Dawno, dawno temu powstawało mało filmów. O dziwo, w większości były to DOBRE filmy, nie wydawało się jakiś horrendalnych sum na renderowane wybuchy czy nieziemskie efekty specjalne. Powód – żeby coś się sprzedało, musiało być DOBRE, bo ludziom szkoda było inwestować czas i wysiłek w kolekcjonowanie chłamu. Powstały w 1941 roku (premiera ’44) film „Arszenik i stare koronki” jest jedną z takich perełek dawnej kultury i o nim właśnie chcę Wam dziś opowiedzieć. Zanim przyjdzie złowroga ACTA i nam głowy pourywa…Gdyby ten film był człowiekiem, miałby święte prawo być trochę stetryczały i sklerotyczny. Jednak prostota pomysłu, ponadczasowość absurdu i genialne dialogi sprawiają, że można go oglądać z poczuciem, że został nakręcony wczoraj. Sprzyja temu nieco teatralna oszczędność planów i doskonałe wykorzystanie przestrzeni. Zamknięcie bohaterów w jednym pomieszczeniu i rzadkie wypuszczanie ich „poza plan” jest trikiem starym jak świat (właśni wchodzi na ekrany „Rzeźnia” Polańskiego, która opiera się na tym samym pomyśle), jednak trzeba wielkiego talentu, by to się udało i zachwyciło. Frank Capra jest jednym z tych reżyserów, a jego talentem można obdarzyć dziesięciu współczesnych.
„Arszenik” jest komedią. Czarną i absurdalną. Główny bohater, Mortimer Brewster, pochodzi z rodziny z długimi tradycjami… choroby psychicznej, która uważana jest za drobną niedogodność. Sam Mortimer jest autorem wielu książek anty-związkowych, jednak poznajemy go w dniu jego ślubu. Z autentyczną „dziewczyną z sąsiedztwa”! Serio – Elaine Harper mieszka zaraz obok, ot, po drugiej stronie cmentarza i jest córką pastora. Jej ojciec może i nie pochwaliłby związku z tym „bezbożnikiem”, ale dwie przeurocze cioteczki Mortimera, Abby i Martha, są uosobieniem anielskości i delikatnie wpływają na pastora, by zmienił zdanie. Tak cudownym istotkom, promiennym starszym paniom, przecież się nie odmawia! Przeszczęśliwy Mortimer wpada do domu, by ucałować cioteczki przed wyjazdem w podróż poślubną (w końcu taksówkarz czeka!) i już-już ma uciec na miesiac miodowy, kiedy rzeczywistość zwala mu się na głowę z łoskotem wodospadu Niagara, nad który miał się udać…
Pij, pij, kochanieńki, ptaszynkom się nie odmawia…
Otóż cioteczki, w ramach przerwy na herbatkę i ciasteczka, zajmują się procederem uśmiercania starszych panów. Pogodna konwersacja na temat trupa w skrzyni pod oknem jest zaledwie jaskółką szaleństwa. Przeurocze starsze panie z radością i dumą opowiadają o specjalnej mieszance wina i arszeniku, którą same wymyśliły, równocześnie smarując kremem tort na cześć nowożeńców, a ich biedny siostrzeniec czuje, że chyba znalazł się w innej rzeczywistości. Sytuacji nie poprawia jego brat, Theodore, który wierzy, że jest Rooseveltem i w ramach kopania kanału panamskiego szykuje groby dla nieszczęśników, którzy wpadli w sidła starszych pań. Ilu ich było? Dwunastu? Nie, trzynastu, zapomniałaś o tym pierwszym. Ale czy możemy o uznać? Zmarł o własnych siłach… Biedny Mortimer słucha cioteczek plotkujących o masowym morderstwie i uszom nie wierzy.
