Obsydianowe serce (tom 1) – Ju Honisch

Recenzja nietypowa, okazjonalnym piskiem przerywana. Prosimy zapiąć pasy i nie zbliżać się do krawędzi peronu. Szanowne damy uprasza się o przytrzymanie sukien, by nie narazić dżentelmenów na zgorszenie, panów prosimy nie patrzeć pożądliwie na damskie kostki u stóp. Dociskamy gorsety i jazda! Pisownia oryginalna rozmowy została poddana jedynie minimalnej korekcie w celu uniknięcia skandalu obyczajowego.

Sz: słuchaj, to jak, będziem piszczeć? w sensie jak to zrobimy?
Mi: mogę piszczeć tutaj pisemnie, albo mogę szybko reckę machnąć
Sz: no ale ja też chcę reckę! pąsowiejące panny! mężczyźni oszołomieni kobiecą łydką! pończoszki, gorsety i szpiczaste uszka!
Mi: i tentakiel!!
Sz: złotooki bisz!
Mi: wilkooki! Aaaah, Delacroix był smaczniutki… do pewnego momentu
Sz: wiesz, to ciągle pierwsza część, może wróci do pionu
Mi: nie wiem, scena, w której pannę wziął i bezczelnie pocałował, była… cóż, sama w sobie fajna, ale jakoś mi kompletnie nie pasowała. Liczę, że wróci, bo na pewno czytać dalej będę.
Sz: mnie tam strasznie dużo rzeczy nie pasowało, ale uznałam, że takie fajerwerki na wyrost to celowy zabieg i było mi łatwiej. Wiesz, autorka daje po całości, miałam momentami wrażenie, że to skrzyżowanie Wichrowych Wzgórz z Allo-Allo (te podwiązki ;P)
Mi: może to był ten „gorący romans” z okładki? Bo tak czytam, czytam, książki ubywa a romansu nie ma! Chociaż, jak na ówczesne standardy, to pewnie ten romans byłby porywający…
Sz: miał być romans? mnie się wydaje, że płomienna miłość ;D

*     *    *

Obsydianowe serce zabiera nas w samo serce Bawarii, która na moment staje się mekką dla wielbicieli wiktoriańskich dygnięć, ukłonów i sztywnej etykiety. Już samo to sprawia, że książka staje się nietypowa – przyznaję, że ostatnio od Londynu robi mi się nieco mdło. Przyznam, że bardziej bym się już spodziewała Moskwy albo Petersburga, Wiednia w ostateczności, a tu bach: Monachium.Miła odmiana. Tam też, w hotelu najwyższej klasy, rozgrywać się będzie praktycznie cała akcja powieści. Nieodporni na dygnięcia, pąsy omdlenia panien będą narażeni na szok. Ci, którzy mają ochotę rozszarpać rozmówcę, który zamiast skupić się na sprawie, od której zależą losy świata, plecie przez pół strony o owocach – odejdźcie, póki jeszcze możecie. Uprzedzałam, jakiem Szyszka.

*     *     *

Sz: no ale są tajemnicze bisze zostawiające kwiaty na łóżku damy!
Mi: magiczne biszeeee
hyhy, Si był fajny
Sz: taki upiór z opery, tylko w wersji szpiegującej – to on wydobywa informacje, zamiast ich udzielać.
Mi: i broni swej pani nawet przed jej własną suknią!
Sz: muahahahahha, o tak, piękne to było! a scena z praczkami – powaliła mnie kompletnie, pięć minut się tarzałam… „no przecież miała rację z tym pistoletem”
Mi: WYNUCHA STUND! xD
Sz: z tom swojo giwero!
Mi: yo! pan swoleżer był pocieszny, aczkolwiek najlepiej wypadał w duetach
Sz: oj, był, był, taki Werter bez tendencji samobójczych
Mi: albo z panem na A… Asko? o, albo z panią śpiewaczką, wtedy wióry leciały
Sz: śpiewaczka jest idealna – nienawidziłam jej żywiołowo, ale dlatego, że była podła, a nie głupia i beznadziejna… to była… nienawiść z szacunem!
Mi: szacun dla wrednej pani! i zalatwiła sztylecik, za co kolejne punkty lecą
Sz: ech, to była scena, atakujący tentakiel i zderzające się w powietrzu nożyki.. mua!
Mi: tentakiel był zuyyy i czarny, dzia! „I’ve seen enough hentai to know where this is going”

