Dziś będzie krótko o tym, że marzenia się spełniają, ale nie same 😉
Dwadzieścia lat temu moje rodzinne miasteczko wyglądało inaczej, niż dzisiaj. Po drugiej stronie ulicy, przy której mieszkałam, za rzędem domów, nie było jeszcze kolejnych dwóch rzędów i targowiska, tylko puste, nieużywane pole. I tam czasami rozkładał się cyrk. Dzieciak, jak to dzieciak, cieszył się na taką atrakcję i wyciągał na przedstawienie starszych kuzynów czy nawet rodziców. Z otwartą buzią patrzył na niezwykłe akrobacje, na płonące obręcze i przechadzające się na dwóch nogach słonie. Dopiero potem, gdy dzieciak podrósł, zrozumiał, że słonie raczej nie były zadowolone z takiej pracy. Podobnie jak większość tygrysów, lwów, koni, psów i innych zwierzęcych aktorów. Wtedy też ów dzieciak przestał lubić cyrk.
Ta sytuacja zmieniła się nieco dopiero wtedy, gdy byłam już na studiach. Wtedy odkryłam Cirque du Soleil – cyrk jak marzenie, bo nie wykorzystujący żadnych zwierząt. Nie, tutaj aktorami byli tylko ludzie. Ile radości przyniosła mi ta wiedza, podobnie jak chwila, w której zorientowałam się, że niektóre występy tego cyrku są dostępne w bardzo przyzwoitej jakości na DVD (lub w internetach, YouTube już wtedy śmigał). Odpaliłam więc Alegrię… i przepadłam.
Dzieciak mógł się tylko zachwycać tym, jak wysoko ten pan skoczył, jak dziwnie ta pani się powyginała i jak śmiesznie przewrócił się ten klaun (bo widzicie, klaunów zaczęłam się trochę bać dopiero po obejrzeniu Supernaturala, a Kinga jeszcze nie czytałam). Studentka miała już pojęcie o tym, jak cholernie ciężką pracą okupione były te wszystkie wyczyny, więc oglądała je z jeszcze większym zachwytem. Szybko zrozumiałam, dlaczego Cirque du Soleil jest sławny jak Ziemia długa i szeroka. Tak dopracowanych przedstawień nie znajdzie się nigdzie indziej. Piękne stroje, fantastyczna oprawa muzyczna, dopracowany program, przerywniki, historia, która splata to wszystko… I oczywiście ci wszyscy niesamowici ludzie, którzy potrafią robić takie rzeczy, że od samego patrzenia na nie zaczynają mnie boleć kości, w płucach brakuje oddechu, a ręce pocą się z wrażenia.
Oczywiście po obejrzeniu tych występów na małym ekranie zapragnęłam zobaczyć je na żywo. Ale jeszcze te kilka lat temu, mimo studiowania turystyki, wyjazd do Francji na przedstawienie był dla mnie nieosiągalny. Jak się później okazało, podobnie nieosiągalny był wyjazd do Gdańska i Warszawy, bo w tych miastach pojawił się Cirque du Soleil. Wszystko rozbiło się o to, że nie chciałam jechać sama, bo przecież to daleko, bo co za frajda samej… Przedstawienia odbyły się beze mnie, właściwie na moje własne życzenie, bo nie umiałam postawić na swoim. Pozostało mi czekać na inną okazję.
Tak, wiem jak to brzmi, ale spokojnie, nie będę się użalać nad nieogarniętą sobą. Już przestaję.
Okazja przyszła, wyważając drzwi do mojego miasta. Cirque du Soleil miał się pojawić w krakowskiej Arenie, dając kilka przedstawień w ciągu jednego czerwcowego weekendu. Tego już zignorować się nie dało. Darowałam więc sobie powtórkę z rozrywki, nie zapytałam nikogo, czy pójdzie ze mną. Nie dałam nikomu okazji, by mógł mi odpowiedzieć, że to za daleko, że termin zły, że za drogo. Po prostu kupiłam bilet.
Tak bardzo było warto… Będę teraz wypatrywać kolejnych przedstawień, co i wam gorąco polecam 🙂 A na zachętę zostawiam wam zapowiedź przedstawienia Quidam:
Ja też chcę! To jedyny cyrk, którego dokonania mogą mnie zachwycić! Serdeczności.
Trzymam zatem kciuki, żeby Ci się udało dotrzeć na ich przedstawienie 🙂