Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją (1990)

Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek film sprawił mi tyle trudności. Ba, nie chodzi o problem ze zrozumieniem, ani fabułą jako taką, ani z aktorstwem… Szczerze, to ja za diabła nie wiem, czemu mnie ten film gryzie niczym Gilberta Grape’a, pozostając równocześnie jedną z lepszych rzeczy, które widziałam.

Miłośnicy klasyki szekspirowskiej widzieli już wiele „alternatywnych” ekranizacji sztuk brytyjskiego dramaturga, ale chyba nigdy nie było historii opowiedzianej… no, mimochodem. Znana nam opowieść o duńskim księciu, który okazjonalnie biega po cmentarzach i gada do  czaszek dzieje się w innych komnatach. Trwa obok, czasem tylko zazębiając się z głównym wątkiem, którym jest para przyjaciół: Rosenkrantz i Guildenstern.

Obecność tych dwóch jest zagadkowa już w oryginalnym dramacie. Wydaje się, że Szekspir wrzucił ich do sztuki tylko dlatego, że miał parę fajnych monologów, tylko było mu głupio przyćmiewać numer z czaszką. W rezultacie otrzymujemy dość dzikie, absurdalne dialogi będące tłem dla wynurzeń Hamleta czy knowań dworskich. Przypadkowość panów R. i G. podkreśla dziwactwo ich nazwisk czy szczątkowa wiedza o nich samych. Tom Stoppard złapał się myśli „postaci niedopracowanych”, niedokończonych myślą i konceptem autora i stworzył film, w którym to właśnie oni są głównymi bohaterami.

Wyrzuceni poza oś fabuły snują się po zamku, próbując zrozumieć o co tak właściwie wszystkim tym szaleńcom chodzi. Co rusz ich ktoś zaczepia, czegoś chce, wyrzuca z siebie jakieś żale, pretensje, przemyślenia. Obydwaj panowie starają się w tym wszystkim połapać, ale są tylko przypadkowymi gośćmi, pionkami w grze, popychani przez siłę wyższą. Kiedy są sami ze swoimi myślami próbują dociec, kim właściwie są, dotrzeć do sensu tego wszystkiego. Robią to jednak w przedziwny, filozoficzno-metafizyczny sposób, od pytania „dlaczego tutaj?” dochodząc do „dlaczego w ogóle?” za pomocą gier słownych, dziwnych zabaw (tenis z pytaniami rządzi), monologów rzucanych w przestrzeń.

Dodajmy do tego świetne aktorstwo Garego Oldmana, który jak nikt potrafi udawać wiejskiego głupka… no, filozofa, oraz Tima Rotha w wersji młodej-gniewnej, warczącego kolejne kwestie w powietrze, z lekko cwaniackim wyrazem twarzy. Natykają się oni na grupę wędrownych aktorów z rewelacyjnym Richardem Dreyfusem, który ze swoją sztuką wychodzi do ludzi, wikłając ich w przedstawienie tak, że nie wiadomo, czy to sztuka imituje życie czy odwrotnie.

„Co się stało z momentem, w którym człowiek po raz pierwszy dowiedział się o śmierci? Musiał być taki moment… W dzieciństwie… Kiedy po raz pierwszy okazało się, że nie można żyć wiecznie. To musiało być wstrząsające, odciskające piętno w pamięci. A jednak wcale tej chwili nie pamiętam. Nie przytrafiła mi się. Musimy rodzić się z przeczuciem śmiertelności. Zanim znamy słowo określające śmierć, zanim wiemy, że są słowa. Przychodzimy na świat, okrwawieni i wrzeszcząc, wiedząc, iż pomimo czterech stron świata znaczonych na mapach, istnieje wyłącznie jeden kierunek, a da się go zmierzyć tylko czasem”.

Powyższy akapit to tylko próbka tego, co mogą bohaterowie. Taka wiązka wystarczyła, by na długo wygonić biedną płytę z filmem do szuflady. Groteska, absurd i filozofia ciężkiego kalibru wylewają się z ekranu tak, że widz sam czuje się jak bohater poboczny jakiejś dziwnej sztuki, która toczy się gdzieś obok. Nie macie czasem takiego wrażenia, że stoicie w miejscu, a wasze działania nie mają żadnego wpływu na losy nawet nie świata, ale okolicy, w której przebywacie? Że tłuczecie się w pustych korytarzach, aż wreszcie ktoś nada wam kierunek, by podstępnie odebrać wam życie?

Film daje do myślenia, wierci i niepokoi. Wystarczy powiedzieć, że zawsze, kiedy wypływa między mną i moim mężczyzną, w powietrzu lecą iskry. Z jednej strony nuży, by w pewnym momencie wbić się  do głowy i zostawić nas z szeroko otwartymi oczami, aż z naszych ust zacznie wydobywać się monotonne: reszka, reszka, reszka, reszka….

Coś jest nie tak z rzeczywistością.

Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją, 1990
scen. i reż. Tom Stoppard
wyst. Richard Dreyfus, Gary Oldman, Tim Roth

2 Replies to “Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją (1990)”

  1. Oldman i Roth? oO Miodność i jeszcze większa miodność? Oglądam jeszcze dziś wieczorem, a jak się nie uda, to jutro rano. ^^

    1. daj znać, jak poszło 😛

Dodaj komentarz