Czyta człowiek, czyta, myśli, że jest średnio, ale daje radę, a potem nagle dostaje w twarz. Łyżka dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu, a tu kawałek tekstu sprawił, że całość rzutem na taśmę wpadła w kategorię Szajs Tygodnia. Uwaga, będą spojlery i kilka solidnych plaśnięć w czoło.
Okładka
Nie ukrywam, sięgnęłam po tę perłę literatury ze względu na okładkę. Mój ulubiony brodacz blogerski, Janek z Tramwaju nr 4, podrzucił mi książkę ze złowieszczym chichotem. To, że przez pomyłkę wysłał inne dzieło Autora, a pozycję dzisiejszą oddał osobiście w moje ręce, to zupełnie inna sprawa.
Nie wiem, kto stworzył to wiekopomne dzieło graficzne na froncie, ale chcę wiedzieć, na jakich był prochach. Choć chyba bardziej mnie intryguje, co brała osoba, która grafikę zatwierdziła jako okładkę. Technicznie rzecz biorąc wszystko, co tam się znajduje, ma sens. Tak, nawet ta czteroręka osoba o brwiach emerytowanej drag queen.
Najbardziej rozśmieszyło mnie to, że popatrzyłam na ponurego typa po lewej od kobiety Bonda i od razu pomyślałam „o, Goran Višnjić”. Chwilę później okazało się, że faktycznie bohater jest Chorwatem, tak samo jak boski doktor Luka Kovac z Ostrego dyżuru (i nie tylko, mrr). Doceniam, doceniam.
Grafiku, czemu? Co Ci Goran zrobił? To miły facet jest.
Czemu jednak goła dziecięca dupcia znajduje się w najbardziej wizualnie wyeksponowanym miejscu, tego nie wiedzą najstarsi górale.
Ku mojemu rozczarowaniu, środek okazał się nieco mniej… artystyczny.
Jedz, módl się i morduj w Toskanii
Zawsze mówiłam, że Skandynawowie rodzą się po ciemnej stronie mocy, a brak słońca robi z nimi coś dziwnego. Ta książka jest tego najlepszym przykładem. Zaczyna się jak klasyczna powieść o rozczarowanej życiem trzydziestosześcioletniej kobiety. Panna odkrywa, że ma zmarszczki i karierę nie taką, jakby chciała. Jak każda rozsądna, dorosła osoba, wsiada w samochód i zapiernicza do Włoch, by zacząć ŻYĆ.
Tam snuje się bez celu, aż któregoś dnia spotyka faceta. Potem w ciągu miesiąca-dwóch: zakochuje bez pamięci, spędza z nim najlepsze chwile swojego życia, facet nagle umiera, panna wraca do domu, ma depresję, okazuje się, że jest w ciąży, więc wychodzi z depresji i Żyje Na Nowo Dla Dziecka*.
Ponieważ jednak to jest skandynawska książka, więc dostajemy lato w Toskanii w wersji ponurej: ukochanego mordują, w dodatku okazuje się, że podał on pannie fałszywe nazwisko, a ogólnie rzecz biorąc jest zamieszany w ludobójstwo na Chorwacji.
Coś wspaniałego.
Śledztwo
Powiem tak: do kryminalnej warstwy fabuły nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest poprowadzona ciekawie, porusza trudny temat wojny w byłej Jugosławii, ale nie pławi się w przemocy. Bohaterka postępuje logicznie, choć momentami fabuła jest trochę naiwna. Byłam autentycznie ciekawa, co się stało, że Aleks postanowił zmienić nazwisko i próbował uciec od swojej przeszłości. Było mi żal ludzi, wplątanych w trudną na spornych terenach Chorwatów i Serbów. Bardzo mi się podobało, że bohaterka ma problem z porozumiewaniem się z miejscowymi i że w rozsądny sposób pokonuje bariery językowe.
No i ujęło mnie to, że był to dla niej sposób na pokonanie żałoby po kimś naprawdę wyjątkowym. Jedyne, co do czego mam zastrzeżenia, że miesiąc to nadal trochę mało. Z drugiej strony to wyjaśnia, czemu bohaterka nie zauważyła, że coś nie gra w jej ukochanym. I ja to kupuję.
Może z wyjątkiem rozważań na temat tego, jak popełnić samobójstwo za pomocą traktora.
I tak jak ten wątek jest całkiem znośny, to reszta… obosz.
Faceci kobiety piszą
Powinien być jakiś międzynarodowy egzamin dla facetów, którzy chcą pisać kobiece bohaterki. Albo choćby podręcznik, jak tego nie robić. Ileż można czytać, że była piękna, spała nago i wszystkie jej problemy dało się załatwić komplementami na temat wyglądu.
