Tom Rob Smith nie zdradza wiele tytułem, po prostu pisze „farma” i czeka. Niestety to sprawia, że niewiele osób sięga po tę powieść. Nie ukrywam, że początkowo też nie miałam do niej zaufania, bo przed oczami stanęła mi masa tanich horrorów z chatą na odludziu w roli głównej… co w sumie mi nie przeszkadzało, więc zaczęłam. I o rany, jak ja się cieszę, że to zrobiłam.
Pomysł na narrację
Widziałam już wiele eksperymentów literackich i rozwiązań fabularnych. Czytałam narracje pierwszoosobowe, co mnie niepomiernie wkurza, ale jak jest dobrze zrobione, to nie można się oderwać (patrz Fight Clubczy historie o Koniaszu). Opowieść snutą we własnej głowie, historię obserwowaną z dystansu, poznawaną za pomocą listów… jest tego dużo. Jednak z narracją w Farmie spotkałam się jak dotąd jedynie na ekranie.
Kojarzycie film American Psycho? Albo serial Legion z 2017? Tam narrację prowadzi nierzetelny narrator. Nierzetelność jego polega na tym, że nasza początkowa wiara bardzo szybko przeskakuje w zwątpienie, a potem znowu… i trudno nam oddzielić prawdę od kłamstwa. I w sumie kto tu kłamie?
Tom Rob Smith na samym wstępie uprzedza, że narrator jest nierzetelny: jest nim matka bohatera i to ona snuje opowieść o tym, co zdarzyło się na farmie. Sęk w tym, że otoczenie uważa, że kobieta kłamie, że jest chora psychicznie. Zdesperowana, wystraszona Tilde ucieka z domu, by szukać zrozumienia u syna.
Mała szwedzka zbrodnia
Nasz bohater, Daniel, początkowo chce jak najszybciej pozbyć się problemu, odesłać matkę z powrotem do Szwecji z Londynu, w którym oboje się znajdują. Jednak nie jest to takie łatwe i wymaga czasu – czasu, który Tilda wykorzysta, by opowiedzieć o przerażających rzeczach, których była świadkiem.
Otóż w Szwecji działa siatka pedofilów, doskonale zorganizowana, brutalna i doskonale skryta za maską sympatycznej społeczności. W centrum znajduje się jeden człowiek, właściciel olbrzymich terenów, niezwykle wpływowy i charyzmatyczny Hakan.
Matka Daniela ma siatkę pełną dowodów rzeczowych, które mogą posłużyć do zdemaskowania szajki. Wyciąga jeden po drugim i snuje opowieść, coraz bardziej mroczną i przejmującą, pełną ludzkiej krzywdy i osobistych upokorzeń. Opowiada o rosnącym dystansie między nią i mężem, o pełnych fałszu ludziach, o zabitych dzieciach. Jej opowieść co rusz przerywa telefon od zaniepokojonego Chrisa, ojca Daniela. „Czy jesteś bezpieczny, synu?”. „Nie odpowiem teraz na twoje pytania, synu, najlepiej będzie, jak przyjadę”.
Jaka piękna katastrofa
Historia w książce poprowadzona jest fenomenalnie. Genialnie wręcz. I tylko dlatego, że mam w głowie pewien zestaw informacji, udało mi się wpaść na rozwiązanie zagadki – po prostu wiedziałam, czego szukać. Jednak to tylko wzmogło mój zachwyt książką. Autor niczym magik wyciąga z cylindra kolejne emocje, uczucia, stany i obrzuca nimi czytelnika. W tej książce naprawdę można zatonąć, zapomnieć się, stracić rozeznanie między dobrem i złem.
Tom Rob Smith z jednej strony wytworzył duszne poczucie zagrożenia, z drugiej doskonale pokazał mechanizm stopniowej akceptacji coraz większego zła, kłamstwa. W brutalny sposób pokazuje, że każdy człowiek ma dwa oblicza i trzeba niezwykłej przenikliwości, żeby dotrzeć do prawdy.
I kiedy docieramy do końca, to okazuje się, że tak naprawdę jest to opowieść o miłości. Ale dlaczego? To pozostawiam Wam do sprawdzenia.
Szyszka
Zachęciło mnie to – sięgnę po tę książkę
bardzo się cieszę!