Słońce Słońc. Pierwsza księga Virgi – Karl Schroeder

Nie wiem, co przeklinać bardziej – swoją głupotę, że sięgnęłam nieopatrznie po tom pierwszy, nie mając kolejnych pod łapką, czy autora, że pisze tak absolutnie rewelacyjnie wciągająco. Już wiem – wszystko na raz. Z głównym naciskiem na autora. Świat będący olbrzymim kosmicznym balonem o średnicy 50 mil, wypełniony miastami, kulami wody, skałami i fascynującymi ludźmi unoszącymi się w powietrzu? Zdecydowanie tak!

Wykreowana przez Karla Schroedera przestrzeń powaliła mnie na kolana. Olbrzymia kula powietrzna wirująca majestatycznie w kosmosie, zaludniona przez przeróżne nacje. Skąd biorą światło? Jak im się udaje żyć  w nieważkości? Czy istnieje świat poza balonem? Jak ludzie się przemieszczają? Czy jest tam tlen? Od samego początku dostajemy w głowę niesamowitością – bohatera poznajemy w momencie, kiedy jego matka… zapala słońce. Nielegalne słońce w dodatku. Potem bohater szybuje w przestrzeń, zdawało by się kosmiczną, a jednak nic mu się nie dzieje, poza drobnymi odmrożeniami.

Hayden marzy o zemście na człowieku odpowiedzialnym za katastrofę jego ludu. Aeris, jego rodzinna nacja, zostało zniszczone przez Slipstream, nację migrującą, która pochłania wszystko na swojej drodze – ot, taki odpowiednik Cesarstwa Rzymskiego na małą skalę. Młodzieniec dorasta z głową wypełnioną jedynie pragnieniem śmierci jednego człowieka, admirała Fanninga. Udaje mu się nawet dostać na służbę do żony admirała, Venery, szybko jednak się okazuje, że to kobieta jest o wiele bardziej niebezpieczna. I bezwzględna aż do granic psychopatii.

Książkę czyta się błyskawicznie – kiedy wreszcie do niej usiadłam, przeczytałam ją w dwóch posiedzeniach i serce moje zawyło z rozpaczy, bo chce więcej i dalej. Może i tom pierwszy kończy się dość normalnie (nie ma się ochoty rozszarpać autora na strzępy), ale jestem absolutnie zakochana w postaciach. Czytaliście może za młodu książki Verne’a, pełne odważnych podróżników, szlachetnych dżentelmenów, niezłomnych kobiet i niebezpiecznych piratów? A teraz przenieście to uczucie przygody i fascynacji w stan nieważkości. Zamiast rumaków mamy co prawda aerocykle, a ryby mają pierze, ale to drobne szczegóły. Autor misternie konstruuje logiczny świat tak, że czytelnik ani przez chwilę nie czuje się głupi i niedouczony. No, minimalna wiedza o zasadach fizyki jest mile widziana.

Czytałam o pozornie nieprzebytym oceanie chmur i czułam się jak mały chłopiec w portowej knajpie słuchający bajęd starych marynarzy. Opisy miast, cywilizacji, które rozkwitają w zależności od dostępu do słońca słońc, Candesce, kosmiczni piraci, rebelianci, waleczny admirał, jego zabójczo czarująca żona, naczelny szpieg, piękna pani mechanik o tajemniczej przeszłości, dzielny młodzieniec – to wszystko składa się na bajeczną i wiarygodną opowieść. Ludzie, tam jest kilkustronicowa historia o zbłąkanym pocisku wędrującym przez nieważki świat, a ja zagryzałam palce z ciekawości!  Poza tym Szyszki lubią chmurki. I walki w chmurkach.

I bardzo, bardzo mi się ze „Słońcem Słońc” kojarzy ta piosenka. Tyle, że bez połaci lądu.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=SUjiXriGFbo]

Polecam wszystkim, których znudziły pyskate-i-niezależne bohaterki, wampiry (błyszczące i nie), długouche trawożery machające różdżkami, a którzy nie chcą sięgać po jakąś pozycję naszpikowaną terminologią mechaniczno-kwantowo-nawiedzoną. Ot, świetna książka dla osób lubiących zabawy wyobraźnią i otwartych na nowe światy. Oraz koniecznie tym, którzy lubią poczytać o prawdziwych mężczyznach.

Karl Schroeder, Słońce Słońc. Pierwsza księga Virgi.
wyd. ArsMACHINA, 2011

9 Replies to “Słońce Słońc. Pierwsza księga Virgi – Karl Schroeder”

  1. Od dawna się za to zabieram, nawet niedawno dokonałem zakupu. Tylko że dobrych książek jakimś cudem zawsze jest więcej od wolnego czasu :/

    1. polecam zbawienna umiejętność czytania podczas chodzenia po ulicach 🙂

  2. Ale czy przy tym nie wpada się na ludzi/słupy/latarnie/samochody? Czy nie łamię się nóg/rąk/szyj na nierównościach chodników? Hum.Noszę się z nauką czytania w marszu od dawna, na razie uprawiając jedynie czytelnictwo autobusowo – tramwajowe, co – przy obecnych remontach Poznania – daje średnio książkę tygodniowo. Zachęciłaś mnie do tej tu, ja uwielbiam logicznie wyjaśnione ciekawe pomysły i WRESZCIE jakiś fajny męski bohater… Zaczynam chorować na chcenie…

    1. główny bohater urastał do fajności przez całą książkę, za to pan admirał… hm… miał w sobie coś od samego początku. A przy odrobinie wprawy wpadanie na przedmioty i potykanie się o różne nierówności zaniknie. Ja, jakem żywa, przewracam się o własne nogi, a na ulicy czytając wrąbałam się w słup tylko raz 🙂 tylko trzeba mieć odruch zerkania ponad okładkę przed nogi i będzie dobrze 😀

      1. Hum, to chyba odpadam z jednym sprawnym okiem :/ ale nauczyć się spróbuję i już. Co mi tam słupy i latarnie 😀

  3. Tylko na mnie ostatni akapit działa zniechęcająco? (Zwłaszcza pierwsze zdanie.)

    1. Ijonie, o Twoim zamiłowaniu do naszpikowanych mechanicznie-kwantowo trudnych informatycznie rzeczach nie będziemy tu dyskutować ;P

      1. W sumie to bardziej mi chodziło o „pyskate-i-niezależne bohaterki”, ale ok. 🙂

  4. Podobnie jak Sir Ace zabieram się za tą książkę od dłuższego czasu, ale zawsze znajdę coś do poczytania w bibliotece przez co zakupy książkowe schodzą na dalszy plan 🙂

Dodaj komentarz