Nikt, a najmniej ja, nie spodziewał się, że Heartstrings przypadną mi do gustu. Co więcej – wypłakałam na nich solidnie ponad paczkę chusteczek! Ja! Ja, która powieści obyczajowe trawi tylko w towarzystwie, a najlepiej, żeby to był film kostiumowy, wtedy w kluczowych momentach mogę przynajmniej pogapić się na wnętrza. Ale ta Dolly, ta Dolly, co ona ze mną zrobiła…
Dolly Parton
Przez większość mojego życia Dolly Parton była mi znana, ale zepchnięta na margines zainteresowań. Ot, taka piosenkareczka country (stojące dość nisko w moim i tak okrojonym guście muzycznym). Z wielkim, sztucznym biustem. Podrygująca w kowbojkach przed Teksańczykami, których największym bólem życiowym było to, że nie urodzili się sto lat wcześniej.
Wielkie cycki, pusta głowa, żenujące piosenki.
Dopiero stosunkowo niedawno dotarło do mnie, że kicz jest również formą sztuki, szczególnie, że w tym kiczu najczęściej siedzi jakaś swego rodzaju bezbronna autentyczność. Że trzeba wielkiej odwagi, by wyjść w dżinsowym kostiumiku z cekinkami i śpiewać o miłości tak, żeby trafiało to prosto do serca.
Nie jest to czas i miejsce na snucie opowieści o mojej życiowej ucieczce przed „kiczem” – powiem tylko tyle, że teraz sobie pluję w brodę, że nie ukochałam go wcześniej. To nawet nie jest opowieść o Dolly, która z tego „kiczu” zrobiła sztukę, pozostając równocześnie autentycznie szczerą, żyjąca od ponad 50 lat w stałym związku diwą w kowbojkach.
To jest opowieść o jej piosenkach.
Country i bluegrass prosto w uczucia
Jeśli ktoś twierdzi, że nie zna piosenek Dolly i nawet patykiem ich nie tknął, to ha ha ha – wytknę go palcem i zanucę (fałszywie) I will always love you z filmu Bodyguard. Tak, to Dolly napisała i śpiewała piosenkę odstąpioną później Whitney. Teraz, skoro mamy już za sobą ten pierwszy pagórek, to idziemy dalej.
Piosenki country, które ja znam (a nie znam ich dużo i jakoś nie mam ochoty zgłębiać tematu) uderzają w taką nostalgiczną nutę: ciepły obiad, powrót do domu, wspomnienia o mamusi i tatusiu. Ale tylko pozornie są pochwałą tradycyjnego modelu rodziny… gdyby tak było, to Dolly nie byłaby tak kochana przez środowisko homoseksualne. Dolly podkreśla: miłość to miłość, a zdrada zawsze boli tak samo.
Takie też są piosenki, wokół których zawijać się będzie akcja w serialu: teoretycznie opowiadają jedną historię, ale tak naprawdę są uniwersalne zawsze i wszędzie.
Heartstrings
Sam serial jest bardzo prosto pomyślany- mamy piosenkę Dolly, która jest następnie przedstawiana w fabularnej formie, jednak rzadko dosłownie… ale jednak dokładnie. Odcinki nie są ze sobą związane, każdy dzieje się w innym miejscu i czasie. To jest jeden z największych plusów serialu: umiejętność snucia historii w różnych okolicznościach. Dzięki temu mamy takie podskórne wrażenie, że oglądamy coś autentycznego, uniwersalnego, a przez to prawdziwego.
Wstęp, zakończenie i czasem małe kameo wykonuje sama Dolly. W nieodłącznej blond peruce, z dumnie wyeksponowanym biustem, Dolly robi jakąś magię, bo cały czas wydaje się być dziewczyną z sąsiedztwa, która zaprasza na ciasto domowej roboty.
Opowieści są przeróżne. Teoretycznie proste jak drut: starsza „kura domowa” boi się, że młoda dziewczyna odbije jej męża. Dorosłe dzieci przyjeżdżają do ojca, który je porzucił. Stara kobieta nie chce sprzedać ziemi. Matka, która nie umie zaakceptować inności syna. Ojciec – pastor, który nie akceptuje chłopaka córki. Podróż sentymentalna do miasta, w którym małżonkowie się poznali. Przyjaciółki spotykające się po latach i wieczór pełen dawno skrywanych sekretów. Uroczy łobuz sprowadzający pannę na złą drogę. Każda z nich była grana wiele razy. Wydawałoby się, że ciężko jest zagrać je tak, by widz nie zasnął z nudów.
Nic bardziej mylnego.
Gra na strunach serca
Każda z opowiastek ma jakiś malutki haczyk, który pokazuje nam, widzom, że można pragnąć czegoś więcej. Nie proponuje magicznych rozwiązań. W piosence-odcinku Jolene mamy historię, która wydaje się oczywista i przewidywalna. Młoda, utalentowana, przepiękna dziewczyna i znudzony stagnacją mężczyzna, żona, która najlepsze dni ma za sobą? Nikt nie spodziewa się, że odcinek jest tak naprawdę o pewności siebie, że trzeba ze sobą ROZMAWIAĆ i o tym, że piękne dziewczyny też mogą być zagubione. Ten odcinek to absolutny tryumf prawdziwego feminizmu, bo umacnia on kobiety bez spychania mężczyzn do roli czarnych charakterów.
