Zgon na pogrzebie (2007)

Mąż mój ma tę cudowną cechę filmofila, która pcha go po wypłacie w miejsca oferujące tanie płytki z filmami i zawsze coś do domu przywlecze. Co oznacza, że sporą część filmów oglądam w ciemno – zdaję się na jego gust filmowy, poza tym lubię być zaskakiwana, gdyż o większości proponowanych filmów nie słyszałam. I to nie dlatego, że wybiera pozycje z górnej półki (gdzie słowo górna oznacza tak wysoko, że tylko hipsterzy i albatrosy sięgają) – on ma niesamowitego nosa do perełek, takich jak Zgon na pogrzebie.

Zacznijmy od obsady, która ujęła mnie na samym wstępie: mój prywatny ulubieniec, Alan Tudyk (Hoban „Wash” Washburne z Firefly), następnie prawie do siebie niepodobny Rupert Graves (inspektor Lestrade z Sherlocka BBC) i – jak zawsze rewelacyjny Peter Dinklage (Tyrion Lannister z Gry o tron). Można również wspomnieć o Matthew Macfadyenie (Filary ziemi, Duma i uprzedzenie, Wichrowe Wzgórza) czy Peterze Vaughan (oj, długo by wymieniać). Ale spokojnie, zdarzało się, że filmy z oskarową obsadą były koszmarnym gniotem. Tym przyjemniej było się przekonać, że film jest prawdziwą perełka komediową.

Tato, kocham tego mężczyznę, nawet, jeśli gdacze jak kura i koniecznie chce wejść do trumny

Co się stanie, jeśli w porządnym, angielskim domu zbierzemy ludzi, którzy nie widzieli się od lat, a ich wzajemne stosunki nigdy nie były poprawne – jedynie przykryte tą delikatną, brytyjską grzecznością, która wymaga regularnego podlewania herbatką? Oczywiście, że nie może się to skończyć dobrze, a katastrofa jest nieunikniona. Tym bardziej, że Martha, chcąc uspokoić swojego narzeczonego, Simona, podaje mu przed całą imprezą valium, które wcale nie jest lekiem na uspokojenia, a chemiczną bombą halucynogenną wyprodukowaną przez jej brata-farmaceutę.

Imprezą jest wspomniany pogrzeb ojca Daniela i Roberta, z których jeden jest wziętym pisarzem (i to nie jest Daniel). Mamusia wyraźnie faworyzuje jednego syna (i to także nie jest Daniel), który pokrywa fałszywą nonszalancją fakt, że jest spłukany (tak, zgadliście, nie Daniel). Tymczasem na pogrzebie pojawia się tajemniczy niski mężczyzna, który z wielką troską i smutkiem w oczach zdradza Danielowi pewien sekret, dotyczący ich ojca.

Pański ojciec był wyjątkowym człowiekiem… o, tu mam nawet zdjęcia

Jeśli dodam, że buteleczka z rzekomym valium przechodzi z rąk do rąk, Simon postanawia zjednoczyć się z naturą, wujek Alfie tyranizuje wszystkich z wózka inwalidzkiego, były amant Marthy nie przyjmuje do wiadomości, że nie ma szans, a karzeł domaga się finansowego wsparcia (w żadnym wypadku to nie szantaż), to będziecie mniej więcej wiedzieć, z jakim typem komedii macie do czynienia. Nie jest to jednak głupiutka komedia pomyłek, raczej niepowstrzymana lawina zbiegów okoliczności, która popycha bohaterów z jednej durnej sytuacji w drugą.

Jest śmiesznie, ale w ten specyficzny, brytyjski sposób, który sprawia, że nie czuje się zażenowania, patrząc na wygłupy bohaterów. Większość akcji można skwitować stwierdzeniem: „kiedy to robiłem, wydawało mi się to dobrym pomysłem”. Na przykład nagi spacer po dachu. Albo pchanie wujka Alfiego kilometr pod górkę czy nietypowe wykorzystanie sznura od zasłon. I nie pytajcie mnie, po co była konwersacja o tym, że ktoś czasem ma ochotę zatknąć sobie ołówek w miejscu które na pewno nie jest ku temu odpowiednie…

Ten po lewej to nie Daniel. 

Błyskotliwe, świetnie zagrane dialogi, bohaterowie, których da się lubić (szczególnie ich przecudowne zaangażowanie we własne problemy), problemy z valium i bardzo sympatyczna goła pupa – to elementy, które składają się na naprawdę przyjemną, inteligentną komedię. Wszystko wychodzi naturalnie, normalnie – bo to właśnie normalni ludzie najłatwiej dają się porwać w spiralę absurdu. A my, widzowie, śmiejemy się do rozpuku.

Zgon na pogrzebie (Death at the Furneal), 2007
reż. Frank Oz
wyst. Alan Tudyk, Peter Dinklage, Rupert Graves, Matthew Macfadyen, Ewen Bremner, Peter Vaughan

5 Replies to “Zgon na pogrzebie (2007)”

  1. Oglądałam to kiedyś, oglądałam! 🙂 Też mi się podobało, szczególnie ten absurdalny, brytyjski humor :).

  2. Coś mi się kołacze po głowie, chyba to oglądałam ( w tv, możliwe?), ale tytułu nie kojarzę, może pod innym był nadawane albo co…
    Brytyjski humor, specyficzny, ja akurat lubię.
    Fajne sa nieraz takie odkrycia filmowe.

  3. Ja bym chciała mieć taki dar „wynajdywania filmów”. Na nieszczęście moje i chłopaka raczej jestem typem osoby, która przeczyta milion recenzji, sprawdzi stronę filmu na filmweb i jeszcze poczyta komentarze.
    Zazdroszczę i chyba już wiem co następne obejrzę 🙂

  4. Kiedy widziałam film po raz pierwszy nie spodobał mi się to znaczy dobrze się zapowiadał ale nie spełnił swojej obietnicy. Dwa dni temu przypomniałam go sobie na fali oglądania wszystkiego z Rupertem Gravesem i film tym razem był niesamowicie śmieszny. Myślę, że to efekt mojej postępującej anglofilii. Co ciekawe amerykański remake (gdzie także gra Dinklage) jest nie do oglądania

  5. A mnie rozczarował. Może dlatego, że za wiele się po nim spodziewałem. Nawet sam Kinomaniak wzdychał z zachwytu. Zaczyna się dobrze, intryga się kręci i gdy zaczyna się coś dziać…następuje koniec. Cały film kręci się wokół dwóch żartów (naćpany zięć, tajemniczy gość i jego relacja ze zmarłym) i są one rozwijane do końca. Znacznie bardziej przypadła mi do gustu komedia „A few best men” (bodajże tych samych twórców). I jeszcze ciekawostka przy okazji, bowiem amerykanie zrobili własną wersję brytyjskiego „Zgonu na pogrzebie”. Ten ciężki, niezrozumiały brytyjski akcent 😀

Dodaj komentarz