Są filmy, które się nie starzeją i uderzają równie mocno teraz, jak i przed dziesięciu laty. Najśmieszniejsze jest to, że zazwyczaj opowiadają one historię prostą, jak drut, ale uderzającą w samo centrum emocji. Nawet, jeśli fabuła kręci się wokół tego, żeby żadnych emocji nie mieć.
Jak już wspominałam, fabuła jest prosta jak ogórek szklarniowy – nieokreślona przyszłość, Wielki Brat Paczacz obserwuje, czy wszyscy są grzeczni, a jeśli nie są, to się ich sprawnie likwiduje. A to wszystko oczywiście w imię powszechnego pokoju i szczęśliwości.
Spokój, cisza, stabilizacja, zero wojen, zero przestępczości… a to tylko za cenę drobiazgu, ot, takiej przeszkadzajki – ludzkich emocji. Ojciec-założyciel przemiłym głosem Seana Pertwee (który ma wskaźnik umieralności w filmach zbliżony do Seana Beana) tłumaczy nam, że to właśnie emocje popychają nas do złego, ale na szczęście magiczna pigułka sprawi, że przestaniemy odczuwać złość, gniew, strach… a że przy okazji wszystko inne, to taki mały efekt uboczny.
Żeby nie kusić do złych emocji, trzeba się przy okazji pozbyć wszystkiego, co emocje wywołuje: obrazów, muzyki, barw, literatury… jeśli nie, to Kleryk Grammatonu przyjdzie i zrobi ci krzywdę. Taką ostateczną. Pozbawieni emocji, ubrani na czarno strażnicy moralności mają obowiązek zadenuncjować każdego, kto ośmieli się czuć cokolwiek. Tym bardziej strażnika.
Kiedy więc oglądamy pierwsze sceny likwidacji „emocjonalnego getta” i widzimy niezłomnego Christiana Bale’a, a za nim Seana Beana, możemy domyślać się, jak się ta sprawa potoczy… Tak, Boromir zarabia kulkę za emocje. Tak, Batman będzie przechodził przemianę i ukróci cały proceder. Koniec fabuły. Ale ile się dzieje pomiędzy! Między innymi spalimy Monę Lisę i parę tysięcy książek…
Boromir to nie ma łatwego życia…
A wszystko jest… dziełem przypadku. Stłuczonej fiolki z uśmierzaczem emocji. Raz obudzone, nie chcą iść spać – pojawia się twarz żony, zamordowanej w świetle prawa za to, że ośmieliła się kochać męża. W uszach brzęczą ostatnie słowa zamordowanego Boromira. A wschód słońca jeszcze nigdy nie był taki piękny.
Uwielbiam ten film za emocje tam, gdzie ich teoretycznie nie ma. Rewelacyjna muzyka podpowiada je widzowi tam, gdzie twarze aktorów zastygają w obojętnych grymasach. Jak przyjemny jest szorstki dotyk poręczy i gładkość blatu stołu! Ileż emocji niesie muzyka, jak bardzo potrafią prześladować czyjeś piękne, błękitne oczy.
Nie, nie te błękitne oczy. Ale ciepły, mokry psi pocałunek też działa
Dodatkowym bonusem jest to, że Christian bale wyjątkowo dobrze wygląda w czarnych obcisłościach, a już zupełnie dobrze, kiedy dodatkowo robi krzywdę innym ludziom. Przyznam też, że niesamowicie mi się podoba, jak biega – większość aktorów odruchowo przybiera pozę joggera albo długodystansowca, a tu mamy do czynienia z pełnym pasji przebieraniem nogami.
Equilibrium to film akcji pełną gębą, więc są moje ulubione wybuchy, do tego jest strzelanina, katany i czarne płaszcze. A Batman powinien się częściej uśmiechać, bo ładnie to robi – no, ale film raczej wymagał ściśniętych usteczek, więc cóż.
Czarne wdzianka dobre wdzianka
Film jest bardzo emocjonalny i nastawiony na walenie łopatą po… duszy. Co prawda większość zagrań fabularnych jesteśmy w stanie przewidzieć, ale wiecie co? Ja tam lubię proste i ładne historie, które nie zostawiają mnie z uczuciem, że powinnam być o dekadę i jednego męża młodsza. Uwielbiam obserwować powoli proces odkrywania emocji przez bohatera, jego stopniowe uzależnianie się od nich… ale również naukę opanowywania ich na nowo. A przy okazji i widz załapie parę małych zawałów serca, bo fabuła ma tendencję do zakręcania w niespodziewanych momentach.
Podsumowując: ładny pan, ładnie się bije i strzela, są wybuchy i umiera Boromir – czego tu nie kochać? Lubię, kiedy rzeczy skomplikowane opowiada się w prosty, spokojny sposób, ujęło mnie bogactwo emocji, które można wyrazić jedynie poprzez delikatny dotyk i spojrzenie – wiecie, jestem miłośniczką twardych samurajów, co to jednym mruknięciem potrafią powiedzieć „jestem w stanie przyznać, że w ogólnych kategoriach wartości jesteś najbliższą memu sercu istotą i kwintesencją mojego jestestwa”. I tu jest podobnie, tyle, że trochę bardziej amerykańsko 9wiecie, wybuchy). Co, moim zdaniem filmowi wyszło na plus.
O, a tu prawie-prawie się uśmiechnął 🙂
Equilibrium, 2002
scen. i reż. Kurt Wimmer
wyst. Christian Bale, Sean Pretwee, Sean Bean, Angus Macfadyen
Dziękuję Szyszko, już wiem, co dziś obejrzę 🙂
„Equilibrium” lubię właśnie za to „odkrywanie na nowo” emocji przez postacie. Tak jak napisałaś – „Jak przyjemny jest szorstki dotyk poręczy i gładkość blatu stołu!” 😉 Można pójść w interpretacji filmu w stronę antyutopii, „zobacz jak źle może być w przyszłości”, czy „amerykańskie kopanie innym tyłków”, ale ja wolę właśnie tę emocjonalną warstwę 🙂
Skoro tak uwazasz, to widocznie nie ogladalas tego filmu z uwaga.
uwielbiam, kiedy ktoś wpada na bloga i zostawia komentarz, który znaczy nic, a mimo wszystko jest przytykiem. livhannah, bardzo mi miło, że się rozumiemy i lubimy te same rzeczy. Nie mam pojęcia, o co chodzi agacie 😉 Lubisz emocje w filmie, więc nie oglądałaś go uważnie? pełny lol.
Uwielbiam ten film, oglądałam go kilka razy i za każdym razem dostrzegałam w nic coś nowego, coś co przeoczyłam wcześniej. Pomimo tego, ze możne się wydawać iż nie było co tu grać, to uważam, ze aktorzy sprawili się tu rewelacyjnie. Tak jak piszesz, fabuła prosta niczym budowa cepa, ale film ma w sobie coś, co sprawia, że nie da się przejść obojętnie obok tej produkcji.
Prosta fabuła to niekoniecznie wada – liczy się sposób opowiedzenia. Equilibrium jest fantastyczne w swej prostocie 🙂