Okładka, którą prezentuję to jedna z wielu grafik stworzonych przez Edwarda Lutczyna (który też jest swego rodzaju Uroczym Klasykiem). Światek don Camilla to włoska Nizina, gdzie łby są równie twarde, jak serca gorące. Czasem twaqrdość i gorąco zamieniają się miejscami, ale od tego jest don Camillo, ksiądz z małej, ale dumnej wioseczki, która ma ambicje zostać… włoskim centrum komunizmu. A wszystko to się dzieje tuż po drugiej wojnie światowej, w bardzo burzliwym i mrocznym czasie dla Włoch. Zacznijmy jednak od obrazka:
Co roku z kościółka wyrusza procesja, której celem jest pobłogosławienie rzeki i jej wałów. Na czele – don Camillo z wielkim krzyżem z ołtarza (wielkość jest elementem istotnym, ale o tym zaraz). W tym roku wójt wydaje rozkaz – żadnych zabobonów, wieś będzie świecka i żadna „czarna reakcja” mu po ulicy chodzić nie będzie. Toteż don Camillo sam idzie, no, pęta się koło niego jakiś kundelek (żeby nie było, że nawet pies z kulawą nogą nie przyszedł na procesję). Nagle naprzecie niego wyrasta mur ludzki, wrogi i posępny. Na czele – wójt, z założonymi rękami. Don Camillo westchnął ciężko spojrzał czule na krzyż (który był zaiste słusznych rozmiarów) i szepnął, zamachując się świętym symbolem:
– Trzymaj się, Panie Jezu, bo walę!
Koniec tej i innych historyjek musicie przeczytać sobie sami, bo powiadam Wam – warto. Gdzie indziej ksiądz i wójt rozwiązują sprawy za pomocą podstępnego kuksańca? Można też przeczytać o tym, jak to don Camillo przejeżdżał przez wieś i jacyś „miastowi” wyśmiewali się z giganta na rowerze, a jazda przecież sprawia, że człowiek się poci, więc don Camillo odczuł gwałtowną potrzebę powachlowania się. Ławką, na której siedzieli młodzieńcy. A cóż jest piękniejszego niż podrzucenie przeciwnikowi politycznemu wielkanocnego „jajka” w postaci niewypału pomalowanego w wesołe wzorki?
Guareschi pięknie oddaje ciężki klimat tamtych czasów. Kraju, który został rozdarty wewnętrznie przez wojnę i faszyzm, kraju, gdzie ludzie z równą pasją wrzeszczą na siebie w kłótni, jak i pomagają sobie w biedzie. Specyficzna przyjaźń don Camilla – księdza i Peppona – wójta, sięga jeszcze czasów partyzanckich, kiedy ramię w ramię walczyli z niesprawiedliwością. Taką zwykłą, ludzką, bez dorobionych ideologii. Autor często sięga do przeszłości, żeby wyjaśnić teraźniejszość, jednak nie moralizuje. Zabicie człowieka zawsze jest grzechem. Zło powinno być ukarane. I – najważniejsze – że człowiek w gruncie rzeczy jest dobry. A jeśli nie jest, to potrzebuje kopniaka w odpowiednim kierunku. Dosłownie.
Nieeee, to wcale nie jest to cygaro, które Peppone trzymał w kieszeni.
Zapomnijcie o dobrodusznych księżulkach dobro spojrzeniem czyniących. Don Camillo ma sporo na sumieniu, naturalną skłonność do kombinowania, szczególnie na złość wójtowi. Na szczęście w kościele czuwa nad nim Jezus, który codziennie konwersuje z niesfornym księdzem. Kiedy zaś don Camillo zakrzyknie „ale i Ty, Panie, przepędziłeś chciwych kupców ze świątyni!”, ze spokojem odpowie „ty mi tu nie wypominaj mojej bojówkarskiej młodości”.
Zostaw go, don Camillo, wtedy nikt nie powie, że nawet pies z kulawą nogą nie przyszedł
Zarówno ksiądz, jak i wójt, to chłopy na schwał. Wielkie, silne chłopiska. Stąd też wiele scen, w których jeden drugiemu udowadnia swą wyższość (znaczy się – wyższość przekonań ideologicznych stojących za nim) za pomocą pięści. Rzadko jednak używają ich przeciw sobie – najczęściej na wyścigi wykonują jakąś pilnie potrzebną pracę. Skrycie jeden drugiego podziwia i oddałby za drugiego ręce, nogi i głowę, jednak w życiu się do tego nie przyznają.
Prowadzą wojnę podjazdową, która objawia się między innymi tym, że Peppone zapala świece Matce Boskiej, bo „ona jest bezpartyjna, a On tam z wami, klerykałami ma komitywę”. Z kolei don Camillo radośnie zagłusza dzwonami przemówienia partyjne. Jednak kiedy przychodzi co do czego, to idą za sobą w ogień. I nie tylko za sobą – za każdą jedną zagubioną duszą. A cuda zdarzają się na Nizinie, takie śliczne, proste, małe cuda: dziecku spada gorączka, nogi nie bolą, kiedy trzeba biec na ratunek, traktor naprawia się w ciągu nocy… proste, wzruszające małe cuda. Bez przesadnej religijności.
