Zabójcza biel – Robert Galbraight

Jest coś niesamowicie magicznego w narracji Roberta Galbraighta, co sprawia, że zawsze wsiąkam w nie jak woda w gąbkę. Zwlekałam z Zabójczą bielą tak długo, aż ukazała się kolejna książka w serii, bo zwyczajnie nie miałam czasu na to, żeby przez dwa dni tylko czytać i czytać i czytać. Wreszcie się udało i mogę opisać moje wrażenia.

Robin

Zaczyna się grubo, bo od ślubu Robin z Tym Onym Co Go Nie Lubimy, Matthew. Przez ostatnie trzy książki mieliśmy nadzieję, że może jednak nie, ale cóż, stało się. I wiecie co? Ja naprawdę to kupuję. To pokazuje, że trzeba czegoś więcej, niż 100 stron, by całkowicie odmienić swoje życie (między innymi to jest powód, dla którego tak bardzo mnie drażnią książki obyczajowe z gatunku jedz, módl się i buduj dom w Toskanii).

Czytelnik wie, że Matthew nie jest odpowiednim facetem – nie lubi pracy Robin, jest zazdrosny o Cormorana i generalnie jest typowym facetem, który ileśtam lat temu poznał kobietę i było mu z nią dobrze, więc po co zmieniać coś, co działa? Tyle, że owo „dobrze” było mocno jednostronne. Posłuszna, grzeczna żona, która zostaje w cieniu i wcale się nie wydaje z tego powodu niezadowolona. Teraz, po ponad dekadzie, nagle zaczyna mieć fanaberie i chłop ma prawo się trochę wkurzyć. Szczególnie, że jej „przygoda” często sprawia, że Robin zostaje ranna.

Co ciekawe, ten wątek mnie nie nużył, a wręcz rezonował z moją duszą. Był prawdziwy i w jakiś sposób fascynujący – głównie ze względu na Robin. Nie jest cierpiętnicą o przerażonych oczach, której musimy współczuć, bo tak nas kieruje autor. Nie, Robin ma swoje rozterki, ale nie pławi się w poczuciu winy, jaka to z niej zła żona, że powinna się poprawić. Tak bardzo mi się podobało, że Matthew myślał, że ona jest cebulką, którą może obierać bez końca. No się chłopak zdziwił.

Jedyne, co mi przeszkadzało, to że domyśliłam się, co będzie punktem zwrotnym w ich związku. Mam wrażenie, że to było pójście na narracyjną łatwiznę.

Cormoran

Cormoran, choć nadal jest główną postacią, trochę zatrzymuje się w rozwoju, co niestety jest minusem. Plusem jest to, że nie zamienia się w pełną angstu mroczną kupkę nieszczęścia z powodu ślubu Robin. Żyje, nawet zaczyna coś tam w kierunku nowego związku robić… dopóki nie przychodzi Charlotte.

Jęknęłam w duchu, bo nie ma nic gorszego niż trójkąt z tą byłą, co to blokuje drogę Prawdziwej Miłości. Zostało nam to oszczędzone, na szczęście.

Jednak jakoś mało mi było Cormorana w tym Cormoranie, nie wiem, o co mi chodzi. Z jednej strony się cieszę, że nie hamlecił po okolicy, ale z drugiej nie potrafiłam się w niego jakoś zaangażować. To potwierdziło moje podejrzenia, że chyba ręka autora gdzieś w międzyczasie uznała, że Robin jest o wiele ciekawszą postacią, niż pan detektyw. Czasem tak bywa z postaciami z tła…

Zbrodnia

Nie ukrywam, że sprawa morderstwa w zamkniętym pokoju to jest jeden z moich najukochańszych motywów. Tu został rozegrany poprawnie, ze wszystkimi obowiązkowymi elementami: strapiony mężczyzna z kompleksem władzy szuka pomocy u detektywa z pozornie błahego powodu, na jaw wychodzi totalna nienawiść całej jego rodziny wobec nestora rodu, a potem pada trup i klasycznie wszyscy są podejrzani. No czego tu nie lubić?

Problemem jest to, że śledztwo jest co najwyżej poprawne. Zdziwiło mnie to, bo poprzednie intrygi były tak wciągające, że zapominałam zastanawiać się, kto zabił. Tu w miarę szybko ogarnęłam kto jest mordercą, ale nie przejmujcie się, podejrzewam, że większość osób będzie zaskoczona, ja mam jakieś dziwne coś w głowie, która sprawia, że zgaduję. Nie, że taka mądra jestem, chyba chodzi o konstrukcję – im jest lepiej (poprawniej) napisana zagadka, tym łatwiej mi to przychodzi (oczywiście nie mówimy tu o oczywistych szmirach, gdzie krowa na rowie się domyśli i tak zwanych rozwiązaniach z dupy, w których celuje np. Marcel Woźniak).

