Bóg zniknął. Nie była to dobra wiadomość dla Aniołów. Teraz wygląda na to, że Bóg wrócił – przemówił do swojego Anioła Zagłady. Niestety, wbrew pozorom, nie jest to powód do radości. Zwłaszcza dla mieszkańców Ziemi.
Z takimi książkami zawsze jest problem. Czekasz na nią dobrych kilka lat (w tym przypadku niemal sześć) i kiedy w końcu dostaniesz ją w swoje zachłanne łapy nie wiesz, co z nią zrobić. Z jednej strony chciałbyś się taką książką delektować, dawkować ją sobie powoli, żeby wystarczyła na dłużej. Z drugiej zaś strony najchętniej rzuciłbyś wszystko inne, usiadł w pierwszym lepszym fotelu i nie wstał, póki nie przeczytasz do końca. Dylemat jest na tyle skomplikowany, że jego rozwiązanie wymaga czasu. A skoro już masz czas, to przynajmniej zaczniesz czytać. Ot, parę stron, może jeden rozdział, żeby na nowo poczuć przyjemność czytania dalszego ciągu ulubionej historii. I tak, ani się spostrzeżesz, przewracasz ostatnią stronę a dylemat rozwiązuje się sam.
Zaskoczony obiecujesz sobie, że następnym razem będzie inaczej. Nie pożresz jej w całości, jednym kęsem. Następnym razem będziesz sprytniejszy. Przecież to tylko książka, fikcyjna historia. Nie dasz się podstępnie wciągnąć… Wtedy wreszcie zauważasz, jak śmieszne jest to postanowienie. Nie dasz się wciągnąć? Tak jakbyś miał coś do gadania w tej kwestii.
Tak wyglądało moje spotkanie ze Zbieraczem Burz. Chodziłam koło niego dwa dni, przyglądając się pięknej, twardej okładce, przebiegając wzrokiem po okładkowym tekście, zapowiadającym długo oczekiwaną ucztę. Wreszcie poddałam się i zanurzyłam w świat, który został opuszczony przez Stwórcę a Aniołowie zostali zmuszeni do układania się z Diabłami.
Po zażegnaniu niebezpieczeństwa w postaci Antykreatora wydawałoby się, że w Królestwie zapanował względny spokój. Jednak już po pierwszych stronach powieści wiemy, że to tylko cisza przed burzą. Abaddon, Anioł Zagłady, dostaje rozkaz od Jasności. Rozkaz tak niedorzeczny, że sam nie chce w niego wierzyć. Wykonać go jednak musi, nie może się przecież sprzeciwić woli Pana. Chyba, że to nie On przemówił. Bo skąd pewność, że to nie jakiś mroczny podstęp?
Nikt chyba nie spodziewał się, że będzie różowo. Jest czarno, ponuro, fantastycznie. Dostaliśmy 340 stron intryg, politycznych gier, zdrad i stopniowego dobijania resztek nadziei na szczęśliwe zakończenie. Tak dobrze znane nam postaci są stawiane przed coraz trudniejszymi decyzjami, mogąc wybierać między potwornym złem, a niewybaczalnym złem. Styl pisania Autorki pogłębia jeszcze to wrażenie. Jeżeli dana scena miała być przerażająca, to jej wyjątkowo plastyczny i sugestywny opis potrafi zjeżyć włosy na karku. Bez trudu daje się wczuć w emocje bohaterów, ich gniew, bezsilność, zaczątki obłędu. Wreszcie sama historia, która bez uprzedzenia porywa czytelnika w szalony wir wydarzeń, zapewniając króciutkie momenty na złapanie oddechu tylko po to, by zaraz wzmocnić uścisk.
Sześć lat czekania zrobiło swoje – wszystkie te oczekiwania, wysokie wymagania… Maja Lidia Kossakowska sprostała im w pięknym stylu. Nie ograniczyła się do zaserwowania czytelnikom po prostu kontynuacji historii z Siewcy Wiatru. Dostaliśmy historię, która swoim rozmachem gotowa jest przebić walkę z Antykreatorem. Dla porządku użyłam trybu przypuszczającego – w końcu dostaliśmy do rąk dopiero pierwszy tom Zbieracza Burz. A kiedy drugi? Właściwie to nieważne, przecież i tak będzie warto czekać.
