Awatar: Legenda Aanga. Księga 1 – Woda (TV, 2005)

Przyznam szczerze, że nieufnie podchodzę do animacji amerykańskich, a już szczególnie do amerykańskich animacji wzorujących się na legendach dalekowschodnich. Ponieważ jednak Stan Sakai swoim króliczym samurajem udowodnił, że mariaż wschód-zachód może okazać się całkiem udany, sięgnęłam po kreskówkę Awatara i zakochałam się praktycznie od… trzeciego odcinka. Wcześniej musiałam się pozbyć dość paskudnych podejrzeń.

Widzicie, słyszałam sporo negatywnych opinii na temat filmu „ludziowego”, który powstał na podstawie kreskówki, oczekiwałam jakiś pseudobuddyjskich rewelacji, fabuły wypełnionej dziecinnymi gagami i – nie ukrywajmy – infantylnej. Okazało się, że Michael Dante DiMartino oraz Bryan Konietzko stworzyli przecudowny, złożony świat, rozwijających się powoli bohaterów i historię, która przykuwa do ekranu.

Historia jest prosta: mamy świat, w którym żyją obok siebie cztery narody. Każdy naród włada jednym żywiołem (no, jego członkowie mają predyspozycje, nie wszyscy są „władcami”). Wszystko utrzymuje się w równowadze, a jeśli ktoś zaczyna podskakiwać, pojawia się władający wszystkimi żywiołami Awatar, który robi porządek. Sęk w tym, że przed stu laty Awatar zniknął, więc Naród Ognia radośnie zaczął podbijać inne narody.

Cała zabawa polega na tym, że Awatar odradza się w cyklu: powietrze, woda, ziemia, ogień. Naród Ognia zadbał o to, żeby nie było żadnego władcy wiatru (co równało się z wybiciem do nogi każdego członka tego narodu), nie wzięli jednak pod uwagę jednej rzeczy: prawdziwy Awatar po prostu by się odrodził w kolejnym narodzie. Co więc stało się z ostatnim władcą wiatru?

Otóż stało się to, że Aang, na wieść, że koniec z zabawą, psikusami i wychodzeniem poza obręb miasta, najzwyczajniej w świecie… zwiał ze świątyni. Wpadł w sztorm w okolicy Bieguna Południowego, w ramach ochrony przed zalewającą go wodą stworzył wielką, zamrożoną sferę… i tak mu się zostało przez sto lat. Do dnia, kiedy uwolniła go Katara i jej brat Sokka, przedstawiciele zdziesiątkowanego rodu władającego wodą. Rozpoczyna się wyścig z czasem, gdyż młody Awatar musi opanować wszystkie style „władania” żywiołami, żeby powstrzymać Naród Ognia przed końcem lata, przed przybyciem komety, która da im niezwyciężoną siłę.

Uwielbiam tak zwane „filmy drogi”, a ta kreskówka łączy w sobie wszystkie jej najlepsze elementy. Poznajemy bohaterów, ich słabości, przeszłość, marzenia i plany. Księga pierwsza pokazuje trudny pierwszy krok wejścia w dorosłość, nie tylko dla Aanga, który z racji bycia Awatarem musi podjąć walkę o zachowanie równowagi świata, ale również dla reszty bohaterów. Poza tym jesli ma się takiego arcywroga, jak książę Zuko… Młode damy, cóż może być przyjemniejszego niż gniewny młodzian z mroczną przeszłością, którego determinacja wynika z głębokiego cierpienia i tak dalej i tak dalej?

W dodatku wszystko jest prześliczne – koronkowe krajobrazy, które przypominają nieco klimaty mistrza Miyazakiego, bogata mimika bohaterów (taka „kreskówkowa”, nieco przesadzona, ale bardzo sympatyczna), śliczna dynamika walk (bohaterowie nie powtarzają w kółko tych samych technik, ciosów, ruchów – coś pięknego). W dodatku walki mają ręce i nogi – Aang władający powietrzem wykonuje dużo uników i wyskoków, za to władca ziemi stoi zazwyczaj mocno zaparty nogami w grunt, władca wody nie poradzi sobie na pustyni i tak dalej. Wszystko składa się na naprawdę dobrze przemyślany, śliczny świat.

Od siebie dodam, że trzeba niestety przeżyć amerykański dubbing, który brzmi strasznie obco w uszach, ale po paru odcinkach przestaje razić… między innymi dlatego, że jest to, o dziwo, DOBRY dubbing. W dodatku ilość „dziecinnego” humoru są całkiem znośna, nawet zwierzak-rozśmieszak nie wywołuje uczucia zażenowania. Przyjemna bajka dla całej rodziny, mądra i dobra, z przyjemną dla ucha, łagodną muzyką i przesłaniem, które niezauważenie sączy się z ekranu: każdy jest odpowiedzialny za własny los, choć czasem oznacza to przejęcie z góry naznaczonych obowiązków, które mogą nas kosztować życie (tak, ostatni odcinek był dla mnie niezłym szokiem).

