Ran (1985) – Urok Klasyki

Dawno, dawno temu był sobie król, który cale życie wojował. Przez pięćdziesiąt lat siał terror wśród okolicznych władców, aż wreszcie podbił całą równinę, krwawym szlakiem znacząc swoją obecność. Teraz, kiedy wiek coraz bardziej pochyla jego plecy postanawia zdobyć się na szlachetny gest i rozdziela władzę i ziemię miedzy swoich trzech synów, w zamian oczekując jedynie oddania i miłości. Oczywiście również szacunku i bezwzględnego posłuszeństwa.

Film Akiry Kurosway, uznany za najlepszy w jego karierze, zabiera nas gdzieś pomiędzy czas i przestrzeń, nadając historii wymiar uniwersalny. Podobnie jak szekspirowski pierwowzór, czyli „Król Lear”, opowiada starą jak świat historię o zgubnej dumie, pysze i o tym, że krzywda ludzka jest jak fala, prędzej czy później powróci do sprawcy nieszczęścia. Okrutny i prawdziwie japońsko-samurajski władca jest zaślepiony swoją potęgą, nie zauważa, że dwaj starsi synowie jedynie karmią go pochlebstwami, mającymi połechtać jego dumę, ale ich serca wyrosły na gruncie ojcowskich podbojów i wojen. Tylko trzeci syn prawdziwie kocha ojca, okazując to jednak cichymi czynami – na przykład ocieniając ojca gałązkami podczas jego drzemki. Jednak dumny Hidetora Ichimonji (w którego imieniu słyszymy słowo „tygrys” i „najpierwszy”) odrzuca prawdę w imię głaskania swego ego.

Wielce szanowny ojcze, oby Księżyc i Słońce legły u Twych stóp, jesteś idiotą.

Hidetora rozdziela królestwo między synów – Tarou (czyli Pierwszy) otrzymuje oczywiście najwięcej i staje si namiestnikiem podejmującym większość decyzji. Jriou (czyli Drugi) ma siedzieć w Drugim Zamku i dzielnie wspierać brata. Król w łaskawości swojej obdarowuje Trzeciego (Saburou) syna Trzecim Zamkiem. Samo to było nie do pomyślenia w Japonii, gdzie zwyczajowo trzeci syn był dopustem bożym i piątym kołem u wozu, który co najwyżej może liczyć na pracę u brata w firmie, więc decyzja króla odebrana jest jako przejaw słabości. Saburou, kosztem swoich korzyści, próbuje to uświadomić starcowi. On wie, że w tej chwili królestwo spojone jest jedynie krwią i osobą Hidetory, zbyt młode, by przetrwać samoistnie. Szczególnie, że zna intencje braci, najstarszego brutala i buntownika oraz młodszego: podstępnego intryganta, który łatwo ulega wpływom innych. A intencje te nie są czyste.

I skończyło się rumakowanie…

Oczywiście Saburou zostaje przepędzony na cztery wiatry, wraz z nim oberwało się wiernemu przybocznemu Hideroty, który go nieopatrznie poparł. Jednak odważne, mądre słowa trzeciego syna przypadają do gustu jednemu z gości króla, który postanawia zaprosić go pod swój dach i oferuje mu rękę własnej córki. Tym samym trzeci syn znika z horyzontu, a widz może spokojnie śledzić wielowątkowe intrygi, które stopniowo pozbawią Hidetorę wszystkiego. A wszytko za namową przepięknej i niebezpiecznej Kaede, która wykorzystuje słabość i głupotę braci, by poprowadzić własną, niebezpieczną grę. Wbrew pozorom jej dążenie do zemsty nie jest rzeczą naganną, jest jedynie honorowym obowiązkiem córki wobec rodziny zniszczonej przez Hidetorę. Najlepsze jest to, że Kaede wcale nie ukrywa się ze swoimi zamiarami zniszczenia rodu Ichimonji, ale bracia są zbyt tchórzliwi, by się jej przeciwstawić i zbyt słabi, by pozbawić ją życia i uratować swój honor.

Może i zdzira, ale z charakterem. Ostra kobieta!

Tymczasem Hidetora jest bezsilny wobec coraz większego chaosu, który panuje na dworze. Syn odwraca sie od niego plecami. Jedyna życzliwa mu istota, to głupiec – błazen Kyoami. Władca popełnia błąd za błędem, zbytnio ufając we własne siły, nie zauważa, że w jego otoczeniu są zdrajcy i pochlebcy, którzy w imię honoru pozwolą głodować jego ludziom. Nie docenia wierności poddanych, którzy woleli jego silną, ale sprawiedliwą rękę i buntują się przeciw władzy jego synów. Wreszcie – jego pycha doprowadza do śmierci tych, którzy mu ufali w spektakularnej scenie ataku na Trzeci Zamek. Hidatora traci zmysły wobec ogromu nieszczęść i rozpaczy. Od teraz będzie się błąkał w labiryncie własnego przerażonego umysłu, otoczony przez piekło wspomnień wszystkich krzywd, którymi sypał szczodrzej, niż sprawiedliwością. Nawet w szaleństwie jest okrutny, egoistycznie odrzucając pomoc najwierniejszych towarzyszy i serce tych, którzy mu wybaczyli…

Na miejscu chłopaka palnęłabym marudzącemu dziadkowi w łeb.

