Skarb Donnersmarcków – Wilhelm Szewczyk

Nietypowo, jak na Szyszkę, prawda? Tym razem nie ma ani fantastyki, ani kryminału, ba, nawet nie jest to dowcipna książka obyczajowa. Zapraszam do lektury opowieści historycznej. No, raczej fabularyzowanej kroniki świerklanieckiej gałęzi rodu Donnersmarcków.

Zacznę od tego, że książka wyłoniła się z odmętów lat siedemdziesiątych, więc nie tyle trąci myszką, ale całą beczką szczurów. Styl pamiętany z wczesnych „Tomków” Szklarskiego tym razem zabarwiony lekko agitacją socjalistyczno-ludową może odrzucać, ale w miarę lektury wciąga. Pierwsze pięćdziesiąt stron było dla mnie katorgą umysłową, ale w pewnym momencie przestało mi przeszkadzać owo dziwaczne połączenie pięknych, górnych słów z infantylną składnią, dałam się wciągnąć w opowieść o niesamowitej fortunie i gorzkim upadku rodu Donnersmarcków.

Książkę pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy zaczytywała się nią moja mama. Czerwona, strasząca okładka, w środku pożółkły papier, stronice z charakterystycznymi miękkościami ze starości i śladami palców niezliczonych czytelników. W środku czarne, niewyraźne fotografie nieistniejącego już pałacu, ryciny, surowi mężowie zerkający dostojnie znad potężnych wąsów.Opowieść o Świerklańcu, do którego jeździłam na rowerze w wakacje, łąkach i stawach, w których łapałam żaby i moczyłam nogi. Wioska obok mojego miasta, o której pogardliwie mówimy „Świerkol” była świadkiem zabaw, uczt i intryg porównywalnych z tymi z wielkich miast: Paryża, Berlina, Wiednia…

Ród Donnersmarcków wbił się na Śląsk ze Spisza, zatapiając chciwe, kupcze ręce w nieprzebranych bogactwach śląskiej ziemi – zaczyna autor. Choć wyraźnie ugina się pod okiem cenzury z treści przebrzmiewa podziw dla obrotności, drapieżności i znaczenia rodu, który współpracował ściśle z Bismarckiem przy pognębianiu Francji, współpracował z cesarzem, szwajcarskim konsulem (rzekomo neutralnym po pierwszej wojnie światowej). Poznajemy losy hrabiego, który zdobywa serce najsłynniejszej kurtyzany XIX wieku, La Paivy, wykorzystując jej popularność na paryskich salonach do zdobywania informacji dla pruskiego rządu. Co rusz wyskakują nazwiska historyczne, postaci znane z podręczników historii, ale również i te całkowicie nieznane, a tak żywo ciekawe.

Powstania śląskie, sprawa górnicza, wyzysk klas pracujących i inne socjalistyczne bolączki potraktowane zostały w sposób obrazowy, ale rzetelny. Co ciekawe, mimo barwnych, mających porwać serce opisów buntu robotników nie czuć tu agitacji, jakby autor potrafił się osobiście zdystansować do wydarzeń. Ja sama zaś nie mogę uwierzyć, że wszystkie zakręty historii codziennie przemierzałam w drodze nad jezioro, że w malutkim kościółku, w którym chroniłam się przed deszczem leży najpiękniejsza podobno kobieta XIX wieku, że ściany małego dworku, w którym miałam studniówkę, słuchały tubalnego śmiechu samego cesarza.

Czytam i odkrywam na nowo swoją przykurzoną śląskość górną, co to ani niemiecka, ani polska, choć ciągle do Polski tęskniąca. Rozumiem dlaczego tak często mówi się, że Ślązacy to Niemcy. Równocześnie rozumiem, dlaczego to tak podnosi ciśnienie Górnym Ślązakom – ponad trzysta lat w ” bezwzględnych łapach” Donnersmarcków, niemieckich do szpiku kości, nieustanne kary za polskość, za spolszczanie niemieckich słów, przekupstwa za posyłanie dzieci do niemieckich szkół, a mimo to w 1920 roku 80%  ludu nadal deklarowało polskość: budzi to we mnie, Ślązaczce na wygnaniu (dobrowolnym, ale mimo wszystko) taki specyficzny patriotyzm lokalny i dumę. Jakbym czytała o sukcesach polskich sportowców czy naukowców.

Niestety, jak wspomniałam, książka ma bardzo mało zdjęć, w dodatku są nieco kiepskiej jakości, dlatego zachęcam do pogrzebania w internecie za Świerklańcem – tamtejszy zamek zwany był „małym Wersalem” i należał do najpiękniejszych kompleksów pałacowych ówczesnej Europy. Warto też zapoznać się z dziejami sprytnej La Paivy, która niczym książkowa Scarlett O’Hara, za pomocą mężczyzn wzbiła się na sam szczyt, do dziś będąc wspominana z nienawiścią i miłością na paryskich salonach. Książka intryguje i rozkochuje w sobie, po raz kolejny udowadniając, że polska historia jest równocześnie historią Europy.

Do dziś, na słowo „Donnersmarck” czuję dziwne piknięcie – w Pałacu Kawalera recytowałam wiersze wybitnego tarnogórskiego poety, Bolesława Lubosza, po czym prawie zasnęłam, kiedy on rozpędził się i zaczął opowiadać nam, głupim dzieciakom, dzieje tutejszego rodu, którym był zafascynowany. Teraz żałuję, że nie słuchałam uważniej. Dobrze, że książka pomogła mi wrócić do tamtych chwil…

Wilhelm Szewczyk, Skarb Donnersmarcków
wyd. Śląsk 1973

3 Replies to “Skarb Donnersmarcków – Wilhelm Szewczyk”

  1. Przy moim parafialnym kościółku stoi grób, pomnik? zafundowany przez Donnersmarcków. W sumie zwróciłam na niego uwagę dopiero po lekturze „Tajemnicy Donnersmarcków”. Niewątpliwie ciekawa historia.

  2. Szyszko!

    Przy najbliżej okazji poszukam tej książki w bibliotece. Ślicznie napisana recenzja – a i tematyka książki bardzo mnie zaciekawiła. Szczególnie, że parę dni temu poznałam kilka przedziwnych historii, klimatem podobnych do dziejów Donnersmarków. Byłam na plenerze w pewnym malutkim, mazurskim miasteczku (oddalonym zaledwie o godzinę drogi od mojego miasta rodzinnego), wysłuchałam legend i hipotez o wielkich ludziach i wielkich historiach, jakie działy się w okolicznych wioskach. Tak blisko – tak daleko. Cudna sprawa. 🙂

    Ściskam,
    Lena.

  3. 80% to głosowało ale za pozostaniem w niemczech, krew by mnie zalewałą jak bym miał taką komunistyczną propagandę czytać…

Dodaj komentarz