300 Początek imperium (2014) – Szajs Tygodnia

300-rise-of-an-empire-0a

Na byka Europy, brodę Zeusa, sandały Hermesa i majtki Hery, co ja pacze…

Mąż mnie uczciwie ostrzegał (no dobra, z dziką radością zachęcał do obejrzenia). Zasiadłam do oglądania i od razu powiem, że sloł-mo czy inny bullet time, czyli na polski chwilowe zwolnienie akcji, będzie Wam się śnić po tym filmie po nocach.

Film 300, z chwytliwymi powiedzonkami dotyczącymi Sparty, obiadowaniem w piekle i wrzucaniem do studni, podobał mi się, nawet powiem, że bardzo. Ujęli mnie ładni panowie, mroczna broda Leonidasa, specyficzna kolorystyka komiksu Franka Millera, przywodząca na myśl greckie amfory. Mamy do czynienia z legendą, więc oczywistym jest, że na pewne przekłamania możemy sobie pozwolić. Kupiłam stylistykę filmu, czarno-białe przesłanie na temat męstwa i honoru, udziwnienia na polu walki. Po prostu tak się powinno opowiadać bajkę pełną testosteronu.

300: Rise of an Empire

Tymczasem 300: Początek imperium, to klasyczny przypadek przejedzenia się czekoladą. Znacie pewnie taki dowcip niskich lotów: co jest lepsze od jednej napalonej blondynki w łóżku? Dwie napalone blondynki w łóżku. Reżyser wziął sobie to do serca i zamówił odpowiednio dwa razy więcej: wiader krwi, ujęć w zwolnionym tempie, cycków, męskich stringów, patetycznych dialogów i szalonych przeciwników.

No, ale oglądam sobie, starając się usilnie wyłączyć mózg, ale istnieje pewna granica, po przekroczeniu której szare komórki zaczynają mi piszczeć. Okazuje się, że nie tylko Spartanie walczyli półnago, wszyscy Grecy w czasie bitwy najchętniej zrzuciliby ciuszki i smarowali się oliwką. Podczas bitew morskich nie ma przecież nic bardziej praktycznego niż sandałki, skórzane stringi i ciężkie, długie płaszcze przyczepione seksownie skórzanymi pasami wbijającymi się w klatę. Choć może to jest najmądrzejsza reakcja na pięciometrowe komputerowo generowane fale zaiwaniające po Morzu Egejskim. Wiecie, takie tsunami wywołane tupaniem chłopaków Leonidasa, którzy zaiwaniają po brzegu. Wróć, statki Perskie miały tak z 10 metrów długości, na fali było ich trzy rzędy. Szacun dla Posejdona.

300-rise-empire-trailerWiecie, ta fala przygnała perskie łódki i sobie magicznie zniknęła…

Ja się tu skupiam na detalach, a powinnam opowiedzieć Wam, o czym ta zabawa w ogóle traktuje. Otóż jesteśmy świadkami dziabnięcia tatusia Kserksesa (to ten wielki łysy facet z poprzedniego filmu), co powoduje oczywistą traumę u młodzieńca. Szczególnie, że tatuś tak jakby ma go w głębokim poważaniu, bo woli psychopatyczną pannę, Artemizję. Syneczek płakusia, panna go podpuszcza, żeby się naćpał i poszedł na pustynię, gdzie w jaskini pełnej łysych facetów uroczo się topi, stając się z pięknego brodacza o jasnej skórze i przeciętnym wzroście łysym, brązowym gigantem z kupą złota na sobie. Serio, wszedł w szmatkach, wyszedł w złocie. Też tak chcę.

Artemizja koniecznie chce wybić Greków do nogi, bo jak była malusia, to ją jej rodacy grzecznie osierocili i wielokrotnie zgwałcili, po czym wyrzucili. Uratował ją perski odpowiednik Morfeusza z Matrixa. Jak na porządnego Morfeusza przystało, otoczył ją ojcowską opieką, nauczył walczyć, wykształcił, ustawił na dobrym stanowisku w armii… wszystko za jeden uśmiech.

kinopoisk.ruBaba z żelaznym kręgosłupem. Dosłownie.

