Planescape Torment

O tej grze mogę ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że jest paskudna. Dziwny, obszarpany świat, w dodatku tworzony w czasach, gdy walory estetyczne były sprawą drugorzędną (w końcu gra musiała „chodzić” na komputerach sprzed dekady). Sam bohater też nie należy do najsympatyczniejszych, daleko mu do gładkolicych młodzieńców z japońskich RPG. Oj, nawet nie macie pojęcia, jak daleko. Jednak jak gra jest paskudna na oko, tak jest dobra pod praktycznie każdym innym względem. Dialogi, moi kochani, dialogi.

Nie spotkałam się wcześniej z grą, która tak duży nacisk kładła na erudycję i inteligencję bohatera. Będziemy pakować w mięśnie – nie ma sprawy, też grę przejdziemy, ale dopiero ładowanie całego potencjału w charyzmę i wygadanie otwiera przed nami niezwykłe możliwości tej gry. Im bardziej bohater jest łebski, tym ma więcej opcji dialogowych, wpada na lepsze pytania i w rezultacie więcej dowiaduje się o sobie – bo o to w grze chodzi. Facet cierpi na niewygodną przypadłość – nie może umrzeć. Znaczy się umiera, ale nie pamięta nic z życia przed śmiercią. Na szczęście tym razem prowadzimy porządny dzienniczek, dzięki któremu Bezimienny nie goni w piętkę, ale sam początek gry nie jest zabawny, bo ktoś nam dzienniczek ordynarnie zwinął. Jedynym śladem, tropem co do tożsamości Bezimiennego są tatuaże na jego plecach.

Sam Bezimienny wygląda, jakby go ktoś kilkanaście razy rozszarpał i pozszywał, niezbyt przykładając się do roboty. Napotkane osoby zdają się go znać, ale nie za bardzo lubić – niechybnie nasze wcześniejsze „ja” musiało porządnie narozrabiać. Powoli odkrywamy straszne tajemnice Sygil, Miasta – Klatki, gdzie rządzi Pani Bólu (nie, nie ta z „Pana Lodowego Ogrodu”). Sygil jest miastem wielu drzwi do innych sfer Wieloświata, który tworzy uniwersum gry. Jest to świat, w którym wiara dosłownie czyni cuda – jeśli wystarczająco dużo osób w coś uwierzy, to się to „staje”. Świat brudny, brutalny i przesiąknięty kultem śmierci.

Możemy sterować głównym bohaterem zamieniając go w łagodnego baranka lub ostatnią szuję. Wiąże się to z możliwością podejmowania misji, opcjami, jakie bohater będzie mieć do wyboru, zaufaniem, którym obdarzą nas inne postaci. Przede wszystkim zaś – z dialogami, których podobno jest tyle, że spokojnie wypełniły by 5000 stron typowej książki (tak twierdzi Wikipedia , ja zaś mogę spokojnie przytaknąć). Konwersacje między bohaterami, zaciskanie więzi w drużynie, odkrywanie tajemnicy przeszłości i poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „Co może zmienić naturę człowieka?” staje się fascynującą podróżą, pełną zwrotów akcji i zadumy.

Kim jest kobieta, która kochała nas w przeszłości? Jaki był jej los? Dlaczego towarzysze niechętnie wspominają zdarzenia sprzed wielu lat i nie chcą nam zdradzić, gdzie nas zawiodą nasze decyzje? Czemu podążają za Bezimiennym w ponurej determinacji, godząc się na nieunikniony los? Czym jest kara, nagroda, przeznaczenie? Gra wciągnęła mnie bezgranicznie.

Sprawiało mi przyjemność myszkowanie po Sygil, badałam każdą lokację i rozmawiałam z każdym, kto nieco wyróżniał się z tłumu. Jak mówiłam – urodą lokacje nie grzeszą, ale mają swój specyficzny, szaro-straszny klimat. Olejek z niemowląt? Czemu nie… Gigantyczne czerwie, larwy i inne paskudztwa obok zwykłych złodziejaszków. Piętrzące się intrygi i zadania – to wszystko tworzy niezapomnianą mieszankę i syci wymagającego gracza.

