Smokobójca – Tomasz Pacyński

Pierwsze opowiadanie wkurzyło mnie niepomiernie, drugie odwróciło o 180 stopni nastrój, trzecie poprawiło śmiechawkę, a czwartym dostałam miedzy oczy. Piąte sprawiło, że poryczałam się jak bóbr, a szóste zostawiło zamyśloną. Takie coś potrafią tylko mistrzowie, a Pacyński jest niewątpliwie jednym z najlepszych.

Właściwie tyle wystarczyło by o zbiorze opowiadań powiedzieć, bez specjalnego zagłębiania się w treść. Historie są wyraziste, mocne, napisane świetnym, żywym językiem, dość ciężkim stylem, który rzadko można uświadczyć ostatnimi czasy. Dowcip – wyważony, sytuacyjny, uwielbiam książki, które zmuszają czytelnika do myślenia. Pacyński ma manierę stosowania dość karkołomnych skoków czasowych i robi paskudne rzeczy z chronologią, ale robi to nie po to, żeby czytelnika oszołomić, tylko po prostu zakłada, że czytelnik rozum ma i się połapie. Czasem trochę za bardzo się babrze w numerach typu „najpierw damy wszystkie wrażenia, jakie ktoś miał tamtej nocy, a potem opiszemy co się tam w ogóle działo”, co mnie osobiście nastraja wojowniczo i prowokuje wręcz do przeskakiwania akapitów (no do diaska, niech mi nikt nie mówi, jak się mam poczuć, pozwólcie mi samej się domyślić, jak bohater zareaguje na dane dziwo!), ale na szczęście są to tylko krótkie momenty, napisane tak zgrabnie, że wywołują tylko przelotne ukłucia w wątrobę.

Mamy więc smokobójcę, który pęta się po wiochach, od gadów paskudniastych okolicę ratując, kobiet, wina i uczt doświadczając w międzyczasie. A nawet może zaplątać się w sienkiewiczowskie klimaty między Krzyżaków. Opowiadania kreują bohatera niekoniecznie czystego, ale też nie takiego najgorszego, może i jest cyniczny, ale po uszach dostaje. I to jak… Uczciwie uprzedzę, że po pierwszym opowiadaniu miałam „wewnętrzne pfleh” na niego, myślałam wręcz, że mamy jeszcze jednego sługę uniżonego, sukinsyna z piekła rodem, szlachetną warstewką obłudy powleczonego, ale na szczęście drugie opowiadanie uratowało moją wiarę w bohatera (oj, te ostatnie zdanie, ostatnie zdanie!!) i nadało rozpędu takiego, że zatrzymałam się dopiero na historii niejakiego Ramireza, która podstawiła mi nogę, wrzuciła do koryta i zostawiła przejętą dziwnym chłodem. Takie rzeczy to się czyta! A późniejsze „Wspomnienie”, które zostawiło mnie z paczką chusteczek? Pacyński wbija się w człowieka historiami jakże prostymi, a mimo wszystko przejmującymi, takimi, które się pamięta. Takimi, które budzą skojarzenia ze całą masą innych rzeczy, jak choćby ostatnie opowiadanie, które jest niejako  opowieścią o Geralcie i Ciri, tylko napisaną przez życie wiele, wiele lat później…

Na sam koniec chciałabym wyrwać z Waszego życia pięć minut.  Dlaczego? Cóż – głównie po to, żeby zachęcić Was do opowiadania „Wspomnienie”, które żywo mi ten filmik przypomina…

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=1PdkSmde_Xg]

Pooglądane? To teraz marsz czytać!

Tomasz Pacyński: „Smokobójca”

Wyd. Fabryka Słów, Lublin 2006

2 Replies to “Smokobójca – Tomasz Pacyński”

  1. Aż chciałoby się czytać – ale na tapecie wciąż Dzienniki Gwiazdowe, Charakternik i Psychological Treatment of Health Anxiety and Hypochndriasis, A Biopsychosocial Approach 😛
    Dzięki 🙂

  2. No, to poganiam! ja mam Psychologię rozwoju człowieka i Pedagogikę czasu wolnego, więc nie narzekaj 😛

Dodaj komentarz