Świat

Tym razem Cormoran i Robin prowadzą śledztwo na trzech planach – śledząc anarchistów, którzy chcą szantażować lorda – zleceniodawcę, śledząc polityków, którym może zależeć na zniszczeniu owego lorda oraz przesłuchując lordowską rodzinę. To oznacza wycieczki w przeróżne zakamarki Londynu i okolicy, kolejne porcie fenomenalnych dialogów i opisów, które są najmocniejszą stroną książek z Cormoranem.

I to właśnie owo tło dla śledztwa sprawia, że nie da się oderwać od kartek. Wszędzie czai się fascynująca tajemnica, postacie są żywe, autentyczne i po prostu płyną ku nam na fali słów. Cokolwiek można powiedzieć o Rowling jako człowieku czy nawet pisarce, nie można jej odmówić niesamowitego talentu: ona wciąga czytelnika w budowanie świata.

Rowling używa fantastycznej sztuczki – stawia szkielet lokacji czy wyglądu i pozwala czytelnikowi samemu uzupełnić luki w konstrukcji. Jest mistrzynią w dostarczaniu akurat takiej ilości informacji, żeby czytelnik wiedział, co gdzie stoi i odruchowo dodawał rzeczy, które według niego powinny też się tam znajdować. To samo robi z postaciami! Dla przypomnienia – na deskach teatru wystawiono jej sztukę, gdzie Hermiona była czarnoskórą osobą. Wywołało to oczywiście klasyczny ból odwłoka u wszystkich „strażników czystości”. Jakież było ich zaskoczenie, gdy sama autorka powiedziała, że „ale ja nigdzie nie napisałam, że ona NIE JEST czarnoskóra. Ja napisałam tylko, że ma burzę kasztanowych włosów i wystające zęby”.

To samo się dzieje tutaj – o ile wygląd postaci nie jest istotny dla fabuły (albo nie jest potrzebny, by zwieść czytelnika!), to możemy sobie wyobrażać postaci tak, jak chcemy. Mnie ostatnio zdziwiło, że koleżanka widzi Cormorana jako barczystego, rosłego mężczyznę, któremu niegdysiejsza wspaniała muskulatura lekko zarosła tłuszczykiem. Ja go widziałam jako lekką kluskę…

Kontrowersje

W związku z mocno transfobicznymi wypowiedziami autorki ostatnimi czasy, wiele osób wzięło Zabójczą biel pod mikroskop poprawności. Zarzuca się jej wykorzystanie krzywdzących stereotypów, sięgania po tanie schematy i krzywdzący obraz osób transpłciowych.

Sama osobiście dostaję białej gorączki, jak ktoś próbuje mi wtłaczać na siłę swój światopogląd w książkach. Mogę znieść wiele, jeśli to jakaś postać ma Poglądy (mogą być tożsame z poglądami autora, ale nadal to jest POSTAĆ). Nie cierpię, jeśli narracja powieści skonstruowana jest tak, żeby wmówić czytelnikowi, że POWINIEN jakoś myśleć.

Między innymi dlatego bałam się przygody z książką, po prostu nie chciałam się wkurzać. Wystarczająco wkurza mnie „prawdziwe życie” w tej kwestii.

Powiem Wam tak: gdyby nie długie dyskusje w internecie, które roztrząsały pewien wątek, pewnie bym go nawet nie zauważyła. Jest on marginaly i absolutnie nie służy temu, o co oskarżają „aktywiści” autorkę, a wręcz jest zwykłym – tanim, bo tanim – ale sposobem na to, żeby zamotać fabułę. Sądząc po alarmujących okrzykach, spodziewałam się co najmniej skandalu na miarę Psychozy… i tak w sumie dojechałam do końca książki, ciągle czekając.

Tak więc uspokajam. Można czytać.

I zdecydowanie nadal warto.

Szyszka

4 Replies to “Zabójcza biel – Robert Galbraight”

  1. O, fajnie brzmi! A już sie chciałam upominać o nowy wpis.

  2. O tak, zdecydowanie warto przeczytać.

  3. To, kiedy czuję, że autor danej książki chce mi narzucić swoje poglądy jest jedną z najgorszych rzeczy, które mogą spotkać mnie podczas czytania książki – szczególnie jeżeli autor chce mi wmówić, że tylko jego poglądy są słuszne, a wszystkie inne prowadzą do degradacji społeczeństwa i zwyrodnień. Co innego, jeżeli autor wprowadzając konkretną postać chce nam dać do myślenia – wtedy to zupełnie inaczej się czyta. A jeżeli tu jest pewne tematy są wręcz marginalne to chyba zainteresuję się twórczością tego autora.

  4. Czytam „Niespokojną krew” Galbraighta i to jest fajne.Ciotka Cormorana choruje,pojawia się sprawa zaginięcia sprzed lat. Wciąga! Chyba ciut za grube.

Dodaj komentarz