Davida Tennanta też mogę we wszystkim (jak Kennetha Branagh), szczególnie w filmach, które pozwalają mu w pełni rozwinąć talent dramatyczny.
Trzyodcinkowy miniserial to drama kryminalno-sądowa. Nasz bohater, Will Burton (David Tennant) jest prawdziwym „mistrzem ucieczek” – adwokatem, który potrafi wybronić każdego kryminalistę. Ma 100% skuteczności, co czyni go najlepszym fachowcem, ale zarazem obiektem zazdrości środowiska. Szczególnie cięta na niego jest Maggie Gardner (Sophie Okonedo), numer 2 na liście najlepszych prawników sądownictwa karnego.
Sam Will do pracy podchodzi ambicjonalnie, bez emocji i fachowo. Praca to praca, a życie rodzinne rządzi się swoimi prawami. W domu jest ciepłym, miłym facetem, super tatą i świetnym mężem, który gubi się, gdy sprzęt domowy wymaga więcej niż naciśnięcie jednego przycisku. Zanim jednak zdąży nam się znudzić ta sielanka, świat Willa staje na głowie. Przyznam, że wtedy odetchnęłam z ulgą, bo twórcy serii naprawdę się starali, żebyśmy polubili rodzinę Burtonów. A kiedy scenariusz robi coś takiego, wiedz, że coś się dzieje. I nie jest to miłe.
Odcinek drugi świetnie pokazuje braki w systemie sądowym. Ten zły się wywinie po raz kolejny…
Will broni swojego najnowszego klienta, Liama Foyle (Toby Kebbell). Każdy średnio rozgarnięty widz wie, że Liam nie tylko jest winny, ale jest winny jak cholera i nie do końca normalny. Will głupi nie jest, wszystko w środku mówi mu, że facet powinien iść za kratki, jednak istnieją wątpliwości natury technicznej, poza tym podejrzany ma coś na kształt alibi. Decyduje się wykonać dobrze swoją pracę i facet wychodzi na wolność. Kiedy Liam dziękuje mu za obronę, Will patrzy mu w oczy, ignoruje wyciągniętą do niego rękę i odchodzi.
Czy ja muszę tłumaczyć, że to był błąd, bo z wariatami się nie zadziera?
Im bardziej psychopata zaglądał do domku Prosiaczka, tym bardziej Prosiaczek był martwy
Westchnęłam w duchu, bo średnio miałam ochotę na nastrój rodem z Przylądka Strachu. Nie doceniłam jednak Angoli, którzy wierzą, że widzem wypada trzepnąć o ścianę w grzecznym, brytyjskim stylu. Nie jest dobrze, mówię Wam, leje się krew. A to dopiero pierwszy odcinek.
Choć fabuła da się do pewnego stopnia przewidzieć, muszę przyznać, że końcówka mnie zaskoczyła. Diabelnie trudno się zachwycać, kiedy człowiek nie może za dużo napisać, bo zepsuje innym przyjemność, ale uwierzcie mi na słowo, że cholernie sprytny przestępca trafił na godnego siebie przeciwnika, który wygrywa w wielkim stylu. Szczególnie, że człowiek patrzy w te dobre, szczere oczy Tennanta i zapomina, że czasem stają się one gorejącymi bramami do piekła gniewu i okrucieństwa. Oj, niewielu jest aktorów, którzy potrafią tak ładnie się wewnętrznie gotować ze złości, jak David.
Nie wiem, kim jesteś, ale znajdę cię… wróć, to Liam Neeson
Serial jest porządnie zagrany, fabuła gęsta i przemyślana, choć niezbyt oryginalna. Bardzo trudno się przy nim nudzić, szczególnie, że ma tylko trzy odcinki, więc na upartego można obejrzeć całość w jedno popołudnie. Sięgnęłam po niego głównie ze względu na Tennanta, ale i bez Doktora spędziłabym miło czas. Lubię intrygi na poziomie, dialogi i sytuacje, które nie traktują widza jak debila. Wszystko to składa się na całkiem ciekawy serial sensacyjny, który polecam wszystkim miłośnikom kryminałów i sprawiedliwości, wymierzanej nawet poza prawem.
Ja osobiście lubię patrzeć, jak David Tennant cierpi, taka sadystka ze mnie. Ale to wszystko przez Hamleta, czy jakoś tak.
Kłopotliwa sprawa (The Escape Artist)
BBC, 2014
wyst. David Tennant
E tam, wszystko przez Doktora, Hamlet był później! 😛
no nie wiem, jako Doktora go lubiłam, potem zobaczyłam go w Hamlecie i umarłam. Choć w sumie może w tym odcinku ze strachami na wróble… Ech, no dobra, Tennant rządzi w angście tak ogólnie.