Kiedyś, w początkach recenzowania, obiecałam sobie, że nie będę oceniać, a już na pewno polecać rzeczy, których nie obejrzałam/przeczytałam do końca. Uważałam – i dalej uważam – że czytelnik recenzji ma prawo do uczciwej oceny od początku do końca. Do finału „Carnivale” zostały mi 4 odcinki, jednak muszę się z Wami serialem podzielić. Między innymi dlatego, że nie wiem, co musiały by schrzanić pozostałe epizody, by mnie z zachwytu wytrącić. A nawet jeśli to zrobią, to i tak warto obejrzeć dla tych wcześniejszych 20.
Na początek poczęstuję Was dość hipnotyczną piosenką otwierającą – ot, żebyście mogli poczuć klimat lat trzydziestych ubiegłego wieku. Kurz, brud, głód… spalona słońcem ziemia. Wsłuchajcie się w jęk kół karawany.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=wNRs0Z61gu4]
Dla ignorantów historycznych (i wszystkich tych, którzy woleli czytać fantastykę, zamiast uważać na nudnych lekcjach) – lata 1929-1933 to czas tak zwanego Wielkiego Kryzysu, który dotknął praktycznie wszystkie kraje i każdą dziedzinę gospodarki. Stany Zjednoczone pociągnęły za sobą cały świat, wprowadzając innych w spiralę zadłużenia i bankructwa. Setki, tysiące farmerów straciło ziemię i wyruszyło w drogę. Susza, głód, wszechobecny brud i pot. Wiele rąk do pracy, co z tego, skoro nie ma co zbierać.
Rok 1934. Zmęczony kraj przemierza karawana cyrkowców. Nie jest to jednak cyrk, jaki znamy – jest raczej zbieraniną osobliwości. Kobieta z brodą, złączone biodrami bliźniaczki syjamskie, człowiek-gad, dziewczyna czytająca z kart… ot, kolejna atrakcja dla ubogich. Jednak pod pozorem typowego oszustwa i naciągania kryje się prawdziwa magia, mroczna i przerażająca. Łańcuch zdarzeń, który zmieni typową trasę cyrku w bolesną pielgrzymkę zaczyna się od spotkania młodzieńca, który w suchej ziemi pragnie pochować swoją matkę.
Już po paru odcinkach serial nauczył mnie jednego – nie starać się przewidzieć, co się stanie. Scenarzysta (i zarazem producent) zafundował nam niezwykle poruszającą, skomplikowaną historię i przez cały pierwszy sezon możemy jedynie zagryzać palce z niecierpliwości, bo wyjaśnia się prawie nic, a tajemnice mnożą się jak króliki. Na szczęście serial unika syndromu „Zagubionych” i nie czeka do sezonu szóstego by wyjaśnić o co chodzi z białym niedźwiedziem, ale konsekwentnie przez cały sezon drugi rozwikłuje zagadki. I w tym momencie ma się ochotę rozszarpać producentów, którzy po drugim sezonie zarzucili emisję: historia w założeniu miała być trylogią, po dwa sezony na część, dlatego poznajemy tylko 1/3 całości. Nic nie szkodzi, i tak warto. A może kiedyś?
Poznajemy Bena, młodocianego przestępcę, którego pod skrzydła przygarnia trupa cyrkowa, a właściwie Samson, zarządzający całym bajzlem karzeł (w tej roli prześwietny Michael J. Anderson). Mamy też Jonsy’ego, byłego basebolistę, który zakończył karierę w wyniku tajemniczego wypadku, który pokiereszował mu prawą nogę. Jest Sophie, czytająca karty dziewczyna, która mieszka w wozie ze swą sparaliżowaną matką… z którą porozumiewa się telepatycznie. Jest Lodz, ślepiec o upodobaniu do absyntu, który dotyka przedmiotów i czyta z nich przeszłość. Jest też niezwykle osobliwa rodzinka Stumpy’ego, który prowadzi, hm, pokaz dla panów, kupcząc wdziękami swojej żony, Rity Sue i córek.
Doskonały przykład fascynującej dysfunkcjonalnej rodzinki
Jest też Ruthie, niegdyś grająca „tajemniczą piękność wprost z Kaukazu”, teraz zaklinająca węże, jej powolny, ale dobry syn-siłacz. W dodatku w jednym z wozów ukrywa się tajemniczy człowiek za zasłoną, Kierownictwo cyrku. Nikt go nie widuje, poza Samsonem, więc krążą plotki, że on tak na prawdę nie istnieje, a karzeł wymyślił go, by utrzymać ludzi w ryzach. W sumie Samson doskonale sobie radzi, zbywając wszystkich buntowników hasłem „no to idź porozmawiać z Kierownictwem”…
Uroczy, stanowczy Samson należy do moich ulubionych postaci.