Kocham cię, mała, więc z podróży poślubnej nici (a taksówkarz stoi i czeka…)
Mortimer z jednej strony kocha swoje słodkie cioteczki, więc nie może sprawy tak zostawić, z drugiej staje się coraz bardziej nerwowy i zaczyna podejrzewać, że sam stracił zmysły. Postanawia wysłać brata do domu dla „normalnych inaczej” (a konwersacja przez telefon z dyrektorem przybytku powaliła by nawet zdrowego na umyśle na kolana szaleństwa), cioteczki przymusza do bycia grzecznymi i nie mordowania nikogo, teraz jeszcze tylko pozbyć się policjanta, który koniecznie chce mu opowiedzieć swoją sztukę…
…a tymczasem cioteczki koniecznie chcą poczęstować winem kolejnego jegomościa. Przecież szkoda, by taki śliczny baniaczek się zmarnował, prawda? Na domiar złego z wizytą wpada psychopatyczny braciszek-morderca, Jonathan, w towarzystwie prywatnego chirurga plastycznego… A zabawa dopiero się zaczyna.
Tak doskonałej komedii nie widziałam od dawna. Duże brawa i pokłony w stronę Carego Granta, który brawurowo udowadnia, że nawet z twarzą amanta można być świetnym komikiem. Tym bardziej zachwyca, że w tym samym roku można go było obejrzeć w dramatycznej roli w „Nic oprócz samotnego serca”, za którą dostał nominację do Oscara. Stopniowo tracący cały spokój, rozsądek i opanowanie Mortimer jest przedstawiony genialnie i trzymamy kciuki za niego aż do końca. I za taksówkarza, który ciągle czeka przed domem na młodą parę…
Jak już wspominałam, większość akcji rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, gdyż fabuła trafiła do filmu wprost z desek Broadwayu. Capra zawarł umowę z pisarzem, że nie puści filmu do kin, dopóki sztuka będzie wystawiana… stąd prawie czteroletnie opóźnienie premiery! Wyobrażacie to sobie w dzisiejszych czasach? Ponadto Cary Grant całe swoje honorarium przekazał na fundusz pomocy ofiarom wojny. Inną ciekawostką jest, że James Stewart, jeden z ulubieńców Capry, w tym czasie latał bombowcem i nie mógł zagrać w filmie (co nadrobił rewelacyjną rolą w „To cudowne życie”). Czasem mnie uderza to, że mogły powstawać filmy w czasie, kiedy po naszych ulicach jeździły czołgi… No, ale dość marudzenia, teraz się zachwycamy!
Nie, nie Boris Karloff! Tylko nie Boris!
Nie można zapomnieć o rolach drugoplanowych: charakterystyczny Peter Lorry czy śliczna Priscilla Lane ubarwiają tę i tak zakręconą fabułę, a w roli ciotek zobaczymy stare wyjadaczki z Broadwayu. Samo patrzenie na nich budzi pierwsze uśmiechy, a jak się odezwą, to nie ma mocnych. Właściwie nie mogę powiedzieć, żeby ktokolwiek w tym filmie był nie na miejscu czy niepotrzebny, a zakończenie naprawdę potrafi zaskoczyć.
To, że go zabiłyśmy nie znaczy, że nie możemy urządzić prawdziwego pogrzebu!
Jest się czym zachwycać, bo „Arszenik” to nieustanna pogoń gagów sytuacyjnych i konwersacyjnych. Jeden z nielicznych filmów, które trzeba na moment zatrzymać, żeby się wyśmiać przed następną kwestią, a nawet z przerwami w oglądaniu i tak człowiek cierpi na poważny ból brzucha w okolicy przepony. Cudownie optymistyczny, zapewnia doskonałą rozrywkę na zimowy wieczór. Tylko nie wolno przy nim niczego pić, bo grozi to nieustannym opluwaniem monitora…
Arszenik i stare koronki, 1944
scen. Philip G. Epstein, Julius J. Epstein
reż. Frank Capra
wyst. Cary Grant, Priscilla Lane, Peter Lorre