Historia konserwatywnej matki dbającej o pozory, która dowiaduje się, że syn jest gejem bardzo łatwo mogłaby się stać publicznym biczowaniem. Tymczasem jest bardziej o sekretach, które zjadają nas od środka i o tym, że akceptacja to długi i trudny proces. I po raz kolejny, że należy ze sobą rozmawiać.
Dolly nie osądza nikogo – nie ma tu jednoznacznie złych (no dobra, jest jeden łobuz, ale o tym później) osób. Są tylko ludzie, którzy popełniają błędy. Ojciec, który nie potrafił poradzić ze swoją przemocową przeszłością. Pastor, który nie chce przyjąć do wiadomości, że jego córka jest już dorosłą osobą. Żona, która woli obwiniać swojego męża, zamiast zająć się sobą. Matka, która zamyka się w kręgu snobistycznych znajomych, by zachować poczucie kontroli nad samotnością. Każdy z bohaterów dostaje szansę, by odmienić swój los, wyjść poza cierpienie, które zamyka w skorupce z kolcami do wewnątrz.
Wszystko podlane jest ciepłymi kolorami, urokliwą muzyką Dolly, krajobrazami z pocztówek i grzeczną stylizacją wnętrz i odzieży. I przystojnym kowbojem-łobuzem. Och, jakiż to był łobuz…
Kicz czy nie kicz
Mimo całej otoczki domowo-ciastowej opowieści Dolly absolutnie nie nazwałabym tych historii kiczem. Heartstrings stoją dużo wyżej pod względem fabularnym i scenariuszowym od Małego domku na prerii, Dotyku Anioła czy Jeziora marzeń. Nadal jednak zachowują lekkość i ciepło którą znajdziemy w tego typu produkcjach.
W piosenkach country wszystko jest lekko przesadzone i kiedy ich słucham, to zdaję sobie z tego sprawę. Miłość jest tragiczna, dom daleko, śmierć częsta i rozdzierająca… ale kiedy byłam mała, to jedną z moich najukochańszych piosenek była ballada o Henryku Rozbójniku. Znacie? Szło to tak: żonka prała i płakała, bo po chuście poznawała, że to chusta brata mego, dzisiaj rano zabitego (której Henryk był wydłubał oczka czarne, jakby było mało makabry mało). Może dlatego dziś odkrywam to wszystko na nowo, z nowym, starszym podejściem.
Heartstrings są przede wszystkim opowieściami mądrymi i nie dają gotowych rozwiązań – widz sam sobie musi dodać dwa do dwóch. Dodatkowa zaleta – wszystkie kończą się pozytywnie, mimo całkiem sporych kłopotów (nie mówię, że optymistycznie, po prostu… dobrze. A łobuz dostaje nauczkę! Czy ja już wspomniałam, że to był przystojny kowboj-łobuz? Z kosmyczkiem taki). Paru piosenek nie znałam, co mi wyszło w sumie na dobre. Dzięki temu miałam parę razy taki moment, kiedy mi się płaczowiaderko przelewało i beczałam rzewnie.
Nie lubię płakać przy ludziach. Bardzo nie lubię. Ale te opowieści naprawdę sięgają w człowieka i grają na strunach, których już dawno nie używał, powodując zaiste potoki łez.
Wiecie, prawdziwe emocje są durne, kiczowate i często bez sensu. Ale zawsze są prawdziwe. Łzy na przedmieściach Sugar Hill są tak samo słone jak na ruinach Warszawy.
Co za Dolly!
Zapomnijcie, że country jest muzyką zacofanych kowbojów. Dolly w swoich kowbojkach, z wiernym mężem i śmiesznym głosikiem robi więcej dla feminizmu niż każda wielce obrażona w internetach. Pokazuje mężczyzn, którzy płaczą i rozumieją, że o uczuciach trzeba rozmawiać. Kobiety, które nie depczą innych kobiet i nie umniejszają wartości facetów. Przyjaźń ponad rasę, pochodzenie i płeć. Pokazuje konserwatywnym rodzicom, jak sobie poradzić z homoseksualizmem dzieci… i uczy dzieci, jak z rodzicami o tym rozmawiać.
Daje wskazówki, jak toksyczny maskulinizm można zmienić w godne ojcostwo i męskość. Uczy kobiety, że inne kobiety są wsparciem, a nie wrogiem. O, właśnie, uczy jak WSPIERAĆ: wysłuchać, dopytać, skupić się na drugiej osobie.
Serial można obejrzeć na Netflixie
[Szyszka]
Jak Ty ślicznie piszesz!
ojej, bo się zarumienię 🙂 dziękuję!
wakacje nad morzem