*     *     *

Zainteresowanym (czyli tym, którzy jeszcze nie uciekli) wyjaśniamy, że bisz oznacza w naszym żargonie „przystojnego mężczyznę, takiego do schrupania”, a tentakiel to coś w rodzaju macki, która we wspomnianych „hentajach” zajmuje się, hm, molestowaniem kobiet. Bo po hotelu taki jeden się pęta, tentakiel znaczy. Trzech znakomitych dżentelmenów zajmuje się polowaniem na drania, który najwyraźniej upodobał sobie pannę Jarrencourt. Panna malowniczo osuwa się na ziemię po ataku potwora – tym razem na serio, bo zazwyczaj każda łezka, każdy rumieniec i blednięcie jest starannie kontrolowane. Panowie muszą stawić czoła potworowi znacznie groźniejszemu: Mrs Parlow, ciotce-opiekunce panny (która z pewnością potrafiłaby zadźgać człowieka drutami od ręcznej robótki). I odkleić od siebie wyraźnie frywolną pokojówkę. Wszystko to w ukłonach, słowach ubranych w gorsety i na wdechu, bo przecież dam nie wolno urazić. Autorka wyraźnie dobrze się bawi każąc tańczyć bohaterom w rytm etykiety – a czytelnik bawi się wraz z nią.

*     *     *

Mi: a tak w ogóle to RANNY BISZ! WILKOOKI RANNY BISZ Z TORAUMĄ!
Sz: macki pełzające po twarzy badające gdzie się wcisnąć?
Mi: ehe, i nie tylko po twarzy…ale bisz to the rescue!!
Sz: z tajemniczym medalionem!
Mi: i tajemniczo cieplejszym ciałkiem…
Sz: w pewnym momencie tak się zaczytałam, że nie usłyszałam Bartka. wiesz, podczas rytuału ze sztyletem
Mi: o, ciekawe, bo ja jakoś nie wsiąknęłam aż tak… wiesz, czytało się bardzo dobrze, ale nie było mi źle, jak musiałam odłożyć na chwilę, krótszą czy dłuższą
Sz: bo ja miałam akurat bardzo animowy nastrój, po tym cholernym GOSICKu
Mi: nie mów nawet, bo sobie przypomnę, że Ci się to podobało i zacznę się martwić ;p
Sz: to miało zagadki kryminalne! i piosenkę loli o kimonie!
Mi: oj nie poslucham teraz
Sz: i loli fałszuje!
Mi: jestem na za słabym necie
Sz: jasne, jasne, udaję, że ci wierzę… fałszująca loli, total kjutnes!

*     *     *

Zostawiamy Szyszkę z jej total kjutnesem, bo Miranda przypomniała o bardzo ważnej rzeczy. No, drugiej po tajemniczej traumie jednego z bohaterów (tego niegrzecznego, co się etykietą nie przejmuje aż tak, co czyni go bardzo pociągającym). Magia. Powieść rozpoczyna się w momencie ukradzenia tajemniczego zwoju z zaklęciem, które może zniszczyć świat. Po drodze natykamy się tu i ówdzie na tajemnicze feyony (lub Si), istoty posiadające niezwykłą moc manipulowania umysłem. (Szyszce osobiście skojarzyły się z wampirzymi elfami, ale jej nie dopuszczamy za karę do głosu, bo oglądała anime z gothic tsundere loli i jej się podobało). Na hotel nałożone jest zaklęcie, które uniemożliwia magii feyonów wydostanie się na zewnątrz. Ciekawie robi sie, gdy na miasto nie może wyjść ktoś, po kim byśmy się tego nie spodziewali…

*     *     *

Sz: generalnie podobało mi się, ale też miałam wrażenie, że jak odłożę, to nic się nie stanie. z założenia nieufnie podchodzę do książek, w których trzeba listę postaci z przodu dać
mało kto potrafi żonglować tyloma naraz bez problemu. Tolkien, King i te sprawy… w dodatku wszyscy siedzą w jednym miejscu, też utrudnienie dla pisarki.
Mi: lista dość pomogła, ale nawet nie gubiłam się. a mi się z kolei bardzo podobało to, że wszyscy są w hotelu zamknięci. Niemalże antyczna tragedia – jedność miejsca i czasu zachowana. I to wszystko zajęło ile, niecałe dwa dni? To też mi się podobało, że autorka mocno naładowała taki krótki odstęp czasu. Niby samych AKCJI było raptem parę, ale cały czas miałam wrażenie, że coś się dzieje.
Sz: No tak, mówię, żeto rzecz trudna, a autorce się udało i to całkiem zgrabnie – pomysł i wykonanie na solidne -5
Mi: zgadzam się z oceną i dorzucę, iż druga część obowiązkowo. Czytało się fajnie, nieco mniej lekko niż Bezduszną, ale wciąż dziaaaa! Bo tak, mocno mi się z Bezduszną kojarzyło
Sz: wiem, nie było śliwkowych ramion i mało chwytania za okazje jak na Ciebie
Mi: tylko tamta była mocno zabawna i pastiszowa w zamierzeniu i wykonaniu, a Obsydianowe było bardziej na serio…oj tam!
Sz: hihi
Mi: piję do tego, co było napisane na okładce Obsydianowego, bo:
– romans – no to już pisałam
– steampunk? nie zauważyłam, tylko pan na A się interesował techniką, ale to wszystko
– czarny humor? cięte dialogi, jeśli już
Sz: no, ale tam miała być tylko szczypta steampunku, chyba, że praczki w oparach pary też się liczą? No i mówiłam, że płomienna miłość, a nie gorący romans!