(Tu zaczęłam się zastanawiać, czemu tylko istotne perskie postacie są wielgachnymi brązowymi Murzynami, reszta to brodaci, bladolicy Włosi).

W rolę Artemizji wcieliła się Eva Green, która jest jedynym atutem filmu. Niestety – jest wrogiem Grecji (przepraszam, greckiego skarbu zwanego demokracją, jak to zostało powiedziane na początku), więc nie możemy jej kibicować. Reżyser bardzo się starał, żeby ją widzowi obrzydzić, dlatego zamiast fascynującej, brawurowej wojowniczki często oglądamy perwersyjną i niestabilną emocjonalnie idiotkę. A mogło być tak pięknie… W każdym razie Artemizja obdarzona jest sokolim wzrokiem, bo potrafi z pięciuset metrów trafić z łuki trzy razy tego samego Greka – i to po linii prostek, w deszczu, z szalejącym wszędzie ogniem!

Swoją szosą, to film wyraźnie daje nam do zrozumienia, że posiadanie strzały wbitej w klatę jest doskonałym pretekstem, by sobie jeszcze trochę pożyć i rzucić dziecięciu umoralniającą gadkę.

Wracając do Artemizji, to jest postacią historyczną i naprawdę podejrzewam, że nie wizytowała nocą greckich oddziałów, żeby łajdaczyć się z dowódcą greckich wojsk. Temistokles, bo o nim mowa, próbę uwiedzenia rozwiązuje typowo po męsku – z ulgą pozbywa się skórzanych stringów, kołeczkuje panią, po czym stwierdza, że hmmmmmm, no nie. A widz patrzy na biust Evy i myśli sobie łooooo (niezależnie od płci, bo to bardzo ładny biust jest), więc umyka mu kompletny brak logiki całej sytuacji.

Film Review 300 Rise of An EmpireŻywa i sparklująca reklama „Total Makeover”

Po strasznej bitwie, która zabarwiła morze na czerwono… zaraz, przecież oni się spalili na skwarki, co ich tak pociachało? Aaa, te pływające mini-Krakerny. No, takoż po bitwie wielcy mężczyźni obowiązkowo zasromają się nad losem sierot i wdów tudzież straconego życia tylu pięknych, gładziutkich młodzieńców. Od tego momentu co rusz będzie padać słowo „poświęcenie”, bo nie ma dobrego dialogu o wojnie bez odpowiedniego emo-wytrychu, nastąpi parę wzruszających momentów płakusiania na zmianę z zaciskaniem ząbków i takich tam ponurych spojrzeń w stronę horyzontu, gdzie Kserkses i jego armia grzecznie palą i mordują wszystko, czego nie da się zgwałcić, machając głową Leonidasa i wackiem odzianym w błyszczące porcięta.

Niestety, Kserkses popełnia podstawowy błąd – wkurza Artemizję, która wprowadza nieco akcji między kolejnymi monologami umięśnionych przystojniaków, którzy wyglądają, jakby mieli zaraz rzucić się sobie w ramionka i płakusiać na zmianę ze smarowaniem się oliwką dla dzieci. Domestos… tfu, Temistokles do monologu o odwadze i poświęceniu dodaje patetyczne trąbki i skrzypce w tle, młodzieńcy dają się porwać niczym niewolnicy w ostatniej scenie ze Spartakusa i postanawiają zaatakować tych paskudnych, białych Persów, którzy im spuścili ostatnio łomot… ale najpierw trzeba machnąć obowiązkowy emo-makijaż i się umyć przed bitwą.

300-Rise-of-an-Empire-Hot-Stills-ImagesNic tak nie pokazuje wrogości, jak wściekłe łucianie sie przy ścianie…

Tymczasem Artemizja odziewa się w skórzany strój i wrzuca w tło pijane trąbki i trochę dubstepu, co z kolei porywa Persów do walki, a Kserksesa obłaskawia na tyle, że poswieci trochę kuperkiem na pożegnanie swej floty. Coś czuję, że Grecy tym razem wygrają, bo do klapków, stringów i ciężkich płaszczy dołożyli hełmy. Artemizja snuje się po polu bitwy niczym naćpana gothka, od niechcenia podrzynając gardła i rozłupując czaszki, wzniecając fontanny krwi, które chlapią wszędzie, tylko nie na nią. Za to Grecy wyciągają konie i patatajają po pokładach okrętów. Całość wygląda jak w grze komputerowej, gdzie bohater zostaje czyściutki mimo taplania się po kolana w jusze wrogów.

