Rhezus (tom 1) – Róża Jakobsze

Teatrzyk Czarna Kawa, Mroczny Cynamon ma zaszczyt przedstawić scenkę bardzo dramatyczną pod przewrotnym tytułem „Rhezus – wędrówka śladami Conana (Barbarzyńcy)”.

Osoby dramatu:
Szyszka: koszmar studentów, ubrana w judogę do BJJ
Miranda: w steampunkowym wdzianku, przy każdym ruchu rozsypuje sprężynki i trybiki
Agresja: do przeczytania, nie pożałujecie
Nadzieja: lekko nieprzytomna dziewoja o obłędnym spojrzeniu


Akt I – W którym dowiadujemy się, że czytanie opowiadań naznaczonych mrokiem może być niezdrowe na pusty żołądek.

Scena 1. Szyszka i Miranda w porannym nieładzie, czyli piękne i świeżutkie jak brzoskwinie. Monitory migoczą. Słychać klekot klawiatury.
Mi: ziewa: Trzy opowiadania za mną, wciąż nie widzę obiecanych fajerwerków.
Sz: Ja przeczytałam stronę i uciekłam.
Mi: Wrócisz?
Sz: Wrócę, bo jestem uparta. Ale jeśli to jest ta obiecana rewelacja, to moje opowiadania nigdy nie zostaną wydane… Idę czytać. Ale najpierw upoluję śniadanie. Czytanie o krwawych rozróbach wywołuje u mnie atawistyczny głód. To przez przodków rewolucjonistów.

Scena 2. Późne popołudnie. Szyszka tonie w papierkach po czekoladzie, Miranda zajada muffinkę. W powietrzu unosi się smakowity zapach kawy, na złość widzom i krytykom.
Sz: Dobra, powiem tak: panna Róża Grzędowiczem nie jest, ale daje radę.
Mi: A nie masz wrażenia, że ten główny bohater jakiś taki… mało krwisty?
Sz: Cóż, po pierwszych opowiadaniach jeszcze mam nadzieję. Pomysł fajny, podoba mi się, ale śmierdzi mi mieszanką Grzędowicza, głównie przez tego dziwnego konia, i czegoś jeszcze, ale nie potrafię na razie powiedzieć czego. W każdym razie mam wrażenie, że wszystko już czytałam. Ale podoba mi się styl dziewczyny, pisze krótkimi, mocnymi zdaniami.
Mi: Widzisz, ja z kolei wyłapuję sporo przydługawych zdań, które w połowie gubią swój pierwotny sens. A gadający koń jest jak na razie najmocniejszym akcentem.
Sz: Ba, żeby nie było już tego samego w Panu Lodowego Ogrodu
Mi: Poza tym czuję niedosyt, miało być mrocznie, a jest… trochę nijako. Cóż, może dalej będzie lepiej.
Sz: Ja tam jestem pełna nadziei, bo autorka naprawdę potrafi zaintrygować. Ale jestem dopiero po dwóch opowiadaniach, to nie będę wieszczyć. Poza tym czekolada mnie pcha do działania.

Akt II – W poszukiwaniu zaginionego mroku można się potknąć o niewinne zwłoki, a nadzieja wcale nie umiera ostatnia.

Scena 1. Słychać banglanie deszczu o szyby. Na środku sceny siedzi Nadzieja z głupim wyrazem pyska. Miranda i Szyszka siedzą przed swoimi monitorami i rzucają w Nadzieję kawałkami mięsa. Nadzieja lekceważy rzucane ochłapy wzruszeniem łba i zżera kwiatki z butonierek kontrabasistów.

