Istnieją książki, które zostają w człowieku na zawsze. Pierwsze wydanie Sabriel czytałam dawno, dawno temu, ale do dziś pamiętam magię Kodeksu tańczącą pośród kamieni wielkiego Muru oddzielającego magię od nie-magii. To jedna z tych książek, która staje się pierwszą dla wielu innych – bo potem widziałam ją i w Gwiezdnym pyle Gaimana, i w Malowanym człowieku Bretta, i w serii o Parzącej magii Andrews… i wielu, wielu innych.
Szyszka: Powrót do świata Kodeksu był jak wsunięcie się w ulubiony fotel, o którym dawno się zapomniało. Zachwycona wędrowałam razem z Sabriel, córką mistrza śmierci, po krainie za Murem. Przejęła ona obowiązki swojego ojca, Abhorsena, który utknął gdzieś w rwącym nurcie rzeki Śmierci. Uzbrojona w nekromanckie dzwonki rusza mu na ratunek, przy okazji porywając ze sobą czytelników, którzy bynajmniej nie będą się nudzić.
Miranda: I w tym momencie pojawia się jedno podstawowe pytanie: dlaczego nikt wcześniej mi nie powiedział, że w tej książce jest gadający kot?! Ja wiem, wiem, pewnie i tak bym przez to nie zabrała się do lektury jakoś wcześniej, ale pomarudzić troszkę chyba mogę… Zwłaszcza, że na nic innego specjalnie marudzić się nie da. Nawet na to, od czego zwykle zaczynam marudzenie, czyli “losie, czemu te główne bohaterki są takie głupie?”. Bo Sabriel głupia nie jest, wręcz mogę powiedzieć, że naprawdę polubiłam dziewczynę.
O, ja też lubię Sabriel. Jest tak cudownie odświeżająca na tle nastolatek, które miotają się między “dlaczego akurat ja?” a “przecież ja na niego nie zasługuję!”. Sabriel po prostu bierze w łapę miecz i idzie na ratunek. Żadnych wybitnych talentów, tylko porządne przygotowanie, żadnych palpitacji serca, tylko spokojne rozważanie rozwiązań… No i to, że nie jest z tych “pyskatych i niezależnych”. Jest Abhorsenem, a to poważna sprawa.
Z drugiej strony może to dlatego, że Sabriel średnio ma czas na użalanie się nad sobą. A jeśli próbuje, to Mogget, gadający kot-nie-kot przywraca ją do pionu.
Mogget jest kapitalny! I wcale nie jest postacią komiczną, czego się na początku spodziewałam. W ogóle przez pierwsze kilkadziesiąt stron czytania miałam bliżej nieokreślone wrażenie… czegoś nowego. Nie wiem, jak to inaczej ująć. Bo widzicie, czytam opowieść o osiemnastolatce (pierwsze zaskoczenie – nie 15, czy 16 lat, ale aż 18!), która musi iść odnaleźć ojca. Będzie to trudne. Na pewno gdzieś tam po drodze spotka jednego pomocnika, potem drugiego, jeden będzie udawał dobrego, drugi będzie udawał złego, pojawią się Wielkie Rozterki… Ale nie. I w końcu zrozumiałam, z czym wiązało się to przedziwne wrażenie – otóż Sabriel została napisana prawie 20 lat temu! Nieskażona obowiązkowymi elementami współczesnej literatury “young adult”, za to z porządnie przemyślanym światem i zasadami nim rządzącymi.
Mnie urzekł cudowny nastrój tajemniczości – Sabriel, choć jest obywatelką Starego Królestwa, nie wie o nim prawie nic. Tylko tyle, co przekazał jej ojciec w ciągu jednodniowych, wieczornych wizyt. Wraz z nią wkraczamy do krainy, która ma za sobą olbrzymi bagaż historii, mitologię, dawnych bohaterów i pradawną magię. Czułam się jak wtedy, gdy czytałam Władcę pierścieni: oto przed nami kompletnie nowy, inny świat, którego świetność już dawno przebrzmiała, a wokół gromadzą się złowrogie cienie. I podobnie, jak tam, pewne pradawne Zło nie chce pozostać martwe…
Z moją znajomością klasyki literatury jest, jak wiadomo, bardzo słabo, więc i moje skojarzenia będą dużo prostsze. Strasznie, ale to strasznie podobał mi się pomysł na to, by jeden świat podzielić murem, zostawiając magię… nie, wcale nie tylko po jednej stronie. Stare Królestwo jest nią przesiąknięte, ale i po drugiej stronie Muru, gdzie na ulicach można spotkać zupełnie “współczesne” samochody i latarnie elektryczne, magia również może istnieć. Tylko ludzie jej nie chcą, podobnie jak my teraz nie chcemy używać maszyny do pisania, bo przecież od czego są komputery. I choć wyrażenie “wielki mur między częściami świata” momentalnie przywołuje cień Gry o tron, to na tym skojarzenia się kończą. Choć tę drugą powieść również sobie cenię, to Sabriel wygrywa w pojedynku z nią.