System jest do ogarnięcia nawet przez takie sieroty, jak ja. Gram jak w tym słynnym dowcipie o ojcu, który dopiero w ostatniej misji „Call of Duty” zapytał się syna, czy może da się zmienić jakoś tę broń podstawową, czyli kompletnie nie kombinuję z uzbrojeniem i pancerzem, a przejść się dało. Poza jednym momentem, który musiał przejść mój mężczyzna, bo stanowczo odmówiłam spędzenia kolejnej godziny w labiryncie Modronów. Przeszłam całość posiłkując się praktycznie swoim własnym intelektem i pamięcią – z tą ostatnią jest krucho w tego typu produkcjach – namiętnie sprzedaję potrzebne do questów pobocznych przedmioty, bo najzwyczajniej nie pamiętam, do czego mogą być potrzebne. Torment dba o graczy z podobną ułomnością – po prostu trzyma się każdy dziwny przedmiot, jaki nam wpadnie w łapę, a prędzej czy później się on do czegoś przydaje…

Gra jest jak dobra książka. Taka, która nam pozwala na czynny udział w tworzeniu historii. Tajemnicze cienie, magia, sekrety z przeszłości – czego chcieć więcej? Nawet wygląd po paru godzinach przestaje być odstręczający, ba, człowiek nie potrafi sobie wyobrazić niczego, co pasowało by lepiej do klimatu zepsucia i fetoru chorego Miasta Tysiąca Drzwi. Kiedyś na pewno wrócę do gry, choćby po to, by jeszcze raz spotkać się z diabelstwem Anną czy fenomenalnym Mortem, czyli pyskatą gadającą czaszką. Poza tym – te dialogi, te dialogi! Każda postać ma swoją „udrękę”, brzemię, które musi dźwigać i jest ono powiązane z naszym bohaterem. Odkrywamy to przez rozmowy, bliskość, odpowiednie wybory w grze – niekoniecznie się one wszystkim podobają i możemy skończyć z nieźle poparzonym tyłkiem! Nie mówiąc o tym, że możemy otrzymać trzy różne zakończenia.

Muzyka. O, tak, muzyka. Urzekająca i wpadająca w ucho. Po prostu posłuchajcie.

Warto sięgnąć po grę, szczególnie, że niedługo komputer domowy zwyczajnie będzie na nią za szybki. Warto, naprawdę warto. Choćby po to, żeby zastanowić się na chwilkę, jak bardzo nasze czyny wpływają na innych.

Na zakończenie pogłaszczę Wasze oczka artem do gry.

Planescape Torment
Black Isle Studios, 1999

18 Replies to “Planescape Torment”

  1. ło, Pablo, Ty to masz tempo 😀

    1. hehe;) mailing do mnie dotarł, akurat siedziałem, patrzę gierę znam… kliknąłem awansem na lubię:)

  2. PT to niesamowita gra. Trudno jest wytłumaczyć jej fenomen młodszemu pokoleniu, odpychanym już przez stronę wizualną („DWA WYMIARY? PHI!”), którą ja uważam za niezwykle ujmującą (ręcznie malowane tła, jak w Baldur’s Gate).
    Jedna z niewielu gier, której przejście do końca mnie nie nudziło, bo historia faktycznie jest Ciekawa, a możlwości interakcji sprawiają, że jako jedna z kilku w historii gier komputerowych w miarę blisko oddaje wrażenia z grania w prawdziwe RPG. Ach, aż mam ochotę znów zagrać 😀

    Szkoda, że książka na podstawie gry jest taka marna..

    1. Ja Tormenta przeszedłem dwa razy. Pamiętam, że za pierwszym wszystko pakowałem w typowego „rozk*rwiacza” i granie było frustrujące straszliwie, szczególnie na początku. No i nijak się to ma do prawdziwej radochy z dłubania w świecie gry. Staram się nie brzmieć jak stary dziad i zwykle nie wspominam starych, dobrych czasów, ale w kwestii gier komputerowych to naprawdę arcydzieło i już się takich zwyczajnie nie robi. Bardzo się cieszę, że przypomniałaś o niej na Waszym blogu. Naprawdę coraz bardziej mam ochotę i jeśli tylko ją odkopię i uruchomię na mojej ekscentrycznej dystrybucji linuxa, chętnie znów pogram.
      Swoją drogą, cała gra mieściła się na.. 2 CD? I to chyba tych starszych, pojemności 650MB. Jak wiele historii, godzin zwiedzania, dało się upchnąć w takiej śmiesznej teraz ilości miejsca. Przypomina mi się stara, kosmicznie dobra i śmieszna platformówka, Earthworm Jim, mieszcząca się na dyskietce… ehh.. kto chce Werthersa? Dziadek O. częstuje.
      Mam już pożyczone 😉 Secret of Kells, postaram się moją Piękną zmobilizować w weekend 😀

      1. Erthworm Jim!!! O, tak, stara Szyszka też pamieta, jeszcze kompa swojego nie miałam, sępiłam u kuzyna, który wykorzystywał podle sytuację… a Lost Wikings? Rany, ile się godzin zmarnowało…

        Tormenta mam w wersji 4 płytowej, z polecenia mego mężczyzny, przeszłam raz, pouczona wcześniej, że mam w intelekt pakować (i dobrze, bo bym w rozpizga wszystko rąbała)… rewelacyjna gra.