Tytuł: Zbieracz Burz, tom 1
Autor: Maja Lidia Kossakowska
Wydawca: Fabryka Słów
Rok wydania: 2010
U mnie było dokładnie tak samo 🙂 Leżała przez dwa dni i kusiła, a jak już do niej usiadłam to wstałam, jak skończyłam 🙂
Wiecie co, ja niezbyt lubię czytać, ale od książek M.L. Kossakowskiej nie mogę się oderwać. To nie książki, to arcydzieła!!!
A ja nawet nie próbowałam walczyć. Ledwo dojechałam z tą książką do domu, bo z ekscytacji prawie rozwaliłam samochód. Sześć lat! Tortury.
Ocknęłam się w połowie. Odłożyłam. Złapałam oddech. Ale nie dało się długo wytrzymać. Ta książka jest wręcz niebezpiecznie wciągająca. A ten styl! Kossakowska nie spała przez te 6 lat, z pewnością. Osobiście jestem zachwycona.
Warto było czekać. I, w istocie – warto będzie czekać znowu.
To piękna książka. I straszna.
Dobrze od czasu do czasu tu zaglądnąć, bo inaczej przy moim odcięciu od księgarni nigdy nie dowiedziałbym się, że Kossakowska wreszcie to wydała.
Po lekturze recenzji dopisuję do listy zakupów z dopiskiem „kiedyś” 😉
A ja powiem, że książka jest stanowczo za… krótka!! Przecież ledwo się rozkręciła, już się skończyła i znów trzeba będzie czekać… A tak liczyłam, że chociaż sprawa z Michałem, który zachowuje się jak kompletny wariat, się wyjaśni… Ech, mimo to polecam gorąco 😉
A ja ciągle czekam…
W tej chwili podjadam inną książkę pani Maji – „Czerń – Upiór Południa”
Nadrabiamy, to co straciłam, gdy miałam dość książek przez lektury szkolone.
Czasem bywa tak że kiedy się spróbowało czegoś cudownego to chciało by się więcej… Tak miałem z fantastycznym Siewca wiatru… Ta książka i sześć lat temu i dziś jest wyśmienita… Doprawiona i wyrafinowana w każdym względzie. Niestety Zbieracz burz jest źle przyprawiony żeby nie powiedzieć że kiepsko przyrządzony… Zniknął gdzieś kunsztowny język Kossakowskiej, to COŚ co zapierało dech w piersiach. Na początku myślałem cholera na pewno mnie się wydaje, tak Siewca tez taki był ale nie. Skończyłem Zbieracza i od reki zacząłem czytać Siewce żeby sprawdzić czy to co myślałem o tej książce to tylko moje imaginacje. Nic takiego nie zaszło, długi okres czasu nie wypaczył wspomnień o Siewcy, on jest doskonały w każdym akapicie.
Zbieracz jak dla mnie to tylko przerysowana kontynuacja. Stosunkowo ciekawa ale to już nie TO. Przepadł gdzieś kunsztowny język w jego miejsce pojawiły się jakieś dziwne „coś”. Wszystko jest jakieś takie nie Kossakowskie tak jakby książka nie była kontynuacją Siewcy. Postaci straciły swój szlif, gdy czytałem o poszczególnych postaciach czekałem tylko aż Rafael zostanie psychopatycznym morderca albo zabijaką który broni uciskanych. Magia zawarta w słowach została zastąpiona po prostu jakąś dziwaczną codziennością i bolesna prostotą.
Innymi słowy tak długo oczekiwany przeze mnie i nie tylko przeze mnie Zbieracz burz jest dla mnie porażka i ewidentnie słabą książką.
Książka jest niezła, ale to prawda, że trochę jej brakuje do „Siewcy Wiatru”. Szkoda, że skończyła się w najciekawszym momencie. Podoba mi się ten klimat upadku aniołów pod nieobecność boga. Momentami ci, którzy powinni być wzorem cnót są gorsi od demonów, a z kolei demony bywają bardziej ludzcy niż ludzie (Asmodeusz już w zbiorze opowiadań „Obrońcy królestwa” był jednym z moich ulubionych bohaterów).