*     *     *

Szyszki nie lubią oceniać po części pierwszej, bo jeśli autor faktycznie ma przemyślaną całą fabułę, to naturalnym jest, że przez większość czasu akcja będzie rozwijać się powoli. Tom pierwszy bardziej maluje nam świat, w jakim żyją bohaterowie, niż skupia się na zawiązywaniu intrygi.  Na szczęście autorka wrzuca w „nudne” momenty prawdziwe petardy i dzięki temu czytelnik ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o bohaterach, szczególnie, że pod warstewka dobrego wychowania i ogłady kryje się wiele tajemnic. Wynająć płatnego mordercę czy kokieteryjnie machać rzęsami – nie ma rzeczy niemożliwych dla przedsiębiorczych kobiet.

*     *     *

Mi:…ah i koniecznie trzeba postawić laurkę za wydanie – jest śliczne, cieszy oczka i łapki!
Sz: a mnie brakowało ilustracji… mam wrażenie, że Fabryka ma genialnych gości od rysowania krwawych i paskudnych, a nie ma fachowców do rzeczy słodkich i uroczych
Mi: hahaaa, no w sumie możesz mieć rację, zwłaszcza jak dziś przeglądałam nową Kossakowską… ale mucha na trybiku, czy na zegarku, na początku każdego rozdziału była fajna :]
Sz: no była, była, ale to robi smaka na steampunka większego, niż ksiazka jest w stanie zaspokoić… Bu! generalnie – na plus, za lekkość czytania, pomysł i fajerwerki rodem z targowiska próżności. obawiam się jednak, że za pół roku będę tylko pamiętała, że to było dzikie, bo w Bawarii i ganiali się po schodach szukajac tentakla… i nic więcej. No, ale to dopiero pierwsza część, mam nadzieję, że się mylę
Mi: i że bisz miał wilcze oczka…
Sz: ech, to mi się gdzieś straci w obliczu stada biszów animowych, gdzie co drugi ma
a bursztynowe oczka to u Currena z kąsającej magii
Mi: ale one nie bursztynowe, tylko wilcze ;p wiesz, bo bywają jeszcze karmelowe, te z Bezdusznej xD
Sz: pod czekoladowym surdutem?
Mi: obok śliwkowego ramienia!

*     *     *

Zostawiamy Szyszkę i Mirandę pastwiące sie nad inną powieścią, która została już wcześniej zrecenzowana przez dzielną Mi zmagającą się z oryginałem i wracamy do „Obsydianowego”. Właściwie tylko po to, by powiedzieć, że bez części drugiej ani rusz. Dobrze, że ukaże się na dniach, bo mam ochotę sobie podygać i siać zgorszenie nie tyle łydką, co gołym kolankiem. Widzicie już te nagłówki: „panika w Monachium, zaatakowani mężczyźni bełkocą błogo o krągłym kolanku!” ?

Ju Honisch, Obsydianowe serce, tom 1
wyd. Fabryka Słów, Lublin 2011

3 Replies to “Obsydianowe serce (tom 1) – Ju Honisch”

  1. Czy czasy, kiedy 20% kobiet miało za jedyny obowiązek dobrze się prezentować, żeby być ładną wstążką do posagu (a pozostałe 80%, nie przez wszystkich wliczane do gatunku ludzkiego, ostro doginało w przemyśle i na roli, żeby choć trochę się najeść), a posiadanie więcej niż dwóch córek stanowiło zrozumiały powód do samobójstwa, naprawdę były aż taki fajne, jak opisują to niektóre pisarki? 😛

    1. tym fajniejsze, im bardziej nie muszę w nich żyć 🙂

  2. Lubię literaturę niemiecką a do tego to jeszcze Steampunk więc może może się skuszę. Będę jej szukać 😉

Dodaj komentarz