Relacje bohaterki z dzieckiem brzmią jak z ulotek pro-life. Może nie spadają do poziomu moja fasolinka i slodziaśny bombelek, ale bardziej przypominają reklamy pieluszek, niż życie. Takie w których dzieciątko pierdzi fiołkami, a mamusia wygląda, jakby była wyspana, a wszystkie problemy świata rozwiązuje się kostką rosołową.
Powiem Wam jednak w sekrecie, że jeśli socjal w Szwecji jest taki, jaki opisany w książce, to zamiast 500+ migrujcie tam i rodźcie na potęgę. Bohaterka przez dwa lata PO URODZENIU nie wróciła do pracy, a potem od razu wbiła na stanowisko kierownicze i nikt nawet nie mruknął, że coś jest nie tak. Macierzyński miała, nie, że na bezrobo siedziała.
Pomijam fakt, że wyjechała z dnia na dzień w cholerę, a kadrowa wypisała jej chorobowe bez zaświadczenia lekarskiego. Z adnotacją, że potem to wypadałoby jednak urlop zgłosić. Tymczasem bohaterka lekką ręką dwa miechy się bujała po włoskich wzgórzach, nawet nie racząc zadzwonić do matki, a tym bardziej do pracy.
Sceny rodzinne wyskakują totalnie spod pachy. Miałam wrażenie, że autor ma ustawiony losowo budzik i za każdym razem, kiedy ten dzwoni, pisze scenkę rodzajową. Niemniej i tak to było trochę lepsze od nagłych ataków przemyśleń życiowych bohaterki…
Królik z kapelusza
Wszystko to do kupy tworzy drętwy, ale całkiem znośny kawałek literatury. Jednak potem autor wziął solidną porcję psychotropów (i podzielił się z grafikiem okładki) i popatatajał w różowy las nadętego mistycyzmu.
Moi drodzy, morderczyni była tak naprawdę duchem, mszczącym się na wszystkich zainteresowanych. A może nie duchem, a „chorwackim mitem”, tłumaczy mętnie bohaterka. Zbrodni dokonały czynniki nadnaturalne, z gromem z jasnego nieba włącznie. Zjawa żyła sobie wśród ludzi, puszczając się okazjonalnie, po czym tropiła osoby, na których miała się zemścić, a na koniec zniknęła z siedzenia policyjnego samochodu.
Autor sugeruje, że była ona magiczną dziewczynką z chmur, bohaterką książki jednej z ofiar.
A ukochany głównej panny umarł, bo „widział a nie pomógł”. Co z tego, że był przestraszonym nastolatkiem, który właśnie zobaczył, że jego sąsiedzi mordują rodzinę przyjaciela? Był winny i basta, nóż w serce. Duch strzelił focha, kiedy bohaterka pomachała mu przed nosem zdjęciem swojej córeczki, która nigdy nie pozna ojca. Widocznie duchy mają w nosie coś takiego, jak okoliczności łagodzące.
Nadal nie rozumiem, czemu osoba na okładce wygląda jak ruski Wisznu, na pierogach chowany.
Podsumowanie
Kiedy dotarłam do końca, poczułam się oszukana.
Ja nie mam nic przeciwko metafizyce – a powiem wręcz, że magiczny realizm w książkach popieram w całej rozciągłości. Jest on widoczny na przykład w książkach Joanny Bator, gdzie niesamowite splata się z mrocznym. Tu jestem zła, bo autor wyciągnął końcówkę spod krowiego ogona, tak mu jakoś pasowało.
Od razu mi się przypomnieli magiczni geje z piwnicy u Bondy. Pogranicze nie przebiło durności tamtej książki, ale było bardzo blisko.
I do tego wszystkiego ten patetyczny ton, tani odpustowy mistycyzm. Każda ze zbrodni dokonywana jest w miejscowości Anielska Góra, tylko w różnych krajach. Autor poinformował nas o tym z przebiegłą miną pięciolatka opowiadającego dowcip, bo nazwy te, choć w różnych językach, brzmią całkiem oczywiście.
Moja rada? Przeczytać dla wątku kryminalnego, obśmiać końcówkę, książkę oddać w dobre ręce. I starać się zapomnieć okładkę.
Ha, ha, ha, powodzenia.
Szyszka
*śmieszna rzecz, dziecko bohaterki ma na imię identycznie, jak syrenka w moim opowiadaniu, które możecie przeczytać TUTAJ, numer 16, opowiadanie Ostatnia kropla.
O.Mój.Boże.
co nie? 😀