Darowałam Wam dwie pierwsze części, to teraz grzecznie przeczytacie o trzeciej. No, możecie niegrzecznie.
Wielkie roboty – są. Wybuchy – są. Naparzanie się w 3D – jest. To praktycznie wystarcza, żeby Szyszki były zadowolone po seansie. Oczywiście jest to film amerykański, zrobiony za wielkie pieniądze, więc musi być obowiązkowa dziunia z gatunku mokrych snów nastolatków, mydłkowaty główny bohater, z którym się owi nastolatkowie mogą identyfikować, dzielni marines i flaga amerykańska łopocząca na wietrze. Co zrobić. Zacisnąć zęby i cierpieć w scenach, gdzie dziunia zaiwania na obcasach przez gruzowiska.
Dlaczego więc o tym pisać? Uczulenie na drewniane lale, które po karkołomnych ewolucjach przez rozpadające się budynki nie mają nawet plamki na mordzie wymięka przy całej masie pozostałych sympatyczności, które się wylewają z ekranu. Jak choćby John Turturro, który z niesamowitym wdziękiem stukniętego łowcy tajemnic podrywa świetną Frances McDormand. Albo dla seksownego Patricka Dempsey’a, który błyska zębami przy byle okazji. Albo dla Alana Tudyka w świetnej roli lokaja (superlokaja!!) – Alana kocham od roli pilota w serialu Firefly, więc oglądanie go w wersji dzikiego Holendra bawiło mnie do łez. Albo John Malkovich z rozwianymi dziko włosami… czy paranoiczny Ken Yeong (przerażający senior Chang!) – to sprawiło, że część „ludzką” filmu dawało się oglądać.
Bo „robocia” część rządzi i wymiata. Pięknie renderowane mechy skaczą sobie do gardeł i lecą wióry. Smar bryzga strumieniami, sypią się iskry i metalowe chabazie. Fabularnie film daje radę, choć można wszystko streścić jednym zdaniem, ale to właśnie roboty sprawiają, że siedziałam w kinie z niekłamaną przyjemnością. Mój ulubieniec – Optimus Prime – wypruwający flaki z przeciwników, Bumblebee łapiący w locie Sama podczas pościgu na autostradzie, Sentinel walczący w scenie finałowej (Leonard Nimoy!!) czy okaleczony Megatron – wbijają w fotel.
W tej części jest chyba najlepsza proporcja scen z robotami do scen z ludźmi (to znaczy – jest duuuużo więcej robotów, co jest słuszne i prawidłowe). Niestety jest to film amerykański, więc pojawiają się bohaterscy, wspaniali i niezwyciężeni marines czy inne militarne gadziny i film momentami zamienia się w pochwalne pienia dla nieugiętego ducha ludzkiego (a wszyscy wiemy, że mówiąc ludzki mamy na myśli amerykański). Choć i tak to było lepsze niż dziunia, która w pewnym momencie biega po planie w czółenkach, choć przed chwilą miała obcasy z gatunku wielopiętrowych morderców stóp. Spokojnie, po chwili obcasy jej wróciły. Choć w sumie, ona jest modelką, to pewnie na płaskich nie umie chodzić…
Pomijając ckliwą końcówkę i nadęte momenty mogę spokojnie stwierdzić, że Michael Bay odstawił kawał naprawdę dobrej roboty. Wyszłam z kina może nie zachwycona, ale bardzo, bardzo przyjemnie zadowolona. Muzycznie nic nowego (z wyjątkiem smętnego kawałka o straconych nadziejach czy czymś takim – wyrzuciłam z pamięci), więc jest rzetelnie i odpowiednio napędzająco. No i są roboty. I wybuchy.
A dla wytrwałych – Megatron w wersji bisznej:
3D Transformers 3, 2011
reż. Michael Bay
wyst. Shia LaBeouf, John Turturro,Rosie Huntington-Whiteley,Patrick Dempsey,Frances McDormand i inni
muzyka: Steve Jablonsky
Ja wróciłem z kina totalnie rozczarowany. Nie dość, że T3 jest niemalże filmem, w którym samych „robotów” jest mało – zwłaszcza w porównaniu z rewelacyjną (według mnie ma się rozumieć) odsłoną 2. W kilku scenach „ludzkich” miałem wrażenie, że są wciśnięte na siłę albo stanowią jakąś pozostałość z poprzednich filmów.
Poza tym … z Megatrona znów zrobiono chłopca … eee, znaczy się „botka” do bicia i nie zmieniło się zupełnie nic. Ale co gorsza …
!! UWAGA SPOILERY i MARUDZENIA !!
… finalna walka to kpina ! Nie zdążyłem się nacieszyć myślą „o wreszcie zetrą się odwieczni wrogowie, znów usłyszę najsłynniejszą frazę w historii Transformersów „one shall stand one shall fall”, to będzie coś … I było. Coś się stało i gdy mrugnąłem okiem walka się skończyła. Kogoś chyba zdrowo w kołysce wytrząsało.
Starscream … kolejne rozczarowanie. Przerobiony na nieudacznika i totalnego głupka, którego zabiła garstka byle ludzików. Z całym szacunkiem, ale znów kołyską ktoś bujał w dzieciństwie za mocno ?
Sam i jego problemy „życiowe”. Przez niemal godzinę filmu miałem wrażenie, że to jakaś obyczajówka. Film, który jest krzyżówką akcji i s-f, a tutaj taki badziew … Wybaczcie, ale już bardziej przykuwał film „Eagle Eye”.
Ironhide, a w zasadzie jego śmierć … Tak ! Śmierć ! Myślałem, że zaraz wyjdę z kina i nawet nie zaczekam na finał – niestety zostałem dalej. Nie mogli pozbyć się tego Dino ? A właśnie …
Dino … Kim u diabła jest Dino ?! Nie rozumiem jednego: po jakiego grzyba wciśnięto tam właśnie tego „robota” ? W drugiej części wprowadzono fajny zespół – w tym Arcee, której nagle zabrakło – i po co ?
Brak Megan Fox również jest odczuwalny. Nie, nie jestem fanem owej aktorki, jednak spisywała się lepiej niż obecna laleczka … Od samego patrzenia na nią miałem ochotę wydłubać sobie oczy ! .
!! KONIEC !!
Film jako kontynuacja jest najsłabszą z serii. Naprawdę spodziewałem się znacznie więcej. Rozumiem, że wielu oglądających uzna ten film za rewelacyjny (lub nie) jednak za bardzo namieszane zostało w historii Transformersów przez co sama stała się przewidywalna i kiepska. T3 jako obraz 3D spisał się również nie do końca poprawnie i zdarza się tak, że niektóre efekty – zwłaszcza te bliższe – tracą ostrość.
Najbardziej chyba podobała mi się jednak scena, w której pojawia się Shockwave z „robalami” … totalna demolka.
Głos Optimusa … Pełen czad ! Co zabawne ten sam pan, podkłada głos Tygryskowi w animacjach z Kubusiem Puchatkiem.
Teraz możecie mnie linczować ale zdania nie zmienię ;P
Sorki pomyłka, nie Tygryskowi a KŁAPOUCHEMU !
Ha, zawsze wiedziałam, że w Kłapouchym jest mhrok! ;P