Na ostrzu noża (tomy 1 i 2) – Miroslav Žamboch

Melancholijna, pokiereszowana morda Wilka Samotnika powinna stać w domu każdej osoby, która wymaga od literatury fantastycznej czegoś więcej niż wampiry, wilkołaki, „niezależne i pyskate” czy „mroczni i krwawi”. Koniasz jest wyrzutkiem, ale zdecydowanie nie jest typem, który „znajdzie, przerżnie i zabije”. Przemytem para się dlatego, że skądś trzeba mieć pieniądze, a książki tanie nie są. Tak, książki.  Koniasz jest zabijaką z intelektem i generalnie typem książkowego mola. Jego przygody zaczynają się w dwutomowym „Na ostrzu noża”, ale ja dziś opiszę część (teoretycznie) drugą. Głównie dlatego, że jest tu Krystyna.

Dlaczego napisałam „teoretycznie”? Koniasz pojawia się głównie w opowiadaniach, z czego jedno jest ewidentnym zakończeniem jego burzliwych przygód. Szczęśliwe zakończenie, dodajmy, bo Żamboch na szczęście nie jest sadystą… no, aż tak wielkim sadystą. Wszystkie kolejne opowieści o Koniaszu siłą rzeczy muszą się dziać gdzieś przed ostatnim opowiadaniem z drugiego tomu opowiadań. A dzieje się, dzieje…

Koniasz jest uciekinierem – swego czasu nakładł po pysku nieodpowiednim osobom. Śmiertelnie zabójczy i obrzydliwie czepiający się życia, wychodzi cało z każdej katastrofy. Zawdzięcza to w dużej mierze przypadkowi, owszem, ale też koszmarnej determinacji. Co jednak jest najważniejsze – Koniasz jest dobry. Nie w sztuce walki, nie w wywijaniu mieczami – on jest najzwyczajniej w świecie porządnym gościem. Już samo to wyróżnia go spośród całego stada „silnych i twardych” facetów, których się namnożyło w okolicy. Przypomina tym nieco Geralta, który może i miał nieczyste sumienie, ale kiedy przychodzi co do czego, to po prostu robi to, co trzeba. Co należy robić.

Taka uczciwość nie jest popularna, jest kompletnie niezachowawcza i można źle na tym skończyć. Równocześnie sprawia, że do Koniasza zwracają się ludzie, którzy oprócz zakapiora potrzebują kogoś, komu można ufać, że włoży w coś całe serce nie tylko dlatego, że jest fachowcem, ale też dlatego, że się zadaniem przejmie. Tak oto Koniasz staje na czele karawany osadników. Chodzi o to, żeby zająć ziemie, zanim inni zwęszą okazję – to w dużym skrócie. Jak utrzymać w tajemnicy wymarsz setek ludzi – mężczyzn, dzieciaków, kobiet (nierzadko w ciąży), wołów, koni, świniaków, psów i całego dobrodziejstwa wsi spokojnej i wesołej? Jak ich przypilnować, żeby się nawzajem nie powygryzali, jak zjednoczyć?

Dostajemy do ręki przecudnej urody powieść drogi, która delikatnie się wplata w nurt pionierów Dzikiego Zachodu. Pokonywanie kolejnych odległości, przeszkód, rozsądzanie kłótni, problemy z dyscypliną… ot, soczyste tło dla prawdziwej przygody, jaką jest poznawanie nieznanego. I walka z wrogiem, bo przecież nie tylko rozbójnicy zdarzają się na trasie, ale również wysłannicy tych, którzy koniecznie chcą, by karawana zaginęła bez śladu.

Droga, zbrodnia, kara i miłość – ten zestaw może być zarówno kluczem do sukcesu, lub sromotną porażką. Wirtuozeria autora zamienia go w pasjonującą przygodę, od której nie można się oderwać. Jej atutem są prawdziwi, silni i lekko zmęczeni życiem faceci i fascynujace kobiety. Koniasza nie sposób nie kochać, bo z jednej strony potrafi być zimnym draniem, ale z drugiej – no nie można brać na poważnie człowieka, który jest tak poczciwy. Dokładnie tak – poczciwy. Czasem ulokuje swoje zaufanie w niewłaściwym miejscu, ale rozczarowania przyjmuje ze wzruszeniem ramionami, myśląc z rezygnacją „a, no tak, znowu, cóż”. Potem wzdycha i idzie robić swoje. W dodatku jest głupio lojalny, choć z góry nastawia się na niepowodzenie. Czasem aż dziw bierze, że nie kipi z niego cynizm…

Droga wiedzie daleko, zbrodnia czai się w postaci zdrady i mordu, a co z miłością? Zamboch jest mistrzem niewypowiedzianych słów (wiem, powtarzam się, ale przynajmniej nie piszę Ave Maria) i jak mało kto potrafi wytworzyć napięcie między kobietą i mężczyzną za pomocą gestów, opisów i dialogów, które zaledwie muskają powierzchnię tematu. Oto w powieści pojawia się wspomniana Krystyna, którą do dziś uważam za jedną z lepiej stworzonych postaci kobiecych.

Ci, którzy liczą na ognisty romans z górami i porykiwaniami krów w tle będą rozczarowani. Ognistej erotyki tam jak na lekarstwo, nie ma też wzdychania i krycia się po kątach. Miłość która wydaje się być skazana na porażkę, ale nie zabije jej ani mąż Krystyny, ani głupota bohaterów, ani nie przelana krew. To jest miłość, która teoretycznie kończy się na lodowym pustkowiu. To nie wybuchy namiętności, tylko ludzkie, prawdziwe, dojrzałe współistnienie.