Magia, która rani do krwi, objawia się już w pierwszym odcinku, kiedy Ben-przybłęda uzdrawia dziewczynkę, która nie może chodzić. Widzowi opada szczęka, kiedy to się dzieje, bo efekt jest niesamowity. Prawdziwy cud ma swoją straszną cenę. O dziwo – nie staje się to centrum historii. Z rosnącą fascynacją obserwujemy skomplikowane, pełne niezwykle silnych emocji relacje między bohaterami małej grupki wędrowców. Poznajemy ich bolączki, a z każdym kolejnym odcinkiem nasze odczucia nabierają głębi. Żywi, skomplikowani ludzie z ich małymi pragnieniami, ambicjami, zamknięci w specyficznym środowisku – konflikty stają się nieuniknione, a namiętności wybuchają ze zdwojoną siłą. Każda godzina aż kipi od zdarzeń, rozmów, opowieści.
Cyrkowe miasteczko wypełnione jest odgłosami krzątaniny
Ben przyjmuje pracę „rusty’ego”, czyli konserwatora sprzętu. Jakkolwiek szumnie by to nie brzmiało, głównie chodzi o to, by przenosić, pakować, montować, skręcać, rozkręcać, nosić ciężary i być facetem od brudnej roboty. Nie chce się z nikim przyjaźnić, trzyma się na uboczu. Dręczą go dziwne, budzące grozę sny, w których pojawia się rozszarpywany przez niedźwiedzia Rosjanin. Stałym mieszkańcom cyrku dziwne zachowanie młodzieńca nie przeszkadza, mają dość swoich problemów. Ot, choćby Rita Sue, która swą kipiącą seksualnością zdobywa kontrolę nad mężczyznami nie potrafi sobie poradzić z buntującą się córką i pozbawionym kręgosłupa mężem. Jest postacią fascynującą, która w pełni pokazuje, jak okrutne i bezwzględne potrafią być kobiety – i jak można przy TAKIM trybie życia zachować niesamowitą godność. Czy „cooch show” (czyli, przepraszam za wulgarność, „pokaz waginowy”) może być wydarzeniem artystycznym? oceńcie sami.
Biedny Jonsey pośrodku drapieżnej seksualności gwiazd cooch show
Bajeczny, skomplikowany świat miasteczka Carnivale nie jest jednak wszystkim. Wspomniałam, że Ben śni o Rosjaninie, czasem jednak w jego snach pojawia się też ktoś inny. Wysoki, silny mężczyzna w sutannie, który, o dziwo, budzi się zlany potem, bo dzielił z Benem ten sam sen. Czy ma to może związek z tajemniczym monologiem Samsona na początku serialu? Siły dobra i zła, Słońce i Księżyc, splecione w odwiecznej walce. Kto wypełnia misję dnia, a kto nocy? Krok za krokiem zanurzamy się w mrok duszy, która nie może być zbawiona.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=PHdEWsQK454]
Setki kilometrów od miasteczka cyrkowego budzi się pastor Justin Crowe. On i jego siostre Iris służą miejscowej społeczności. Justin ze zdumieniem odkrywa, że posiada talent ukazywania bliźnim ich najgorszych grzechów. Używa tego, by ich nawracać, by zdobyć pieniądze dla najbardziej poszkodowanych przez los. Nie podoba się to miejscowym władzom – wolą oni, by włoczędzy (jak nazywano imigrantów zarobkowych) trzymali się z dala od czystych uliczek miasta. Ojciec Justin nie daje się jednak uciszyć i organizuje coś na kształt misji w dawnym… domu publicznym. Sale wypełnione dziecięcym śmiechem sierot, nowe ławki, pieczołowicie wykończone rękami wędrownych cieśli, wszystko to napełnia serce radością. Dopóki ktoś nie podkłada pod misję ognia i nie zabija dzieci i ich opiekunów.
