Moja przygoda z Harrym Potterem (Szyszka)

Dwadzieścia lat temu nie miałam zielonego pojęcia, że gdzieś tam, w jakże odległej wówczas Anglii, wydano książkę o małym czarodzieju, która w pewnym sensie odmieni moje życie. Ba, nie miałam pojęcia o tej historii, dopóki w Polsce nie ukazał się trzeci tom. Poza tym byłam starą babą, na studiach, kto by tam sięgał po jakieś książeczki dla dzieci…

Jakie to szczęście, że w życiu studenta jest taki mroczny okres, zwany sesja, kiedy nagle okazuje się, że tak naprawdę świat oferuje pierdyliard superciekawych rzeczy. Czytaj: wszystkie te rzeczy, które nie są zakuwaniem, aktywności, na które w normalnym stanie człowiek by się nigdy nie zdecydował. Być może to popchnęło moją przyjaciółkę do przywiezienia ze sobą Więźnia Azkabanu. Na pewno mnie popchnęło do czytania (do wyboru miałam to, albo bodaj psychopatologię albo psychologię tożsamości).

Przeczytałam. Zakochałam się. Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego. W końcu czytałam bardzo, bardzo, BARDZO dużo książek młodzieżowych, głównie tych z elementami magicznymi, bo zwyczajne love story było zbyt nudne. Czytałam powieści detektywistyczne, czytałam sporo fantastyki. A jednak to okularnik z niesfornymi włosami jakoś tak mnie ujął.

Być może to kwestia stylu Rowling. Jest ona prawdziwą czarodziejką wyobraźni, ale nie dlatego, że wymyśla fantastyczne światy. Ona praktycznie nic nam nie mówi, tylko rzuca hasło, a czytelnik sam sobie dopowiada resztę. Jest to tak subtelne, takie nienachalne, że dopiero po iluśtam latach orientujemy się, że Hermiona równie dobrze mogła mieć ciemną jak i jasną karnację. Najważniejsze, żeby miała wielkie przednie zęby i szalone, niesforne, zakręcone, brązowe włosy. Dowiadujemy się, że schody w Hogwarcie były ruchome, ale jak to naprawdę wyglądało? Czy były kamienne, drewniane, poruszały się w poziomie czy pionie? Takich rzeczy się nie pamięta, a wyobraźnia zapala się i dokleja swoje wyobrażenia.

Przeczytałam trzecią część, z rozpędu na studiach jeszcze czwartą, którą przywiozła przyjaciółka. Ale piąta dopiero miała się ukazać, a potem nie było mnie na nią stać (biedny student bez pracy). I tu objawiła się kolejna fantastyczna rzecz związana z Harrym Potterem – fandom. W rezultacie zupełnie obca osoba przysłała mi swój egzemplarz książki, ufając mojemu wirtualnemu słowu, że oddam.

Na pewno częścią magii było to, że na książki się czekało. Księcia półkrwi sprzedawałam na początku pracy w księgarni. Insygnia śmierci – na końcu. I tak jak się kończyła przygoda z Harrym, tak i kończyło się moje dawne życie: zmieniałam mieszkanie, pracę, chłopaka, a nawet w pewnym sensie rodzinę. Wieczorami, zmagając się z olbrzymią depresją, siadałam w kącie pokoju i czytałam o śmierci bliskich mi osób, wymyślonych, ale jakże realnych. Zrozumiałam wtedy, że czasem musi coś umrzeć, by narodziło się coś nowego – i tak się właśnie stało.

Pamiętam, jak wydałam okrzyk tryumfu, kiedy okazało się, że miałam rację co do Snape’a – od samego początku po prostu WIEDZIAŁAM, że coś się za tym kryje. Pamiętam, jak ryczałam, kiedy odwracałam ostatnią kartkę, bo wiedziałam, że już nic więcej nie będzie, historia się skończyła (i dla mnie się skończyła, basta). Jak gorączkowo szukałam osób, które już przeczytały i mogą się ze mną podzielić wrażeniami.

Pamiętam jak poszłam do kina na pierwszy film, sama, jedyna dorosła osoba nie będąca opiekunem. I jak świetnie się wszyscy bawiliśmy, dzieciaki rzucające zaklęcia i roześmiani rodzice, dziewczynka płacząca, że „ten zły pan” pewnie jeszcze powróci. Pamiętam, jak tyle lat później ściskałam ze wzruszenia rękę mojego męża w kinie, kiedy Lupin i Tonks już się chwycić nie mogli.

Ach, magia filmów. Choć puryści mogliby narzekać, że „w książce tak nie było”, to moim zdaniem one fenomenalnie oddają tę magię, która wciąga w świat Rowling. I choć fabuła jest pełna dziur (ktore z wdziękiem łata sama autorka jeszcze wiele lat później), to z jakiegoś powodu zakochujemy się w opowieści na ekranie. Do tego stopnia, że wybrałam się do studia Harrego Pottera w Londynie i spędziłam jedne z najcudowniejszych godzin mojego życia. Nigdy nie przypuszczałam, że do tego stopnia ucieszę się, wędrując planem filmowym, dotykając czubkiem palca dekoracji, zaglądając do gabinetu Dumbledore’a… To było niezapomniane przeżycie.

A wiecie, co jest najpiękniejsze? Że ta przygoda nadal trwa. Moje pierwsze sukcesy jako rysowniczka (i sprzedawca) zawdzięczam właśnie Potterowi (i Snape’owi). Na przykładzie powieści Rowling i złych fanfików o Harrym Potterze prowadzę warsztaty dla młodych autorów. Używając Pottera tłumaczę zagadnienia psychologiczne. Dogaduję się z obcojęzycznymi dziećmi.

Dzięki Harremu nadal poznaję wspaniałych ludzi. Nie ma nic wspanialszego i bardziej odmładzającego niż pełne zapału dyskusje na konwentach, spotykanie cosplayerów, którzy zaglądają na stoisko w poszukiwaniu śmiesznych potterowych obrazków. Mój pracowy team jest mocny Harrym Potterem i to nas jeszcze bardziej do siebie zbliżyło. Nie ma czegoś takiego, jak starość, kiedy możesz założyć skarpetki z herbem Hufflepuffle’a i usiąść koło matki dzieciom w koszulce z Fantastycznych zwierząt (i getrach z mapą Hogwartu), a obok druga dorosła osoba z wypiekami czyta kolejny potterowy fanfik.

A potem razem podnosimy głowy i wypływa nam na usta najszczerszy uśmiech, kiedy podchodzi do nas ktoś w szaliczku z Gryffindora i pyta, czy my też lubimy Harrego Pottera.

(wszystkie rysunki we wpisie są autorstwa Szyszki)

 

One Reply to “Moja przygoda z Harrym Potterem (Szyszka)”

  1. Szyszko,fajnie piszesz!
    Też lubię te książki i filmy,mają dużo uroku i humoru.
    Na Polconie Michał Cholewa i PWC mówili o ostatniej części -pozbyliśmy się tyrana, ale wypuszczono dementorów i mamy armię zombie..

Komentarze są zamknięte.