Zachwycać mogłabym się długo, bo dawno nie spotkałam się z… tak japońską kreskówką, tak amerykańskim anime. A to dopiero pierwsza księga z trzech. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej…

Awatar: legenda Aanga (Avatar: the Last Airbender)
pomysł: Michael Dante DiMartino; Bryan Konietzko
prod. Nicktoons Studio dla kanału Nickelodeon
muzyka: Jeremy Zuchkerman

10 Replies to “Awatar: Legenda Aanga. Księga 1 – Woda (TV, 2005)”

  1. Próbowałem i poległem, bo angielskiego dubbingu nie zdzierżyłem. Miałem do tego wrócić, ale jakoś sposobności nie było. Może właśnie teraz…?

    A z japońskich kreskówek… Panty and Stocking with Garterbelt, ale wątpię, żeby o coś takiego ci chodziło 😛

    1. Sam tytuł wystarczył, żeby wywołać u mnie dreszcz obrzydzenia ;P

  2. A ja oglądałam wersję aktorską (by Shyamalan) i to była okropna klapa. Zastanawiałam się, ile z głupot, które robią filmowi bohaterowi wynika z pomysłów Shyamalana, a ile animowanego oryginału… 😉

    1. Uwierz mi – ani jedna.
      Tylko w filmie znajdziesz:
      Bohaterów bez emocji i charakteru.
      Ciągłe wyjaśnienia.
      Mase smutasów. Jak można tak zniszczyć Sokkę i Aangusia?!
      Więzienia dla magów ziemi z ziemii – no wiesz, żeby zniszczyć ich siłę psychiczną.
      Natomiast nie znajdzie się:
      Ojca Yue
      Poczucia humoru Sokki
      Suki i wojowniczek Kyoshi (Dobrze napisałam?)
      Yeta
      Logiki
      Wzruszających scen.
      Emocji
      Dynamiki
      Dziecinnosci oraz dorastania bohaterów.

  3. Saro – na moje oko: 100%. Widziałam jedno i drugie i przyznam, że przy aktorskim wymiękłam, bo był po prostu… głupi i… rasistowski. Wybacz, ale skąd ci biali w środku eskimoskiej wioski? Kreskówka ma o wiele lepsze walki (paradoksalnie o wiele bardziej wiarygodne i fizycznie wykonalne), nie mówiąc o tym, że bohaterowie zwyczajnie mają jaja i charaktery, o które można brzytwę ostrzyć. Film Shyamalana to porażka, powinni go zasądzić o zbiorowy gwałt na fabule i bohaterach.

  4. Uwaga, dla tych, co nie oglądali, a mają zamiar. SPOILERY! 😉

    Też zwróciłam uwagę na niezwykłą wręcz zdolność upychania białych w sam środek wybitnie eskimoskiej wioski. No, kto ich tam spłodził? 😉 Poza tym bohaterowie są tak niewiarygodnie płascy, pozbawieni emocji i – jak sama napisałaś – głupi, że aż strach. Przykładowo… Kiedy na końcu filmu Sokka zakochuje się w białowłosej księżniczce z wodno-lodowego miasta, a ta oddaje życie, żeby uratować duchy-rybki, wielce zakochany Sokka nagle zapomina, że był zakochany – zero smutku, zero żalu – ba! wraz z innymi szczerzy się radośnie, bo Awatarowi udało się zrobić wielką falę. Mój jedyny komentarz brzmi: „no ejjj”. O.o

    Shyamalan w ogóle potrafi straszliwie schrzanić film. xD Oglądałaś może „Zdarzenie”? To jest dopiero MĄDRE. xD

    1. za to w kreskówce było to smutne ale i piękne zarazem, szczególnie rozmowa Sokki z ojcem ksieżniczki. Generalnie właśnie żywiołowość dzieciaków kreskówkowych sprawiła, zę bajkę się tak rewelacyjnie ogląda – są rozsądni w granicach swojego wieku, tylko Zuko wydaje sie starszy, bo napędza go mhrok, ale w sumie wychodzi z niego dzieciak – jak z nich wszystkich. I tak ma być!

  5. W takim razie, na koniec dopiszę tylko:

    Mam tylko nadzieję, że Shyamalan daruje sobie kręcenie kontynuacji Awatara-Airbendera. xD

    1. Link za link 😉
      http://kawazcynamonem.wordpress.com/2010/11/18/profesor-layton-cz-1-2-i-3-nds/

      JA miałam nie widzieć? 😀 niemniej – dzieki za pamięć ;D

Dodaj komentarz