Jak urodzić i nie zwariować? (2012)

Kolejna recenzja gościnna! Na łamach Kawy z Cynamonem witam Jaśnie Naczelną, która oprócz posiadania miliona kotów, dwóch psów i mściwego żółwia jest autorką świetnego bloga Cyberg@danie. Zapraszam do lektury!

Krótka zapowiedź filmu Jak urodzić i nie zwariować (What to Expect When You’re Expecting) przykuła moją uwagę kilkoma fajnymi gagami oraz oczywiście, samym tematem – dość nietypowym jak na produkcję amerykańską. Jest nim ciąża, rozpatrywana współcześnie, na kilka sposobów, na przykładzie kilku rożnych związków. W filmie mamy więc zaprezentowany przekrój sytuacyjny – od wpadki, poprzez dziecię wyczekiwane od kilku lat, aż po adopcję. Śledzimy losy pięciu par od początku, czyli od samej informacji o ciąży, po wyciskające łzy rozwiązanie.

Mamy wrażenie, że autorzy filmu faktycznie podeszli do tematu wielowątkowo, prezentując nam perypetie zarówno piekących się na ciążowym ruszcie mamusiek jak i tatusiów. Jednak użycie przeze mnie zwrotu mamy wrażenie wcale nie jest przypadkowe. Wszystkie bowiem wątki skąpane są suto w amerykańskim sosie popkultury. Mówiąc wprost: widz jest urabiany tak, by wierzyć, że film przełamuje ciążowe tabu naszych czasów np. w sytuacji, gdy jedna z bohaterek przyznaje, że ciągle popuszcza mocz, pierdzi, ma huśtawkę nastrojów i czuje się jakby ktoś kopnął ją w jajka.

Znajdą się też dwie (i tylko dwie) łzawe sceny, kiedy mamy zatęsknić do ogólnej pozytywności. Wszystkie dzieci jednak rodzą się zdrowiutkie, skłócone pary znajdują nić porozumienia, nieplanowani tatusiowie biorą pełną odpowiedzialność za efekty działania swych plemników, a problemy materialne występują jedynie  jako motyw epizodyczny – chyba tylko po to, byśmy nie zapomnieli, że historie rozgrywają się tu i teraz. Z realizmem ma to bardzo niewiele wspólnego.

Na korzyść filmu Jak urodzić i nie zwariować mogę powiedzieć, że nie jest przesadnie cukierkowy, ot po prostu: łatwy, lekki i przyjemny kąsek, a ilość gagów nie ogranicza się do tych, które już zobaczyliśmy w trailerze. Jest śmiesznie, miejscami może za słodko, ale nie każdy film przecież musi zmuszać człowieka do głębokich refleksji.

Jeśli więc chcecie wybrać się na coś przyjemnego, z dobrą obsadą, łyknąć trochę pozytywnej energii – polecam Wam ten zachęcających do prokreacji film z USA po obejrzeniu którego, w mojej głowie zagościło jedno tylko pytanie: czyżby zapowiadał im się niż demograficzny?

Autor:  Mira

Ja, Szyszka, dodam od siebie, że film jest adaptacją popularnej książki o tym samym tytule.

Jak urodzić i nie zwariować?, 2012
na podstawie ksiażki Heidi Murkoff
wyst. Cameron Diaz, Jennifer Lopez, Elizabeth Banks, Brooklyn Decker, Dennis Quaid, Dennis Quaid

5 Replies to “Jak urodzić i nie zwariować? (2012)”

  1. A tym razem, wyjątkowo – nie, dziękuję, postoję :P. Temat ciąży przerabiałam na sobie i doszłam do wniosku, że stan ten mnie nie kręci bynajmniej. Tym bardziej nie mam ochoty babrać się w „cudzych” ciążach :P.

  2. Oglądałam i się zgadzam 🙂 Film odbiega od rzeczywistości, ale mimo wszystko można się rozluźnić i naładować energią: chyba wszystko kończy się dobrze… 😉 Pozdrawiam.

  3. Orany, to straszne. W obraziłam sobie kontynuację…A z doświadczenia wiem, że urodzić i nie zwariować to pesteczka, skoro ten akurat kawałek mi się udało zrealizować. Wychować i wypchnąć z domu to jet problem, dlatego myślę, ze jednak kontynuacji nie będzie, w każdym razie nie w tej konwencji.

    Szyszeczko? Czy to Ta naczelna? Ładnie się podlizujesz:)

    1. Hihi, oczywiście, że TA 😀

  4. Mimo zachęcającej recenzji ja sobie jednak odpuszczę – ze względu na emocjonalną chwiejność… Pozdrawiam słynną Naczelną 😉

Dodaj komentarz