Długo się zabierałam do recenzji tej przesympatycznej animacji. Wielokrotnie przechodziłam obok niej mimo woli, jednak ciągle zahaczałam o nią kącikiem oka. I choć sam film można określić takimi banałami jak „nigdy nie jest za późno na realizację marzeń” i „all you need is love”, to nie trąci ona tanim sentymentalizmem. Powiedziałabym nawet, że ze świecą szukać tak mądrej i dobrej bajki, którą obowiązkowo powinni obejrzeć wszyscy dziadkowie i dorośli. Z dziećmi czy bez nich.
Przyznaję, że chyba nigdy mnie nie wzruszyły pierwsze minuty filmu, jak w przypadku „Odlotu”. Oto prosta, zwyczajna historia. Pewnego dnia Carl, urwis zafascynowany wielkim podróżnikiem Charlesem Muntzem natyka się na Ellie, dziewczynkę o takich samych fascynacjach. Widz obserwuje, jak ich przyjaźń zamienia się w miłość, jak fascynacje podróżami zamieniają się w codzienność wypełnioną miłością. Doświadczamy ich bólu na wieść o niemożności posiadania dzieci, aż wreszcie zastajemy Carla, staruszka, siedzącego samotnie w fotelu i patrzącego w pustą przestrzeń, którą zostawiła po sobie Ellie. Carl zamienia się w marudę i zrzędliwego pryka, upierdliwego dla otoczenia.
Aż któregoś dnia, zagrożony utratą ukochanego domku i koniecznością pobytu w domu starców, przyczepia do komina setki baloników i odlatuje daleko, do Ameryki Południowej, by choćby symbolicznie zabrać ukochaną żonę w miejsce, o którym zawsze marzyli. Niestety zabiera także pasażera na gapę w postaci poczciwego młodego skauta, Russela oraz nieco rozkojarzonego psiaka, Ala. Dzieciak jest kosmicznie upierdliwy, z gatunku tych, co to im mocniej wbijasz pod wodę, tym wyżej wyskakują. Pies z kolei to typowy ogryzacz kości i wielbiciel gonienia za własnym ogonem.
Ja tu tylko sprzątam, proszę pana… czy da się pan przeprowadzić przez ulicę?
Od tego momentu film traci swoją rozważną, ciepłą otoczkę i zamienia się w zwariowaną komedię, gdzie superbohaterem jest marudny staruszek, z całym zestawem bolączek wieku senioralnego – chorymi plecami, kiepskim słuchem i sztuczną szczęką. Wspaniałe jest to, że całym sobą pokazuje, że można być wzorem do naśladowania, że wiek stanowi tylko minimalne ograniczenie jeśli chodzi o przeżywanie przygód. Przede wszystkim zachwyca to, że ma swoje MARZENIE i je konsekwentnie realizuje. Czy jednak jest to takie ważne, by zrobić coś w dokładnie taki sposób, jak zaplanowaliśmy? A co, jeśli w międzyczasie życie podsunie nam inne przygody?
Wszystko może być przygodą życia.
Carl, choć jest całkowicie dorosły musi się nauczyć jeszcze jednej rzeczy – czasem spełnienie marzeń jest bliżej, niż myślimy. On dowie się tego czytając pamiętnik żony, my – obserwując przezabawne perypetie bohaterów, do których dołączy się jakiś dziwny ptaszor, mówiące psy i… Charles Muntz. Ujęło mnie takie ciepłe i serdeczne potraktowanie osób starszych (sceny walki między Charlsem i Carlem – bezcenne. Trzeba było mnie zbierać z podłogi). Film, choć rozbawia do łez, przy okazji przemyca niezwykłą mądrość na temat samotności – każdy z nas może jej doświadczyć, niezależnie od wieku. Czy to będzie staruszek tęskniący za swoją „połówką”, czy chłopiec ciągle wierzący w to, że jego ojciec się nim zainteresuje.
Równocześnie film porusza kwestię rzadko spotykaną w bajkach dla dzieci. Jest nią transfer pokoleniowy. To dzięki młodym ludzie starsi mają ciągle po co żyć. To dzieki starszym młodzi mogą wzrastać i nabierać pewności siebie. Wydaje się, że dzisiejszy świat o tym trochę zapomniał, spychając seniorów na margines technologiczny i społeczny. Nie ma już wysłuchiwania starych opowieści, brakuje nam przekazania tradycji i „legend plemienia”. A to przecież dorośli dają nam oparcie. A to przecież dzieci dają nam radość…
No ja się pytam, gdzie ta radość, co?
Film koniecznie polecam w zestawach wnuczki-dziadkowie. Kto wie, może dzięki temu dzieci zrozumieją, że spacer z seniorem nie zawsze oznacza gonitwę i czasem warto na niego poczekać, by przeżyć jeszcze wspanialszą przygodę. A dziadkowie zrozumieją, że każdy może dojść do celu, jeśli tylko wytrwale tupta w stronę marzeń. Warto obejrzeć przygodę Carla, szczególnie, że studio Pixar jak zawsze pokazało najwyższą klasę animacji, a soczysta dżungla wręcz wylewa się z ekranu.
Odlot (Up), 2009
scen. i reż. Pete Docter, Bob Peterson
Wspaniały, mądry film. Jak najbardziej się z Tobą zgadzam 😉
Widzialam. Ryczalam jak smok. i tak jak dalszego ciagu sobie nie przypominam, tak na mysl o poczatku robi mi sie miekko w dolku.
Zanim zabrałam się do recenzji musiałam sobie solidnie pooddychać, bo mnie ściskało wszędzie ze wzruszenia. I ta muzyka do tego „prologu”… normalnie wyciskacz łez.
Bardzo przyjemna bajka:) widziałam i nawet mam w domku 🙂