Telewizja daje nam dzisiaj ogromy wybór programów okołokulinarnych. Możemy obserwować zmagania kilkunastu wybrańców, którzy chcą przełożyć swoje umiejętności na tytuł zwycięzcy reality show. Możemy też poddać się urokowi któregoś charyzmatycznego celebryty i patrzeć mu na ręce, podczas gdy on będzie tworzył cuda w swojej przytulnej, doskonale zaopatrzonej kuchni. I wszystko to jest naprawdę ciekawe, sama chętnie obejrzę sobie coś takiego do obiadu, ale… może by tak przeczytać książkę?
Smakowita historia Podróży na sto stóp jest opowiadana przez głównego jej bohatera – Hassana. Hassan nie bawi się w łagodności, nie stara się delikatnie wprowadzić czytelnika w swój świat, o nie. Czytelnik zostaje w ten świat wrzucony głową naprzód. Prowadzeni słowami Hassana wpadamy w duszny, gwarny kocioł o nazwie Mumbaj. Wokół nas pełno spoconych, zmęczonych ludzi. Ocieramy rękawem czoło i rozglądamy się wokół, próbując dojrzeć w tym zamieszaniu jakiś znak, drogowskaz, który poprowadzi nas dalej. Jest! Oto malutka restauracja, jaką stworzyli dziadkowie Hassana. Niewielki lokal założony przez mężczyznę z głową do interesów szybko rozwija się w coś bardziej znaczącego. Kilkanaście lat później restauracja jest już poważnym, rodzinnym biznesem i całym światem małego Hassana. Pod czujnym okiem swojej familii chłopiec wykształca w sobie umiłowanie do przygotowywania pysznych potraw.
Gdyby ta opowieść toczyła się jedynie w Mumbaju, byłaby może nieco mniej interesująca. Ale podczas Podróży na sto stóp czytelnikowi nie będzie dane zagrzać miejsca tylko w tym jednym kulinarnym tyglu. Wraz z Hassanem i jego rodziną odwiedzimy Londyn, ale na szczęście dość szybko stamtąd uciekniemy. Na szczęście – bo dopiero potem, w malutkim miasteczku o wdzięcznej nazwie Lumiere, zaczyna się prawdziwie czarująca historia.
Nie zawsze będzie słodko, bo i życie jest słodkie tylko czasami. Ale jeśli potrafi się docenić także pozostałe jego smaki, można się całkowicie w tym życiu zatracić. Nasz przewodnik Hassan opowie nam o wszystkim – o kłótniach, brutalnych sporach, spotykających go tragediach, ale też o łutach szczęścia, które razem złożyły się na jego nieprzeciętny żywot.
Nie jest trudno wpaść po uszy w opowieść Hassana. Narrator kusi opisami potraw, maluje słowami towarzyszące im zapachy, pobudza wyobraźnię. Aż chce się wyjść do restauracji, zamówić prosty omlet z kawiorem i delektować się nim, smakować go powoli, doceniać każdy kawałek. Wycieczka na targ o piątej rano staje się prawdziwą przygodą, poszukiwaniem skarbów, a nawet walką. Osobiście nie zmobilizowałam się do wstania o tak nieludzkiej godzinie, ale nawet w południe zwyczajny dotąd Stary Kleparz w Krakowie nabrał nowego wyrazu. Nagle prosta czynność przejścia między straganami i znalezienia najładniejszych pomidorów zamieniła się w elektryzujące wyzwanie. Nie, jeszcze nie zakładam swojej restauracji, ale cieszę się, że znalazła się książka, która potrafiła tak bardzo umilić mi zwyczajne wyjście do warzywniaka.
Na okładce Podróży na sto stóp można znaleźć wypowiedzi takich sław, jak Anthony Bourdain czy Joanne Harris. Cenię sobie zamknięte w książkach słowa ich obojga, zarówno bezpośredniość Bourdaina, jak i przewrotną łagodność Harris. Uwierzyłam im tutaj właśnie na słowo i sięgnęłam po tę książkę niemalże w ciemno, co okazało się być bardzo dobrą decyzją. Już i tak pokolorowany przez jesień świat nabrał wyraźniejszych barw, zyskał nowe smaki i zapach smażonych placków. Dla mnie było to świetne połączenie. Skusicie się?
Richard C. Morais Podróż na sto stóp (The Hundred-Foot Journey), wydawnictwo Bellona 2013