No Panie Jezu, ja? Taki malutki i grzeczny?
Nawet Brzydka Madonna skrywa skarb, choć żeby się o tym przekonać, trzeba (zupełnie przypadkowo, rzecz jasna) wybrać najbardziej wyboistą drogę w okolicy (nie bez znaczenia jest lekkie ostukanie figury dłutem w strategicznych miejscach). Taka właśnie jest historia Niziny – wyboista, trudna i kłótliwa, ale czytelnik niejednokrotnie łapie się na tym, że chciałby wszystkich tam przytulić wprost do serca. Historie niejednokrotnie są smutne i gorzkie, jednak zawsze czuwa nad nami don Camillo.
Autor pilnie angażował się w życie polityczne, dlatego niektóre z jego opowiadań mogą być mocno dołujące. Wydany w Polsce zbiorek „Don Camillo i ludzkie kłopoty” jest tego najlepszym przykładem. Brak tam optymizmu i światełka, które sprawiało, że do życia podchodzi się z nadzieją. Na początku wojował z komunistami, następnie – krytykował chrześcijańską demokrację, która w końcu doszła do władzy. Bardzo mądry i przewidujący krytyk był wielokrotnie aresztowany za ujawnianie niewygodnych faktów z życia politycznej wierchuszki (na przykład listów, w których rządzący polityk prosił Aliantów, żeby zbombardowali Rzym, żeby im było łatwiej walczyć z Niemcami). Od 1957 roku wyraźnie podupada na zdrowiu, by w 1968 roku odejść z powodu ataku serca.
Co ciekawe, choć napisał wiele „ponurych” opowiadań, nie zostały one nigdy wydane za jego życia. Tak, jakby autor świadomie wybrał pozytywną stronę nizinnych opowieści. Niesforny ksiądz wędruje jako „podwójny agent” wgłąb Rosji na delegację, gdzie przynosi pociechę ludziom deportowanym, skazanym, ukrywającym się przed bezpieką. Czasem pomoc to po prostu trzymanie kogoś za rękę i wysłuchanie jego historii. Ukrywający się w Rosji katolicy. Polka, którą „zagarnęło” dla siebie rosyjskie wojsko, porzuciło gdzieś w głębi Rosji. Historie małych krzywd i wielkiej miłości. Wielkie łapy mechanika, uwalane smarem, delikatnie nakładające farbę na figurkę kruchego Dzieciątka.
Guareschi preferuje katolicyzm, nie ukrywajmy. Jednak jest to zdrowe, nie narzucające się podejście, bez histerii pod Pałacem Prezydenckim i froterowania moherkiem przed ołtarzem. Jest to wiara, która zakłada, że ma podpowiadać ludziom, że fajnie jest być uczciwym i dobrym… i nigdy, przenigdy nikogo nie skreślać. Mamy obowiązek wybaczać. Tak. Wybaczać, dobre słowo.
Jak ja ci, paskudna gębo, wybaczę, to cię rodzona matka nie pozna!
No, czasem z pełnią miłosierdzia wymalować gębę komuś na czerwono, albo poprawić błędy ortograficzne (koniecznie jaskrawym kolorem), przekupić sędziego, trzepnąć w ucho, wykopać dołek, ukraść rower… no, wiecie, z miłości. Takiej z przymrużeniem oka.
Na podstawie książeczek (tych optymistycznych) powstało kilka włosko-francuskich filmów z niezrównanym Fernandelem w roli krzepkiego księdza. Warto do nich sięgnąć, bo oglądanie kłócących się Włochów można porównać jedynie do przyjemności oglądania Szkotów walczących o jednopensówkę.
Giovannino Guareschi, Mały światek don Camilla
wyd.PAX, 2008
A znam, znam filmy, widziałam, lubiłam 😉 To i po książkę sięgnę z przyjemnością, bo jakąś dziwna słabość mam do „życiowych” księży. Dzięki za podpowiedź 🙂
Taaak. Książki nie czytałem, ale filmy naprawdę lubię. A jednego dziadka z sąsiedniej wsi od dekad wołali Fernandel ze względu na podobieństwo do odtwórcy roli głównej 😉
Muszę dostać te filmy, jestem wielbicielką książkowego Don Camilla i filmy oglądnąć muszę
Kochani zapraszam Wszystkich do przeczytania Don Camilla nikt się nie zawiedzie. Nie oglądałam nowej wersji tego filmu ale jeśli znacie historyczne przeboje Francji i Włoch , to wybranie francuskiego aktora do głównej roli we włoskim filmie to już zakrawa na komedie…