Oooo, pojedynek Domestosa z Artemizją! miecze krzeszą iskry, statek na pełnym morzu grzecznie tkwi nieruchomo, obowiązkowa wymiana obelg, które odnoszą się do niemożności kopulacyjnych przeciwnika. Wreszcie następuje obowiązkowy pat, kiedy każdy z przeciwników przykłada drugiemu miecz do gardła… i wiecie, co się dzieje?? Pojawia się wiatr sprawiedliwości. Serio. Przy okazji przywozi Spartan, których królowa przestała wreszcie się fochać na resztę nacji (i szeptać do studni „this is Sparta”). Artemizja malowniczo nadziewa się na miecz Domestosa, paczając na niego lubieżnie, ogólna rozpierducha, werbelki i całe stadko czyściutkich Spartan, jeszcze więcej sloł-mo… i napisy.

Że co? To już koniec? A, nie, jeszcze jakiś piosenkarz country, sądząc z brzmienia, wydziera się na napisach. Swoją szosą, to chyba najfajniejsza część filmu.

Liczyłam na kolejne sceny dobywania i zmysłowego gładzenia mieczy, emocjonalnego drgania bicepsów, trochę trąbek czy co… Jakem miłośniczka umięśnionych biszów, te tutaj były miękkie jak kaczuszki, którym nieco przykurzony zarost nie jest w stanie ukryć mordki misiów-pysiów o smutnych oczkach. Zamiast kipieć testosteronem panowie głównie paczali i od czasu do czasu powrzaskiwali, chlapiąc juhą wrogów, smutne to wszystko jakoś było.

ostryCały film był smutną parodią scen w Barze pod Błękitną Ostrygą, serio-serio

Na ogół Szajsy polecam, bo są doskonałą okazją do śmiechu, ale ten jakoś mnie przygnębił. Może to ten garbaty pokrak, który zdradził Spartan, może ta kolorystyka hipsterskich filtrów dla emo, może to, że tak zrypali jedyną fajną postać (serio, nadziać się na miecz, jak amator? Babsztyl, który przetrwał lata seksniewolnictwa i nie zamienił się w roślinkę zasługuje na lepszą śmierć).

Idę sobie puścić scenę z akademii policyjnej (wiecie, którą). Też ciemno, też faceci w skórach, też muzyczka gra i jakoś tak przyjemniej.

300: Początek imperium
reż.Noam Murro
scen. Kurt Johnstad, Zack Snyder
wyst. Sullivan Stapleton, Eva Green, Lena Headey, renderowany Gerard Butler, Rodrigo Santoro

4 Replies to “300 Początek imperium (2014) – Szajs Tygodnia”

  1. Hej, ale kolesie, którzy „palą i mordują wszystko, czego nie da się zgwałcić” to jednak akceptowalna armia.

    1. ależ ja nie mam pretensji, że to robili, po prostu zaznaczam, że po raz kolejny w filmie są sceny gwałtu (brutalnego i ohydnego) i mordu, można odnieść wrażenie, że nic innego w Grecji się nie robi.

  2. Hmm, opis może i fajny, ale jak się widziało film. Ja nie widziałam i kompletnie nie mam pojęcia, o co w tym chodzi. Za duży chaos w tekście.
    „Juchą” – brak „c”.:) – linijka nad zdjęciem.

    1. dzięki za zwrócenie uwagi na brak literki, zamiast krwi wyszedł mi jakiś upośledzony juhas 🙂
      Co do chaosu – cóż, nie celowałam w streszczenie, a raczej w emocjonalne przedstawienie chaosu, który dział się na ekranie, takoż miło mi, że się udało 😀

Dodaj komentarz