Sz: wsadza sobie do buzi kawałek boczku wędzonego: Gość jest cholernie niespójny wewnętrznie, nie sądzisz? Nie wiadomo, czego tak naprawdę chce. Jest nieautentyczny, kompletnie nie potrafię w niego uwierzyć.
Mi: potakuje trzymanym w ręku salami: W jednym momencie zachwyca się namalowanym przez dziewczynę zachodem słońca, a parę chwil później z tym samym wyrazem twarzy morduje przypadkowego przechodnia, bo pomoże mu to osiągnąć jakiś tam zamierzony cel. Takie jakieś emo bez konkretnego charakteru.
Sz: No, niedorobione emo. Wkurza mnie też forma całości – niby opowiadania, a właściwie powieść. Czyli ani to ciągłe, ani epizodyczne.
Mi: Niby wiemy, jaki gość ma cel, ale przygody są dość przypadkowe. W dodatku nie wiemy praktycznie nic o zasadach świata, w którym Rhezus szuka śmierci. Gdzieś pojawiają się bóstwa tylko z nazwy, tajemnicza Wyrocznia, wzmianki o klątwie… Ale koń świetny.
Sz: Zamiast sączyć powoli tajemnicę, jak w powieści przystało, to autorka rzuca ochłapami informacji. Jak w serialu typu Lost – w pierwszym odcinku biega niedźwiedź polarny, a wyjaśnia się to w trzecim sezonie. Tyle, że tu co odcinek jest jakiś strzępek. Ale koń świetny.
Mi: Żeby nie było tylko narzekań – opowiadanie z wampirem było niezłe.
Sz: Bo to było spójne i nie miało ochłapów informacyjnych.
Mi: I jeszcze to z egzorcystą było bardzo dobre. No i koń.
Sz: To gdzieś przy końcu? Bo na razie męczę opowieść tego Ericha. Fakt, Agresja jest świetna. Dzikie imię dla konia, też emo, ale jakoś pasuje.
Mi: Opowiadanie o egzorcyście jest przy końcu. A właśnie, co tu robią opowieści pobocznych ludzi? Tak ni z gruchy ni z marchewki. Wiesz, że dopiero po kilku stronach zorientowałam się, że to nie Rhezus opowiada? Gdzieś w momencie, gdy któraś postać powiedziała do narratora „Erichu”.
Sz: zwraca się do widowni: Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za czasowe zaćmienie umysłu jednej z recenzentek. Tak to jest, jak się nie zwraca uwagi na tytuły opowiadań (pokazuje język Mirandzie). I znowu wracam tu do kwestii, że tak naprawdę to nie są opowiadania i chyba ze dwa można przeczytać bez szerszego kontekstu tak, by stanowiły odrębną całość. Brakuje mi płynności fabularnej. Podział wydaje mi się dziwnie sztuczny, właśnie jak chwyt serialowy, który zawiesza widza w niepewności i każe czekać na kolejny odcinek. Z drugiej strony może to właśnie będzie siłą tej opowieści – w końcu wszyscy lubimy seriale… Uprzedzam uczciwie, optymizmu się tam nie uświadczy, co najwyżej rozpaczliwe pragnienie, by być szczęśliwym. Smutne to takie.

(na koniec sceny) Nadzieja zdycha we wdzięcznych podrygach, odprowadzana ponurymi spojrzeniami recenzentek. Na scenę wkracza Agresja w swojej końskiej postaci i zjada to, co z Nadziei zostało. Z chrupotem.

Scena 2. Miranda relaksuje się, oglądając pląsające motylki. Na kolanach trzyma zamkniętą książkę i czeka, aż Szyszka skończy swoją. Ta jednak utknęła gdzieś przy końcu.

Sz: Swoją drogą, to autorka potrafi być obrzydliwa. Ale to akurat jest jej zaletą, jak zacznie robić krzywdę, to na całego. Te tortury, brrrrrrr. A tak w ogóle to czasem wydaje mi się, że po prostu ma ochotę dopieprzyć wszystkim bohaterom. Bo może. Mam wrażenie, że to książka Komudy, a wszyscy są kobietami…
Mi: Zastanawiam się, czy hasło „trzymałam kciuki, by głównemu bohaterowi udało się osiągnąć cel” jest zbyt brutalne?
Sz: Uuu, ostro! Ale jakże przewrotnie. W końcu człowiek chce się utożsamiać z bohaterami. A jak się tu utożsamiać, skoro facet chce umrzeć? Osiągnie swój cel i co? Niestety po paru opowiadaniach fabuła staje się przewidywalna i przez to może być irytująca – w końcu ileż można czytać o tym, że facet w swej naiwności goni za śmiercią i za każdym razem popełnia tę samą pomyłkę w ocenie drugiego człowieka, a potem jest krwawa jatka i flaki na ścianach… Zaczyna nucić głosem Anji Orthodox: Szkar-łat na mych dło-niach bar-wi za-chód słoń-caaaa, rzeki cier-pie-nia rozlewa-ją się wo-ko-ło!
Mi: wychodzi po ścierkę do podłogi.

Akt III – W którym skończyły się psy do wieszania, a wszystko zostanie podsumowane.

Scena 1. Ostatnia!

Sz: Skończyłam. Jest nadzieja.
Mi: Nadzieja przegrała z Agresją w połowie czytania. Agresja rządzi! No, ale wampir był bardzo fajny. Egzorcysta też!
Sz: Cóż, nie można zapominać, że to debiut i na pewno w miarę pisania autorka dojrzeje jeszcze troszeczkę. Mnie się podobało jeszcze parę rzeczy, na przykład to, że w połowie pierwszych paru opowiadań czułam się zaintrygowana. Szkoda, że potem robiło się przewidywalnie. W sumie mamy dziką mieszankę poetyckości i brutalności, trochę nieuładzoną, a przez to trochę niewiarygodną. Po prostu nie wydaje mi się, żeby panna w twoim, Mi, pięknym wieku, mogła dużo powiedzieć o pragnieniu śmierci. Za to jako studentka medycyny rewelacyjnie sprawdza się w rzeczach związanych ze sprawami anatomicznymi i tu faktycznie widać fachowość, opisy są mocne i wiarygodne.
Mi: Ja bym powiedziała, że wręcz soczyste. O, i tym sposobem znalazłam jeszcze jedną rzecz, która mi się podobała.
Sz: To się może podobać. Mnie się podobało, ale nie samą brutalnością człowiek żyje. Chyba. Ja tam jestem pełna nadziei.
Mi: podejrzliwie: Przyznaj się, co jadłaś?
Sz: Leżało, to zjadłam. Idę cię zabić, bo mam ochotę umrzeć.
Mi: ucieka.
Sz: uśmiecha się złowieszczo w stronę widowni: Sio! Do czytania! Odchodzi w stronę krwawego zachodu słońca..

