Requiem dla snu – Hubert Selby Jr

Gdybym wcześniej widziała film, pewnie nigdy bym nie sięgnęła po książkę. Za to po przeczytaniu książki podejrzewam, że nigdy nie zobaczę filmu. Pewne rzeczy są po prostu zbyt przerażające, żeby je powtarzać z własnej, nieprzymuszonej woli.

Im dalej jestem od przeczytania książki, tym bardziej przypomina ona jakiś koszmarny sen. Taki, z którego nie da się obudzić, męczy okropnie i jeszcze długą chwilę po przebudzeniu serce wali jak szalone, a w ustach ma się gorzki posmak starej skarpetki. Zacierają się szczegóły, ale pozostaje dziwny niepokój. Wieczny odpoczynek dla konających marzeń.

Mamy dwa światy – stary i młody. O ile świat młody mnie nie ruszył aż tak bardzo, bo co jak co, ale o ćpunach się nieco czytało, tak świat stary mnie wgniótł w poduszki. Pozornie nic nie łączy Harrego z jego matką, poza tym, że syn regularnie wynosi telewizor z domu, by sprzedać go w lombardzie, a Sara go od razu wykupuje. Harry jest wielkim rozczarowaniem dla matki, ta jednak ucieka w świat telewizyjnej papki i czekoladek, by nie pamiętać o swojej przeraźliwej samotności. Z kolei Harry dusi się w domu, gdzie nieustannie wisi nad nim wizerunek zmarłego ojca i panuje atmosfera „bycia porządnym Żydem”, z wizją własnego biznesu i stadka dzieci.

Harry ma przyjaciół, a owszem, jednak najlepszą koleżanką jest heroina. Razem z przyjacielem i dziewczyną włóczą się po mieście, od działki do działki, zanurzeni w wiecznym „jutro” – jutro będzie lepiej, jutro pójdziemy do pracy, jutro skołujemy towar i sprzedamy go z zyskiem, jutro, jutro, jutro. Aż chce się wziąć i walnąć w zaćpane łby.

Z kolei przyjaciółki Sary są samotne tak jak ona, spędzają życie na robieniu obiadu dla rodziny i oglądaniu telewizji. Jednak to do Sary zadzwonił przemiły pan, obiecując jej występ w telewizji, zmieniając jej życie. Teraz Sara ma cel. Jeśli go osiągnie, to wszystko będzie dobrze. Oj, będzie dobrze, tak, jak kiedyś. Jeśli tylko zmieści się do przepięknej czerwonej sukienki, w której brylowała na bar micwie Harrego. Jednak brak samokontroli i lekkie uzależnienie od czekoladek sprawiają, że jest jej trudno zachować samokontrolę, ale przecież można iść do lekarza, który przepisze tabletki, po których się chudnie, a jeszcze człowiek ma takie miłe uczucie…

Powieść napisana jest w sposób, który może się wydać bełkotliwy. Pomijam fakt kompletnego braku rozbicia na dialogi i akapity (poszczególne rozdziały napisane są jednym ciągiem), ale najbardziej daje w kość to, że dialogi tam jednak występują, tylko ciężko się wyznać, kto kiedy co mówi, bo wypowiedzi następują jedna po drugiej, a rozdziela je jedynie kropka. Ta sama kropka rozdziela dialog od czynności bohaterów. Wbrew pozorom czyta się fantastycznie, kiedy się wpadnie w ten dziwny, straszny rytm, nie można się oderwać. Jakby się samemu było na haju i wszystko było tylko ciągiem dźwięków i obrazów.

Styl pisania powieści sprawia, że czujemy się jak na równi pochyłej. Nabieramy prędkości i nie potrafimy się zatrzymać. I nawet, kiedy ma się oczy pełne łez i zaschło nam w gardle z przejmującej grozy, nie mamy innego wyjścia, jak doczytać do końca i stoczyć się na samo dno z bohaterami. Po zamknięciu okładki ryczałam dobre pięć minut i do dziś mam problemy z podjadaniem czekolady… Nie mówiąc o tym, że po prostu MUSIAŁAM zadzwonić do mamy i po prostu pogadać, żeby nie czuła się, wiecie, samotna i takie tam. Żeby nie skończyła jak Sara, no.