Film trwa trzy bite godziny. Mało tego – przez spory połać czasu dzieje się nic, tylko kolorowo i majestatycznie, ale wciąga niesamowicie. W dodatku nie trzeba być jakimś ekspertem od zwyczajów japońskich, gdyż film jest zawieszony poza czasem i przestrzenią, choć wyraźnie czerpie inspiracje z średniowiecznej Japonii. Wyrazisty, przesadzony makijaż Hidetory, pogłębiający się wraz z narastającym szaleństwem przywodzi na myśl japońskie maski teatralne, nienaturalnie wykrzywione przerażeniem, a kostiumy… ach, kostiumy! Szyte ręcznie przez dwa lata (Kurosawa przygotowywał się dekadę do nakręcenia filmu) zachwycają drobiazgowością, oryginalnością i barwami. Po raz pierwszy usłyszałam, jak ten nieszczęsny jedwab hałasuje na podłodze, jak szeleści przy każdym ruchu, jak ogranicza chodzenie, klękanie… Na same kostiumy mogłabym się gapić i gapić.

Lady Macbeth to przy niej pikuś. I te stroje…

… te stroje! (i brwi, trochę przerażające, jak różki)

Kolejną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, to rewelacyjne sceny batalistyczne. Dopieszczone w każdym szczególe, zgrabne i przerażające równocześnie, zachwycają rozmachem i rozbudowaniem plenerowym. Kurosawa zastosował prosty trik, jakim jest intensywne barwienie oznaczeń militarnych wojsk należących do konkretnego brata, a nawet posunął się do spalenia olbrzymiej dekoracji, by uzyskać odpowiednie efekty wizualne. W ten sposób widz dokładnie się orientuje kto atakuje kogo i dlaczego, kto z kim drze koty o co w tym wszystkim  chodzi. Sceny są jasne i czytelne – no, może poza monologami błazna, który oprócz niepoprawnego zwyczaju mówienia prawdy ma zacięcie filozoficzne. Uwierzcie mi, nie ma dzikszego połączenia niż głupiec-filozof i szalony staruszek …

Cały dzień plotłem trzy po trzy, panie, zobacz, wyszedł z tego hełm!

Każda z bogatego panteonu postaci pobocznych jest wyrazista i wzbudza emocje u widza. Nawet, jeśli jest to przesłodzona pani Sue, żona Drugiego brata, która życie poświęciła na modlenie się do Buddy. Mamy za to mądrego i wiernego sługę Kurogane, który łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy wojownika i zostaje wierny swemu panu, Jirou, choć ten coraz bardziej zaplątuje się w pajęczynę Kaede (a opowieść o lisie to jeden z lepszych momentów w filmie). Każdy ma swoje miejsce w tej baśni o władzy i śmierci. W końcu czymże jesteśmy, jeśli nie pozbawionymi bogów ślepcami na ruinach naszego domu? Czy sami nie sprowadzamy na siebie nieszczęść w imię ambicji, chciwości i zemsty?

Jesteśmy głupcami, szaleńcami… palimy za sobą mosty i ranimy tych, których kochamy.

Nieograniczone przestrzenie przeplatają się z małymi, ciasnymi pokoikami, gdzie snują się intrygi. Cudowne stroje, rozmach, krajobrazy zapierające dech w piersi. Do tego wyraziste aktorstwo i intrygująca muzyka, która w przedziwny sposób równocześnie przyciąga i odpycha. Do tego mądre, uniwersalne przesłanie – film, można powiedzieć – „z klasą”. Powiem wręcz, że jest pozycją obowiązkową, nawet na liście osób, które zapierają się przed kinem Kwitnącej Wiśni nogami i rękami. Przykuć do ekranu na trzy godziny i nie zanudzić? Pokolorować tak, żeby w oczach się nie mieniło? Zmienić pole bitwy w łąkę pełną różnobarwnych motyli? To może tylko ręka mistrza, który był nie tylko profesjonalistą w każdym calu, ale przede wszystkim dbał o widza i jego odczucia.  „Ran” znaczy „chaos, bunt”, jednak Kurosawa nawet chaos potrafi przedstawić w sposób dokładny i pieczołowity, niczego nie pozostawiając przypadkowi.

Szaleństwo kontrolowane.

Ran, 1985
reż. Akira Kurosawa
wyst. Tatsuya Nakadai,Akira Terao, Mieko Harada

One Reply to “Ran (1985) – Urok Klasyki”

  1. Fajna recenzja. Miło, ze ktoś ogląda jeszcze takie filmy. Film pokazuje, że Kurosawa w kolorze i bez Mifune też może być świetny,
    Pozdrawiam
    debe

Dodaj komentarz