Wyjaśnijmy sobie – Krystyna jest mężatką. Nie nieszczęśliwą i zaniedbaną, ale zwykłą, choć piękną kobietą, która związała swoje życie z drwalem-konstruktorem o poetyckiej duszy. On jest duży, ciepły, mądry, choć czasem przez kilka dni pochłaniają go tylko jego rzeźby. Nikt tak jak on nie zna się na drewnie i konstruowaniu mostów, tratw, domów. Dba o swoją żonę i dzieci. Co w tym wszystkim robi chudy, pokraczny włóczęga? Poczuła kobieta zew przygody, zatęskniło się jej do niebieskiego ptaka? Miało by to sens, gdyby Koniasz faktycznie był lekkoduchem, włóczykijem i zabijaką. To, co rodzi się między nimi nie jest zwykłym pociągiem fizycznym, ani przygodą. To coś tak głębokiego, że nie da się o tym opowiedzieć.

Krystyna jest piękna jak diabli, ale o dziwo – to nie przeszkadza w odbiorze jej jako postaci. Może dlatego, że jej piękno nie jest wybuchowe i wali po oczach, ale jest pięknem dojrzałej kobiety, która rodziła, która wie, co to ból i piękno. Jest spokojna i mądra, wie, czego chce, ale nie potrzebuje fochów i przytupów, żeby to osiągnąć. Krystyna bez zbędnych ceregieli zakasuje spódnicę i to robi. Nie na złość, nie, żeby pokazać, że potrafi sama, ale po to, żeby to było zrobione. I nie oczekuje pochwał, ale jeśli się pojawią, to je przyjmuje z godnością

Przy tym wszystkim ani na chwilę nie traci swojej kobiecości. Mało tego, ona ma wady! Jest uparta, wybuchowa i zdaje się niekoniecznie lubi sprzątać. Postacie bez wad, które zawsze są idealnie wyprane i wyprasowane wypadają z pamięci od razu (podobnie jak postaci z samymi wadami, ale one cieszą się niezrozumiałą dla mnie  popularnością – w końcu ileż można?). Krystyna jest wiarygodna i kurczę, nawet tę jej nadzwyczajną urodę można jej wybaczyć. Do końca tak zwyczajnie, bez fanfar i tragicznego drżenia warg, bez ostatnich słów. Rewelacyjna babka. Powinna być analizowana na warsztatach pisarskich, a już na pewno powinna się przyśnić autorce „avemariowej” książki (link wyżej) i ukarać ją ciężko w imieniu literatury pięknej.

Zaznaczam jednak, że Krystyna byłaby niczym bez Koniasza. A on bez niej – kolejnym typem, który odwala swoją robotę i idzie dalej. To, co się dzieje między nimi wydobywa z obu postaci to, co najlepsze. Wzajemnie się określają, a sceny z ich udziałem, choć rzadkie w toku całej powieści, są świetnym wytchnieniem od krwi i niebezpieczeństwa. A momentami nawet sprawiają, że ciężka przeprawa przez przełęcze i równiny staje się nic nie ważnym tłem. szczególnie końcówka, która zostawiła mnie rozsmarowaną na futonie. Nawet mi się nie chciało po czekoladę wstać, żeby ukoić moje biedne, skołatane nerwy…

Powieść zasługuje na wszystkie wyświechtane reklamowe hasełka typu: „każdy znajdzie tu coś dla siebie” czy „wspaniała, świetnie zrealizowana historia”. Wszystkie te reklamowe chwyty, które zgrzytają nam w zębach. I jeszcze parę innych. Jest świetna, do czytania nie raz, nawet nie dwa, ale trzy i więcej razy, bo zarówno intryga, jak i galeria niezwykłych, krwistych postaci sprawiają, że ma się ochotę wrócić do świata Koniasza i razem z nim pocić się, walczyć, budować, przepychać wozy, gnać przed siebie oglądając się przez ramię, czy nie ściga nas wróg. I żeby znowu spotkać Krystynę.

Miroslav Żamboch, Na ostrzu noża
wyd. Fabryka Słów, Lublin 2007 (t. 1 wyd.1, t.2), 2011 (t.1 wyd.2 z bajerancką okładką)

4 Replies to “Na ostrzu noża (tomy 1 i 2) – Miroslav Žamboch”

  1. Szyszka nigdy w życiu bym nie pomyślałam, żeby sięgnąć po tę książkę. No ale po Twojej recenzji, po przeczytaniu o Krystynie, to nie ma siły, żebym tego nie zrobiła ;).

  2. I Ave Maria! Znaczy Ave Szyszka! Recenzja trafiona w samiuteńki środek samiuteńkiego środka. Adoruję. A moje książki o Koniaszu już są wyświechtane od wracania do nich. Buziole :***

  3. A więc to jest Krystyna od Koniasza 🙂 okej, to ja przeczytam i też się ucieszę, że jest tak dobrze rozpisaną postacią.
    Poza tym nie znam Koniasza, należy to zmienić

  4. Wczoraj byłam w pubie ze znajomymi. Wszyscy pili procentowe chmielowe trunki, a ja tylko wyginałam szyję, żeby zobaczyć co też czyta ten pan przy barze, w przerwach między polewaniem klientom. I co? TO czytał 🙂
    Moja chcęlista rośnie z dnia na dzień zatrważająco szybko, za to lista obalonych lektur leży i kwiczy. Złe i niedobre Wy, kusicielki jedne…

Dodaj komentarz