Czemu „Requiem dla snu”? Moim zdaniem jest to elegia na temat „american dream”, w którym każdy może być milionerem i być sławnym. Powieść powstała w 1978 roku, a nadal jest przerażająco aktualna i niejako przewidziała to, co się dzieje teraz w Stanach – bezmyślny konsumpcjonizm na zasadzie „jeśli to mam, jestem kimś”, rozpaczliwe wmawianie sobie, że jest się najlepszym, że każdy jest najlepszy, tak, i niczego się nie boję, bo mam najdroższy alarm na świecie i pięć pistoletów. Cały naród ludzi, którzy żyją nieokreślanym jutrem, które spełni ich marzenia.

Brrr. Ja podziękuję za takie życie. Właśnie takie książki sprawiają, że człowiek ma ochotę posprzątać w swojej szafie…

Hubert Selby Jr, Requiem dla snu
wyd. Niebieska Studnia, 2010

11 Replies to “Requiem dla snu – Hubert Selby Jr”

  1. Niestety ksiązki nie czytałam, ale jest to jeden z tych filmów, który zobaczyłam raz i na 100% nigdy do niego nie wrócę. Zbyt wiele zła, zbyt wiele brutalności, ale wydaję mi się potrzebnej. Ku przestrodze!

  2. A ja nie wytrwałam na początku filmu, wydał mi się tak nudny, że przerwałam seans. Chyba będę musiała powtórzyć, tylko zastanawiam się czy tym razem nie wybiorę raczej książki zamiast filmu.

  3. Widziałam film, więc po książkę już nie sięgnę. Nie miałabym siły.

  4. Może kiedyś przeczytam, bo film… Ciężko napisać, że coś takiego może się podobać. Ale był dobry, i to bardzo.

    Ale muzyka… Może trochę wyświechtana, bo słyszy się ją na prawie każdym kroku, ale w połączeniu z poszczególnymi scenami wywołuje ciarki na plecach.

  5. Oglądałem film i wystarczy. Nie mam ochoty na książkę. Jak widzę moje odczucia są zgodne z większością.

  6. Zgadzam się, ja również widziałam film i od książki trzymam się z daleka. To taka historia na jeden raz, a potem długo brak nam powietrza.

  7. to świadczy na plus, zarówno dla autora jak i reżysera, prawda? To naprawdę sztuka zrobić coś takiego, żeby wstrząsnęło sumieniem tak bardzo, bardzo mocno…

  8. ja pewnie ani filmu, ani książki, do filmu robiłam podejście dwa razy, za trzecim trafiłam akurat w środek, i jakoś tak mi się od razu oberwało oglądaną sceną… że już nie miałam sił na więcej.

  9. strasznie wszyscy zrobili się delikatni. film jest świetnie zrobiony, opowiada ciekawą historię i robi to zajmująco. Że pokazuje tamat trudny i nie zawsze ładny? Że wali po oczach i sumieniu bo pokazuje dość w sumie prawdopodobny scenariusz?
    W sumie to nie wiem, co chcę powiedzieć, ale na pewno chcę wyrazić swoje zdziwienie z powodu powszechnego…zdegustowania, jakie obraz wywołuje (mówię o filmie, bo tylko film widziałem).
    wychodzi że ta cała telewizja i gry komputerowe jednak nie wyprały mózgów naszego biednego społeczeństwa. 🙂
    Jednak widać normy obyczajowe nie są tak zagrożone jak straszą nas uczeniu psycholodzy z ekranu tegoż właśnie siejącego grozę i zepsucie telewizora.

  10. Nie miałam pojęcia, że film powstał na podstawie książki. Film widziałam kilka razy. Mocny, wstrząsający obraz, jeden z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałam.

  11. Film widziałam dawno temu, ksiażke przeczytałam niedawno, bo dopiero teraz została u nas wydana. Po raz pierwszy mam dylemat- czy lepszy orginał literacki, czy może filmowa adaptacja? Jedno i drugie rewelacyjne, innowacyjne, wbijające w fotel. Czy aż tak tchnie grozą? Oj nie sądzę, przynajmniej uzależnienia to coś, nad czym przynajmniej teoretycznie można miec kontrolę. Sa to sprawy niejako zalezne od nas. O wiele bardziej wstrząsają mna historie o wojnie np- tyle zła, na które nie ma sie wpływu.

Dodaj komentarz