Kalendarz motywacyjny dla leniwych buł sukcesu

Moje przygody z kalendarzami całorocznymi są bardzo podobne do kiepskich, wakacyjnych romansów. Zaczyna się od  nieśmiałych spojrzeń przez witryny sklepowe, podsłuchanych rozmów u znajomych, radosnych zdjęć koleżanek z ich ukochanym kalendarzem… Kalendarz jawi mi się jako ten pan Darcy, gwarantujący świetlaną, dobrze zorganizowaną przyszłość.

Historia miłosna z kalendarzem w tle

Potem następuje pierwsze spotkanie, dotyk nieśmiały, połączony z radosnym oczekiwaniem na wypełnianie kolejnych kartek. Przyszłość wydaje się być bezpieczna i świetlana, usiana płatkami róż. Powiem tak – nigdy nie bywam tak radośnie nastawiona do przyszłości niż w momencie zakupu nowego kalendarza.

Niestety, jak w każdym wakacyjnym romansie, rzeczywistość przychodzi i daje ci w twarz. Najpierw są to drobne rzeczy – zapominasz coś zapisać, bo nie masz pod ręką ołówka, potem gdzieś odkładasz kalendarz, bo na biurku brak miejsca, potem masz wyrzuty sumienia i obiecujesz, że wszystko się jakoś ułoży, zapisze, pouzupełnia… aż w końcu kalendarz ląduje gdzieś w szufladzie, niczym porzucony kochanek.

Rozważna i romantyczna wersja kalendarza

Gdyby kalendarz faktycznie był panem Darcym, to skończyłabym jako stara panna, zagubiona w chaosie kotów i niezałatwionych spraw. Postanowiłam, że już nigdy więcej kalendarzy. Tyle, że życie nie przepuszcza okazji, żeby wyśmiać nasze plany myszy i ludzi. Kalendarz mi się objawił, zakręcił seksownie bułką i przepadłam.

Przede wszystkim zachęciło mnie to, że dzięki kalendarzowi Kobiety Ślimaka mogę przynajmniej przed sobą samą udawać, że jestem Bułą Sukcesu, bo przecież kupiłam kalendarz, więc TYM RAZEM na pewno będzie to długi związek, a nie wakacyjny romans. Dodatkowym plusem była myśl, że jesli będę leniwą bułą, to przynajmniej w dobrym, ślimakowym towarzystwie.

Bułkuj ku zachodzącemu słońcu

Kalendarz zaczyna się psychotestem, który pozwala właścicielowi określić, ile lenia jest w jego bułce. Przeczytałam, ale nie chciało mi się liczyć odpowiedzi, więc uznałam, że jestem na najlepszej drodze do odniesienia sukcesu. Odniesienia go na półkę do piwnicy i zamknięcia na cztery spusty. Potem kalendarz zgubiłam, co jest wielką sztuką w kawalerce, ale jednak mimo wszystko się udaje (też poczytałam sobie to za sukces).

Po znalezieniu kalendarza w stosie prania uczciwie zaczęłam przeglądać, co tam mnie czeka i dowiedziałam się, że głównie to będzie mi zimno w dupkę, ale i to minie. Obrazeczki Ilony są jak zwykle przecudowne i urzekają minimalistyczną kreską, Buły Sukcesu aż się chce tulać, a Buły Zodiaku uderzają trafnością opisu.

Śmieszny kalendarz?

Sięgając po produkt Chaty Wuja Freda człowiek oczekuje czarnego humoru, gruzu i fakapów spływających z każdej strony. I to samo dostajemy tutaj, jednak jest to humor potrójnie przewrotny. Bo z jednej strony cynicznie kołczuje, z drugiej parodiuje styl kołczingowy, a z trzeciej – jest zaskakująco sensowny i pomocny. Ślimak zawzięcie stosuje potterowe zaklęcie riddikulus, ośmieszając i hiperbolizując przyziemne problemy, dzięki czemu faktycznie człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to wszystko może mieć jakiś sens.

Z kolei rady jak osiągnąć sukces po prostu rozwalają. Aż zaczęłam żałować, że nie mam babci, na której mogłabym wypróbować poradę, która widnieje przy babcinym święcie.

No tak, zapomniałam wspomnieć, że kalendarz nie przepuszcza żadnej świątecznej okazji, żeby podnieść na duchu. Robi to co prawda na zasadznie podawania betonowego koła ratunkowego, ale jak mówiłam – to ma sens (bo takie koła jedno na drugim może nie pomoże do płynąć do celu, ale przynajmniej się nie utopisz, jak na nich staniesz).

Technicznie rzecz biorąc

Kalendarz ma twardą okładkę i jedyne, co mogę mu zarzucić to to, że jest biały, więc – przynajmniej w moim przypadku – bardzo szybko zrobi się szaro-wytarto-omujbosze plamisty. Z drugiej strony może to być sprytny zabieg motywujący do trzymania go na honorowym miejscy na biureczku i grzecznego codziennego uzupełniania (u mnie to i tak nie zadziała, ale może Wam pomoże).

Reasumując – jestem bardzo zadowoloną posiadaczką bardzo urokliwego, zachwycającego bystrym humorem kalendarza. Istnieje szansa, że nie zgubię go w połowie lutego, bo szkoda by mi było.

Kup se kalendarz TUTAJ, bo zaraz braknie!

[Szyszka]

3 Replies to “Kalendarz motywacyjny dla leniwych buł sukcesu”

  1. Kurczę Szyszko, mam dokładnie tak samo z kalendarzami! Po …dziesięciu latach obiecanek i czystych kalendarzy znajdowanych podczas przedświątecznych porządków, ostatnio było mi nawet jakby wstyd oglądać kolejne 😉 Ale ten kusi, może i skusi…

    1. Mnie skusił! Teraz jeszcze uczciwie i sumiennie planować w nim RZECZY. I skończyć ten psychotest 😉

  2. Jestem szalenie zorganizowaną posiadaczką kalendarza, albowiem przyczepiam do niego ołówek. I tak sobie trwają razem i zawsze mam czym zapisać. Cokolwiek,.

Dodaj komentarz