Don Juan de Marco (1994)

Tak, uwielbiam Johnny’ego Deppa. Może nie bezkrytycznie, ale mile wspominam każdy film, w którym on gra. Te poważne i te zabawne. Te realistyczne i te zupełnie zakręcone. Tym razem chciałam wam przedstawić film, w którym Johnny’emu towarzyszy jeszcze dwójka wspaniałych aktorów: Marlon Brando oraz Faye Dunaway. Film ten ma już swoje lata, ale nie traci przez to na wartości. Wręcz przeciwnie. Polecam serdecznie, nie tylko na walentynkowy wieczór.

Gdzieś w Nowym Jorku, na jakimś budynku, stoi chłopak. Przechadza się po balkoniku, wyraźnie na coś czekając. Tłum na dole też na coś czeka. Skoczy? Ściągną go? Dzień jak co dzień, kolejny młodociany potencjalny samobójca. Ale przyjrzyjmy się uważniej chłopakowi. Czarna maska na twarzy, czarna peleryna, kapelusz… Zorro? Spokojnie, to tylko Don Juan. Czeka na swojego arcywroga, by z godnością odejść z tego świata.

Tak, jesteśmy we współczesnych czasach. A co współczesne czasy robią z Don Juanem? Zamykają go w szpitalu psychiatrycznym. Oczywiste, prawda? Młody chłopak ubzdurał sobie, że jest najsławniejszym kochankiem świata, spał z ponad tysiącem kobiet, ale Ta Jedna go nie chciała, więc się zabije. Przypadek jakich wiele. A przynajmniej tak chce chłopaka potraktować rada szpitala – 10 dni wstępnej obserwacji, a potem zapewne długa terapia i dużo psychotropów. Tylko jedna osoba ma inne zdanie: doktor Mickler, który przedstawił się chłopakowi jako Don Octavio i przekonał go, by jednak nie skakał z budynku.

Czy 10 dni to dużo czasu, by poznać człowieka? Okazuje się, że czasami to wystarcza. Don Juan i doktor Mickler zaczynają rozmawiać. Don Juan opowiada o swoim „życiu”, o świecie, który wszyscy inni uważają za urojony. Opowiada o kobietach i o miłości w taki sposób, że większość ludzi z miejsca przykleiła by mu łatkę wariata. Ale czy faktycznie gada zupełnie bez sensu? Jak zatem wytłumaczyć fakt, iż kobieca część personelu szpitala wodzi za Don Juanem sarnim wzrokiem? A to, że prowadzący go pielęgniarz zaczyna tańczyć na środku ogrodu, biorąc od Don Juana spontaniczną lekcję? A to, że doktor Mickler… Przepraszam, Don Octavio, zaczyna po 30 latach małżeństwa na nowo odkrywać swoją żonę?

Tak właśnie działa urok Don Juana de Marco. Na pierwszy rzut oka wydaje się być pajacem, zwariowanym przebierańcem, który gada jak romantyk sprzed paru wieków. Tak bardzo nie pasuje do świata z betonu, w którym radość życia leczy się pigułkami. Ale po chwili zaczynamy się zastanawiać: a może jest wręcz przeciwnie? Może ów Don Juan znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien…

Jaki werdykt? Prawdziwy Don Juan czy chłopak ze schizofrenią? Ostatnia ostoja romantyczności czy zwyczajny wariat? Zadecydujcie sami. Ale pamiętajcie, że tylko wariaci są coś warci 😉

2 Replies to “Don Juan de Marco (1994)”

  1. Heh, oglądałam ten film parę razy i zawsze z taką samą przyjemnością. To znaczy pomijając już Johnny’ego Deppa, którego wielbię i loffciam 😉 , no i genialnego Marlona Brando, ale to po prostu bardzo piękna i pozytywna historia. Jeden z lepiej przeze mnie wspominanych filmów. 🙂

    Ba! Nawet piosenka ma swój urok („Have you ever really loved a woman”) – może i rzewna, ale ma piękne przesłanie^^

    A ja naprawdę mam wysokiego resista na wszelakie romantyczne filmidła. 😀

  2. A skuszę się kiedyś 😉

Dodaj komentarz