Kurtyna (opada z przerażeniem wprost w pysk Agresji, która obgryza jej frędzelki)


Tytuł: Rhezus, tom 1. Tułaczka śladami konania
Autor: Róża Jakobsze
Wydawca: Fabryka Słów
Rok wydania: 2010

8 Replies to “Rhezus (tom 1) – Róża Jakobsze”

  1. O.O

    dzięki, chyba 🙂
    no i koń.

  2. Rany boskie!!! Takiej dziwnej recenzji w życiu nie czytałam ;] Ale będę miała po tym skrzywienie… Już czuje jak mi oko lata OoO Dobrze, że nie przepadam za fantasy…

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

  3. Ja – po przeczytaniu tych fragmentów Rhezusa, które znalazły się na stronie Fabryki – zostałam pozbawiona nadziei i apetytu na lekturę.

    Za to wasza recenzja jest przeurocza. Kawa z Cynamonem rządzi. 😀

  4. Ciekawa eksperymentalna forma recenzji, ale przy końcu robicie się trochę nudne i nieco za dużo tu powtórzeń.
    No ileż razy będziecie pisać, że najbardziej podobał wam się koń? A z z waszą opinią się nie zgadzam, bo mi się książka bardzo podobała (cóż jestem fanką bryzgającej na wszystkie strony krwi) i wcale nie uważam jej za przewidywalną;]

  5. normalnie strach się bać i coś napisać. z drugiej strony, jakby miało być tak wdzięcznie zjechane to może jednak warto 🙂

  6. Tami, powtórzenia są wynikiem konwencji „zielonogęsiej” i wręcz kanonem absurdu…

    Przewidywalność? Cóż, zauważony schemat „o, facet idzie gdzieś, gdzie ma nadzieję zginąć, koń będzie się z niego nabijał, facetowi się nie uda, poza tym będą flaki”przewija sie w praktycznie każdym opowiadaniu… Przewidywalność klęski bohatera wynika z samego założenia fabuły – facet NIE MOŻE osiągnąć tego, czego by chciał, bo oznaczało by to koniec pisania. Nieprzewidywalność wynika raczej z niekonsekwencji bohatera, niż ze zwrotów fabularnych – opowiadanie, gdzie musi się dostać do wiezienia jest dla mnie klęską fabuarną na potęgę „zabijam bez sensu diewczynę, bo nie lubie bezsensownej śmierci”, jakby nie mógł wbić od razu do środka i rozwalic wszystkich (na czym się i tak skończyło).

    też lubie flaki, ale rzucane z głową 😛

  7. I ja chciałbym wtrącić swoje trzy eurocenty…

    Na imię mam Grześ, i jestem uzależniony, dziękuję.
    … przepraszam, to nie ta strona.

    Konik ma miszcza 😀

    Rhezus jest tak samo smutny jak Wiedźmin.
    Mam wrażenie, że obaj panowie zaistnieli tylko po to, aby publiczność mogła ujrzeć resztę bohatyrów obu historyjek.

    Ogólnie, to polecam.
    Nie jakoś super gorąco, ale zawsze… :]

    Bogi z Wami!

    PS co złego, to moja bratowa.

  8. ja jeszcze ad. przewidywalności.

    owszem pierwsze trzy (pi razy okno) rozdziało-opowiadania i we mnie wzbudziły zadumę nad budową fabuły a la generał daimos i scen akcji, tworzonych za pomocą kopiuj-wklej (vide „o, facet idzie gdzieś (…) będą flaki”), ale niesprawiedliwością byłoby sugerowanie, że jest tak do samego końca. wszak gdzieś od wampira bodajże, a już na pewno w okolicy ostatnich jednostek pisarskich, supermoce znajdują nowe zastosowanie i podmiot czytelniczy resuscytuje nadzieję, bo już nie wiadomo – zabije się czy nie?

    a rh. emił dawno temu i nieprawda, podcięcie żył zaliczone, potem zmądrzał. a przynajmniej wyrafinował się 😉

Dodaj komentarz