Freakonomia (2010)

Jak to kiedyś rzekli panowie z grupy Monty Pythona: „A teraz coś z zupełnie innej beczki!”. No, dobrze, może nie tak zupełnie, ale będzie inaczej. Bo, moi drodzy, chciałam przedstawić wam film dokumentalny. Wiem, że istnieją ludzie, którzy od tego gatunku trzymają się z daleka, ba, sama nie należę do wielkich fanów dokumentów (należałam, jak mieszkałam w domu z telewizorem i namiętnie oglądałam Discovery / National Geographic / Planete). Ale! Ten konkretny tytuł zaczepił moją uwagę, wodził ją długo za nos, nęcił, intrygował… Aż w końcu się poddałam. Chcecie wiedzieć, co z tego wynikło?

Zaraz się do wszystkiego przyznam. Ale najpierw słówko o mnie (obiecuję, będzie na tyle krótko, że nie zdąży być nudno). Studiuję na uczelni ekonomicznej – z definicji powinnam więc ogarniać ten cały szalony świat zarządzania, finansów, gierek międzynarodowych, polityki, układów… Nie, nie ogarniam. Jestem też przekonana, że gdybym wykuła i wyuczyła się idealnie wszystkich moich notatek z tych pięciu lat, wciąż byłabym daleka od ogarniania. Dlaczego? Cóż, nawet najlepsze definicje, powtarzane setki razy, nie zastąpią przykładów i praktyki. W kwestii praktyki wiadomo, gdzie jej szukać, natomiast dobre, ciekawe przykłady znalazłam właśnie we Freakonomii.
Zaczęło się od książki o tym tytule, którą napisali wspólnie: amerykański ekonomista Steven D. Levitt i dziennikarz Stephen J. Dubner. Sam tytuł książki wywołał uśmiech na mojej twarzy, a to już stwarza 30% szansy, że dana książka znajdzie się na mojej półce. Kolejne 30% to tematyka – ekonomia. Teoretycznie jest to mój krąg „zainteresowań”, a praktycznie… Rzeczywiście mój krąg zainteresowań, jak się okazało. Przedstawić wydawałoby się nudną ekonomię w interesujący sposób potrafi tak niewiele osób… Następne 10% książka zebrała za okładkę – mechaniczna cytrynka jest śliczna. Mogę więc założyć, z 70-procentową pewnością, że ową książkę kupię. Pozostałe 30% to pomniejsze czynniki, wśród których chyba najbardziej istotnym jest: „oooh, ale przecież wyszła nowa Carriger, i Valente, i nowy Wegner, i…”.

Wróćmy jednak do filmu.
Wizualizuje on niektóre kwestie opisane w książce. W realizacji filmu wzięli udział, naturalnie, zwykli śmiertelnicy, oraz dwaj autorzy, którym przypadła rola narratorów i „spinaczy” poszczególnych elementów. O czym nam opowiadają? O ekonomii. Ale zdziwilibyście się, jak bardzo zróżnicowany to temat.
Pieniądze? Proszę bardzo. Skoro pieniądze, to i korupcja. Wymieńcie sport, który, według was, jest najmniej skorumpowany. Macie? Autorzy uznaliby, że jest nim sumo. Ale, jak się okazuje, nawet w tak przepełnionym japońskimi tradycjami sporcie pojawiają się oszustwa. Wystarczy tylko uważnie przeanalizować dane…
Polityka? Już podaję. Na przełomie lat 70 i 80 zeszłego stulecia Stany Zjednoczone borykały się z ogromnym wzrostem przestępczości. Aż tu nagle, w latach 90, przestępczość zaczęła wyraźnie spadać. Co się stało? Autorzy poddają w wątpliwość najbardziej oczywiste i najchętniej podawane odpowiedzi, takie jak „reformy w służbach bezpieczeństwa”, w zamian oferując nam… co najmniej kontrowersyjne i mocno szokujące wyjaśnienie.
Społeczeństwo? Jak najbardziej. Wierzycie w przeznaczenie? W siłę podświadomości? W moc drobiazgów „na szczęście”? A co z waszym imieniem? Czy fakt, iż dziecko otrzyma imię po babci sprawi, że będzie kroczyło jej śladami? Jak bardzo unikalne jest imię „Unique”, które w USA występuje w ponad 200 odmianach? Czy istnieją imiona „typowo białe” i „typowo czarne”? Kiedy za wyjaśnienie tych wątpliwości biorą się ekonomiści, robi się naprawdę ciekawie.
Na koniec jeszcze wspomnę o moim ulubionym epizodzie: motywatory. Albo przekupstwo, jak wolicie. Co należy zrobić, by zawstydzić ekonomistę? Dać mu pod opiekę trzyletnie dziecko. Córka Levitta w trzy dni rozgryzła jego przemyślny sposób motywacji / przekupstwa. A ja mam wrażenie, że im dalej w las, im starsi jesteśmy, tym więcej czasu zajmuje nam odnalezienie i rozszyfrowanie ukrytych motywatorów, czyli tego, co napędza nas do działania. Inna sprawa, że owe motywatory też się zmieniają, muszą być coraz silniejsze. Trzylatkowi wystarczy paczka cukierków, nastolatek będzie już chciał pieniędzy… A co z dorosłymi? Cóż, podobno pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to… nic 😉

Nie ogarniam świata. Wiadomości oglądam sporadycznie, gazety przeglądam na nudnych wykładach. Ekonomista ze mnie żaden, ale Freakonomia mnie zainteresowała. Zachęciła do zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi, niekoniecznie w miejscach najbardziej oczywistych. Zaintrygowała na tyle, by podbić szansę kupienia książki do 90%. Tylko jeszcze Carriger wcześniej kupię…

Film: Freakonomia (2010)
Książka: Freakonomia (Freakonomics), Steven D. Levitt i Stephen J. Dubner, Znak 2011

2 Replies to “Freakonomia (2010)”

  1. Prawo, często przy sporym wysiłku, zrozumiesz. Ekonomię – nigdy… Nie jestem może radykałem (którzy głoszą, że najlepsze i najpewniejsze lekarstwo na kryzys to egzekucja wszystkich ekonomistów), ale i tak trawię tylko programy pana Tadeusza Mosza, który zabrania na antenie używania brzydkich słów (jak np. aprecjacja).
    Może i jestem trochę spaczony, bo po półrocznym kursie w ramach studiów moja głowa była pełna… brzydkich rzeczy i ciągle trudno mi znaleźć coś bardziej odrealnionego niż ten właśnie kurs.

    1. O, to ja się chyba zainteresuję tym programem. Bo jednak coś niecoś wypadałoby wiedzieć, a na ostatnim semestrze studiów opowiadają mi o muzyce krajów europejskich…

Dodaj komentarz