  3. Jeśli chodzi o mnie, to nie ma większej radości niż odkrycie samodzielne jakiejś pierdołki, bonusika, zabawnego dialogu – dlatego po książkę nawet nie sięgnęłam. I dobrze, jak się okazuje. Graj, graj, może i Twoja Towarzyszka się choć trochę wkręci w dwuwymiar… (trzymamy za to kciuki!)

  4. Probowałem kiedyś i odbiłem się od niej. Nie wiem w sumie dlaczego, ale nie potrafiłem przejść jakiegoś pomniejszego bosa na początku. Może czas na powtórkę?:) Mam ja chyba w pełniakach z CDA:)

  5. AHA! pomyłka! Odbiłem się od Icewind Dale! Planescepa chyba na twardzielu nawet nie miałem:) Zawsze mi się te dwie giery mylą:)

    1. no tak mi się jakoś zdanie „pomniejszy boss” nie podobało i już miałam zapytać 😀 Zagrać koniecznie!

  6. Łoł. No proszę, tego to się tu nie spodziewałam znaleźć. 😀 A gra jest genialna, to prawda. Dialogi! 😀

    1. po raz kolejny udowadniamy, że KzC stać na wszystko 😀

  7. Tamte lata należały do RPG-ów głównie epickich. Wielkie miecze, lśniące zbroje i czarujące szyszkojady. Hajda na smoka i przy okazji uratujemy świat/królestwo. Baldury, Icewindy, Neverwintery nie są złe, bo i nimi się zagrywałem. Ale w porównaniu do Tormenta są strasznie płaskie.

    Może, Szyszko, doczekamy się jeszcze recenzji pierwszego Fallouta? 😉

  8. nie mam pojęcia, czy się doczekamy, nie posiadam 😛

    a szyszkojadów się boję…

    1. Myślę, że Fallout też mógłby Ci się spodobać, chociaż – nie ma się co oszukiwać – jest on już „typowszym” (choć wciąż wybitnym) cRPG. Torment to książka napisana w formie gry i jeśli się nie chce, poza dwoma czy trzema wyjątkami można całkowicie uniknąć walki, zachwycać się światem, fabułą itd. Fallout jest po pierwsze prostszy (konstrukcyjnie), mniej „odjechany” i o wiele uboższy w dialogi. Wciąż, gorąco polecam Ci chociaż spróbować 🙂
      PS. Zła Szyszka, odkopałem PT i już dziś rano trochę grałem do śniadania 😛

      1. a, za to to ja nie będę przepraszać 😛

  9. Jedna z niewielu gier, której celem jest zabić bohatera i wbrew pozorom nie jest to takie łatwe. W całej grze najlepsi byli Morte – latająca czaszka, która zawsze ma coś do powiedzenia (a za broń kupowało mu się zęby) i Anna – pól demon z ogonem myszy. Takich członków drużyny ze świecą szukać. Reszta postaci do przyłączenia też jest niczego sobie: Żywa zbroja, cały czas płonący mag, skrzydlata burdelmama czy gadający telewizor. Aż szkoda, że tak mało postaci można przyłączyć.

    Kiedyś czytałem książkę na podstawie tej gry i normalnie zatkało mnie. Tak nędznego czytadła dawno nie miałem w ręce. Bezimiennemu dali imię, zakończenie spłycili, a z Anny zrobili blondynkę i czarodziejkę zamiast złodziejki.

  10. Myślę, że spodobałoby Ci się również Sanitarium 🙂 a ta też świetna gra:) aż chyba ją sobie przypomnę 😀

  11. Nie ma to jak przypomnieć sobie stare dobre czasy … No w sumie nie takie stare. Co do gry to chyba wśród cRPG drugiej takiej produkcji. W zasadzie Planescape jest książką, w której sami decydujemy o losach bohaterów i mało który cRPG potrafi tak zaskoczyć swym brudem.
    Tak czy inaczej Morte i Dak’kon rządzą !

Dodaj komentarz