizji” i mała, jak na amerykańskie tasiemce liczba odcinków. No i Magneto. Tego, no, znaczy się, Ian Mc Kellan. Musiałam obejrzeć.
Sześć soczystych odcinków, które raczej są swobodną adaptacją oryginału, niż nową wersją. Wyszło to serialowi na dobre – zamiast szpiega więzionego w tajemniczej wiosce, który walczy z tajemniczym wrogiem i wszechobecnym kontrwywiadem mamy zwykłego człowieka, który stara się rozwiązać tajemnicę swojej przeszłości.
Młody mężczyzna budzi się na pustyni. W oddali widzi mężczyzn z psami, którzy gonią starego człowieka. Nasz bohater rzuca się na pomoc, jednak staruszek umiera. Zanim odejdzie, prosi, by mężczyzna przekazał, że udało mu się wydostać. Bohater rusza więc przed siebie i trafia do Wioski – zestawu identycznych domków z upiornego amerykańskiego przedmieścia. Zdezorientowany wsiada do taksówki i każe się wozić po okolicy, zaskoczony, że mieszkańcy ze zdziwieniem reagują na pytania o Nowy Jork i… świat poza Wioską. Przecież nie ma nic poza Wioską.
Styl lat ’60 i od razu kobiety wydają się być kruchymi istotkami bez mózgu
Bohater czuje się więźniem tego miłego miasteczka, ciągle wydaje mu się, że powinien być gdzieś indziej, z kimś innym. Nie pomaga fakt, że wszyscy zdają się go pamiętać i uparcie nazywają go Sześć, sami przedstawiając się innymi numerami. Konfrontacja z numerem Drugim też niczego nie wyjaśnia, a wręcz pogłębia uczucie paranoi i nierealności. Widz wsiąka w tę specyficzną grę między 6 a 2, ich walka i nieustanne próby zrozumienia siebie nawzajem wciągają bez reszty.
I to jest chyba największym atutem serialu, szczególnie, że Gandalf, pardon, Ian McKellan, jest łotrem doskonałym i dżentelmenem w każdym calu. W porównaniu z nim główny bohater, grany przez Jima Caviziela, wydaje się być upartym szczeniakiem, który naiwnie wierzy, że jest sprytniejszy od starego wygi. Piękna dykcja i nienaganne maniery pana Iana tak cudownie nie pasują do jałowej pustyni, do tych śmiesznych domków, czapeczek i samochodów. Ach, zapomniałam dodać – serial utrzymany jest w konwencji lat ’60, co świetnie podkreśla nierealność świata Wioski. Szczególnie, że nasz bohater ma „sny” o innym miejscu, o współczesnym Nowym Jorku i o kobiecie, która go zachwyciła.
Czuję, jak się metal we mnie zgina…
Serial doskonale wykorzystuje „grzeczny” mit telewizji tamtych czasów, definiując szczęście i harmonię prostymi definicjami ról kobiety i mężczyzny (mężczyźni praca, kobieta kuchnia i dzieci, jakby ktoś nie wiedział). Co ciekawe, taki ugrzeczniony i odrealniony świat nie powstał przypadkiem, ale nie będę pisać nic więcej, bo zepsuję przyjemność oglądania. Dość powiedzieć, że końcówka, choć niekoniecznie zaskakująca, była po prostu rewelacyjna i prawdziwa aż do bólu. I odrobinę smutna, ale jakby się zastanowić, to i cały serial wesoły nie był.
Jak tu uciec przed idealnym życiem? Może w sen?
W ciągu kilku odcinków poznamy anatomię miłości, straty, strachu. Zadziwimy się kruchością ludzkiego umysłu i jego wielką siłą. Jest to historia bez zbędnego moralizowania, za to obficie podlana nastrojem rodem z filmów Lyncha. Nie wiemy, skąd się wzięliśmy we Wiosce i musimy wierzyć na słowo numerowi 2, że wszystko ma swój cel i przyczynę. Komu jednak uwierzyć? Prawemu 6, który nie jest pewien nawet swojego imienia, czy niezłomnemu 2, który paradoksalnie cierpi najbardziej? I czy przypadkiem nie cierpi właśnie z powodu krnąbrności 6?
Serial zadaje dużo pytań, a jego konwencja, która przypomina niejednokrotnie „urwany film” nie pomaga widzowi w rozwikłaniu tajemnicy Wioski. I nawet, kiedy już wszystko stanie się jasne, nie potrafimy się oprzeć wrażeniu, że gdzieś zostało coś więcej… aż do ostatniej, ostatniej sceny, kiedy powiemy „aaaa…aah”. I zastygniemy w milczeniu, porażeni niesamowitością rozwiązania.
Uwięziony 2009,
liczba epizodów: 6 (zamknięta całość)
wyst. Ian McKellan, Jim Caviziel, Lennie James, Ruth Wilson
Mniaaaaam..! Już się ślinię :D.
I ja też ślinka…
Oryginał brytyjski oczywiście kojarzę (głównie z jingle’a w „Number of the Beast” Iron Maiden), lecz mimo, iż mam znajomego, który jest wielkim fanem i nawet oprowadza wycieczki po londyńskich miejscach, gdzie kręcono serial, nigdy nie czułam się odpowiednio zainteresowana obejrzeniem.
Mam nowe marzenie. Jak będę duży, chcę być Gandalfem w białym garniturze…
Wydam Osobistemu uprzejmą dyspozycję, żeby nam to ściągnął do XBMC.
🙂
Gdzie w internecie można obejrzeć ten serial???