No i diabelnie mi się podoba rozwój uczucia między Sabriel i Touchstonem. Żadnych szczeniackich zagrywek, a wzrusza! Tak miło jest poczytać o zwyczajnym, normalnym uczuciu, bez niskich zagrywek w rodzaju “a teraz akapit dedykowany napalonym nastolatkom”. Absolutnym mistrzostwem jest użycie słowa “penis” w neutralnym kontekście… Wierzcie mi, to jest sztuka, nie robić wokół tego afery.
Przychylam. Skoro ja tego nie zauważyłam, to znaczy, że zostało to przeprowadzone faktycznie bardzo nienachalnie… I też z obawą zaglądałam na kolejne kartki, obawiając się Wielkich Rozterek na kilka stron. Były… chyba dwie. Z czego jedna na trzy zdania, druga na siedem. Chcę więcej takich książek!
A, chwila, będzie więcej. Toż są jeszcze dwie, a na wiosnę przyjdzie kolejna, czy też raczej poprzednia, bo Clariel ma być prequelem do Sabriel. Oficjalnie się raduję 😀
Ja zaś od razu się przyklejam do stronic Lirael, kolejnej części. Słabiej ją pamiętam, więc tym większą radość czuję na myśl o przygodach w Starym Królestwie!
Garth Nix Sabriel (pierwsza część trylogii), Wydawnictwo Literackie 2014
Och, widzę, że to się bardzo dobrze zapowiada. Rzucam ulubionym komentarzem blogerów książkowych: MUSZĘ TO PRZECZYTAĆ 😀 No ale serio 😀
Bardzo mnie cieszy fantastyka z, bądź co bądź, nastolatką, ale bez elementów young adult, które już zdecydowanie mi się przejadły.
KONIECZNIE! Średnio trawię YA, więc tym bardziej polecam niezwykle udaną książkę „z gatunku”. To jedna z serii, które „muszę mieć” (nie zostawiam sobie książek, do których nie wrócę). Niesamowicie się cieszę ze wznowienia. Wydawnictwo Literackie RZĄDZI!! 😀
WL rządzi zdecydowanie 😀
A mię się coś tam kołata, zdaje się że czytałam wieki jakieś temu, bo tytuł Abhorsena nie jest mi całkiem obcy.
O bosz, jaka ja stara jestem :(.
ja to miałam pożyczone od Ciebie, zła Foko 😛
Zakochałam się w Starym Królestwie stworzonym przez Nixa. W lutym ma wyjść czwarta część i nie mogę się doczekać 🙂
Oj, ja już trochę też, a pewnie po dwóch kolejnych będzie tylko trudniej czekać 😉
Pomijając fantastyczny klimat Sabirel, to trzeba jej oddać to, że nawet jako powieść prawie dwudziestoletnia, całkiem nieźle sobie radzi na tle obecnego YA fantasy. Ciekawe, o ilu nowych powieściach będzie można powiedzieć to samo za 20 lat.
Powiedziałabym wręcz, że radzi sobie świetnie! A w każdym razie dla kogoś trochę przejedzonego schematami z YA 😉
Jacie czwarta część?? To muszę sobie koniecznie przypomnieć trzy poprzednie, znakomita lektura!
Nie tyle czwarta, co prequel… Więc właściwie możesz na nią poczekać, przeczytać, a potem brać się za te już wydane 😉
Z bohaterek, w których bym się zakochał (to jest: gdybym spotkał), to panny z książek E. Moon: K. Vatta i E. Suiza. Ale to z SF – jakoś wolę te klimaty. Będę próbował dorwać więcej książek pani Moon.
Hmm, ja oczywiście nie znam książek pani Moon (a po tym, co mówisz, to trochę szkoda), może Szyszka?
Znaczy… nie rozumiem 🙂 o książkach jakoś mało tu napisałem.
Ale jeśli ktoś lubi space operę, gdzie rzadko zgrzyta się zębami z braku S w SF, a pani kapitan (czy to okrętu wojskowego czy cywilnego transportu) jest postacią, o której można by poczytać – to polecam.
Wiem, wiem, że było bardziej o kobietach, niż o książkach – ale jak słyszę, że jest fajna główna bohaterka, to z miejsca zaczynam się podejrzliwie przyglądać jej środowisku naturalnemu w postaci książki 😉
Chodziło mi o to, że nie mogę skomentować Twojego wyboru bohaterek, bo niestety ich nie znam. Być może jeszcze (choć ze mną i z obietnicami książkowymi to różnie bywa).
Boże, czytałam te książki jeszcze berbeciem będąc. Chociaż strasznie się zdziwiłam na wieść, że historia Sabriel ma z 20 lat. To niewiele mniej niż ja… No dobra, prawie 😛
Moje drogie panie – tak mnie zachęciłyście, że wrócę do którejś z trzech części (Sabriel, Lirael, Abhorsen) w ramach przyszłorocznego postanowienia 😉
Poczekaj, jak się ukaże „Clariel”, potem będziesz miała dobry pretekst, żeby wrócić do wszystkich trzech po kolei 😉