Ojciec Justin chciałby objąć ramionami cały świat. Tylko coś mu ten Ben przeszkadza…
Złamany młody ksiądz wyrusza na pustynię, by tam doznać objawienia, przemiany. To, co następuje, pozornie nie ma żadnego, ale to żadnego związku z Benem. Tylko te sny, niepokojące i straszne, mężczyzna z wytatuowanym na piersi drzewem, który zdaje się ich ścigać. Oraz zainteresowanie obu tajemniczym Henrym Scudderem, który uciekł z Carnivale, a jego drogę znaczy rozpacz, śmierć i zwątpienie. Postać Justina, która zdaje się wypływać wprost z mrocznej wyobraźni Stephena Kinga jest drugim potężnym atutem serialu. W dodatku obserwowanie przemiany w wykonaniu Clancy’ego Browna (znanego również z roli strażnika-sadysty w „Zielonej Mili”) jest rozkoszą dla oczu i uszu, bo aktor ma niesamowicie dźwięczny, głęboki głos. Taki w sam raz do głoszenia pełnych pasji kazań, w których nawraca na bożą drogę zatwardziałych grzeszników. Budzi mroczne żądze, słowo Szyszki.
Zapomnijcie o gładkolicych amerykańskich chłopysiach i dziewczątkach.
Serial uderza prawdziwością. Bohaterowie są brudni, przykurzeni, spoceni i… brzydcy. Nie znajdziemy tu typowej, sztucznej urody spod noża chirurgów. W dodatku widz rozmiłowany w serialach dostrzeże znajome twarze: Sopchie to Clea do Vall znana choćby z „Ostrego dyżuru”, Patrick Bauchau to Sidney z „Kameleona”, Libby to sympatyczna Carla Gallo znana z roli Daisy w serialu „Kości”. Wprawne oko dostrzeże paru innych aktorów, mniejszych czy większych, którzy grali role niekoniecznie duże, ale charakterystyczne. Ja miałam niezłą zabawę, krzycząc co rusz „o, znam go!”. Mój mężczyzna pewnie nieco mniejszą, bo go wybijałam z rytmu…
Mroczne, zakurzone wnętrza, stare deski, schody, obłażąca farba, rdza, plamy smoły, brudu, ascetyczne krajobrazy – to wszystko składa się na stronę wizualną serialu. Nie jest to jednak epatowanie brzydotą, raczej fascynującą artystyczną aranżacją. Dbałość o szczegóły jest niesamowita, pieczołowitość odtworzenia mentalności ludzi tamtej epoki – powalająca. Fakt, główni bohaterowie mają w większości śliczne, białe ząbki, ale zasada ta nie dotyczy tła. Wyraźnie widoczne źle zrobione sztuczne szczęki, kamień, ubytki, brudne pory twarzy i czarne paznokcie. Zanurzamy się w niepokojący świat brzydoty. Twórcom udało się nie przekroczyć cienkiej linii obrzydzenia i nie epatują zepsuciem.
Mogłabym tak ciągnąć i ciągnąć, tym serialu, ale to tak, jakby opowiadać Eskimosom o dżungli. To trzeba zobaczyć i koniecznie posłuchać. Poczuć drżenie serca na „drodzy bracia i siostry”, dać sobie położyć rękę na głowie i być uzdrowionym. Wznieść gorliwe „Alleluja” w powietrze i przejechać się skrzypiącym Diabelskim Młynem, przebiec pod ogniem z ust Ogniomistrza i uważać na rubasznie poszturchujących się mężczyzn, którzy zmierzają na pokaz erotycznego tańca Rity Sue.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=QzBaEPta8xM&feature=related]
Carnivale TV, 2003-2005
prod. HBO
reż. Daniel Knauf
wyst.Clancy Brown, Michael J. Anderson, Nick Stahl, Tim DeKay, Patrick Bauchau, Adrienne Barbeau i inni
Kolejna rzecz do obejrzenia. Moja lista kulturalna się nibezpiecznie powiększa, Szyszu :*
HBO finansuje naprawdę świetne seriale 🙂 Ten będzie kolejnym który obejrzę na pewno.
Oj, tak oglądałam „wieki” temu ale do dzisiaj to jeden z najlepszych seriali jakie widziałam, baardzo mocny…A im dalej w głąb drugiej serii tym straszniej. Niewiele osób w ogóle w Polsce zna ten serial ale naprawde warto go obejrzeć.Pozdrawiam.
Pamiętam jak wracałam z zajęć i zanurzałam się w ten magiczny świat Carnivale na 2-3 odcinki dziennie. Wielka szkoda, że nie bylo kontynuacji…