To jest film, o którym się mówi, że ustawia oczy w mokrym miejscu. Tak mokrym, że jedna paczka chusteczek nie wystarczy. Ale nie martwcie się – to dobry płacz, po którym poczujecie się lepiej.
Cichy, głośny film
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to obsada – najeżona gwiazdami po pachy. Tom Hanks, Sandra Bullock, John Goodman, Max von Sydow na pierwszym planie, na drugim: rząd mniej znanych, ale rozpoznawanych twarzy. Druga rzecz, to tematyka, czyli tragedia World Trade Center ,w bardzo zgrabnej fabule. Wydaje się, że wszystko aż krzyczy, żeby film stał się hiciorem, czymś, o czym się mówi „na salonach”. Tymczasem o nim cicho, a przynajmniej ja się nie spotkałam z nakręconymi, zachwyconymi osobami, nie natknęłam na niego w rozmowach. Dziwne, bo przecież był nominowany do Oskara za najlepszy film.
Jednak po obejrzeniu po raz drugi mam pewne podejrzenia, czemu tak się dzieje. Otóż jak na film o tragedii jest zbyt mało pompatyczny, tragiczny i przybijający, co dla niektórych jest wyznacznikiem prawdziwej sztuki. Jest też porażająco mało „amerykański”, co dla wielu osób, szczególnie Amerykanów, mogło być przyczyną niechęci, szczególnie, że w dobie bicia w bębenek separatyzmu i „białego” nacjonalizmu, jaki się w Stanach wtedy rozgrywał, film przekazuje zupełnie inną treść, bardzo pokojową i piękną zarazem.
Strasznie głośno
Oskara przerażają głośne rzeczy – samoloty, samochody, roboty drogowe, ale też śmiech ludzi, głos obcych osób… a także dzwonek telefonu. Do tego stopnia, że kiedy się rozlega w pustym mieszkaniu, Oskar chowa się pod łóżkiem. Wyjaśniam – Oskar nie jest małym pieskiem, jest dwunastoletnim, całkiem samodzielnym chłopcem, który po prostu jest nieco dziwny. Film sugeruje, że chłopiec ma zespół aspergera, ale nie chce stawiać Oskarowi dokładnej diagnozy. Ot, bardzo specyficzne dziecko, które doskonale porozumiewa się tylko z jedną osobą – swoim tatą.
Tatą, który ginie w zamachu na World Trade Center.
(w filmie bardzo istotną rolę gra zdjęcie „Falling Man of WTC”, ale uznałam, że to zbyt drastyczne, więc zamiast tego mamy spadającego kotka. Na cztery łapki, bezpiecznie i nikt nie mówi nam, że „inne dzieci też pewnie w nim widzą swojego tatusia”, a my gorączkowo szukamy kolejnej paczki chusteczek)
W jednym momencie w gruzy legło życie wielu osób, ale, co jest zadziwiające, my oglądamy tragedię tylko jednej rodziny. Widzimy narastającą rozpacz Oskara, któremu zabrakło jedynej osoby, z którą potrafi rozmawiać, matki, która już wcześniej wydawała się mocno polegać na swym mężu, która teraz nie potrafi sobie poradzić ze stratą i z coraz dziwniejszym, agresywniejszym Oskarem.
Podejrzewam, że gdyby film zatrzymał się na tym małym, rodzinnym piekiełku, zostałby okrzyknięty arcydziełem, który „w tragedii jednej rodziny jak w zwierciadle ukazuje tragedię całego kraju”. Jednak historia zabiera nas w drugą część tytułu.
Niesamowicie blisko
Oskar z tatą bawili się w poszukiwanie skarbów. Był to sprytny sposób na to, żeby chłopiec wyszedł z domu i w ogóle chciał nawiązać kontakt ze światem. I oto rok po tragedii Oskar odważył się wejść do sypialni ojca i przez przypadek znajduje klucz w kopercie z napisem „Black”. Chłopiec uznaje, że to jest jeszcze jedno z zadań taty i jest przekonany, że jeśli tylko znajdzie właściciela klucza i zamek, który da się nim otworzyć, wszystko nabierze sensu.
Widzicie, najbardziej boli nie strata, ale koszmarny bezsens i przypadkowość. Oskar, w swoim umiłowaniu do faktów, logiki i porządku, nie jest w stanie przyjąć, że śmierć taty może nie mieć głębszego sensu: bo przecież po co obcy ludzie mieliby krzywdzić jego tatę. Zaczyna więc poszukiwania, najpierw nieskładnie, ale szybko opracowuje system, dzieki któremu będzie w stanie odkryć, do kogo należy klucz. Przecież to takie proste – odwiedzić wszystkich ludzi o nazwisku Black, którzy mieszkają w Nowym Yorku…
I tak właśnie robi. Przerażony dzieciak, uzbrojony w tamburyn, w ulubione ciasteczka i mapę, wyrusza samotnie w paszczę Wielkiego Jabłka. Stuka do drzwi i rozmawia z mieszkańcami, pyta o swojego tatę i o klucz. I tu zaczyna się ta najpiękniejsza część filmu, ta „bliska”.
Od drzwi do drzwi
Na początek pragne Was prosić o zawieszenie pytań w stylu „co ta matka” czy „jak to możliwe”. Po prostu patrzcie na Oskara, jak niestrudzenie stuka do kolejnych mieszkań i domów. Obserwujcie, jak z jego spotkań wyłania się obraz tej Ameryki, o której nie chce się pamiętać, kiedy się straszy „obcym” i „cudzoziemcem”. Ludzie, których spotyka Oscar są bardzo różni: od wykształconych prawników do nie mówiących po angielsku Azjatów, bogatych i prawie bezdomnych, dziwaków i prostych ludzi.
I żaden z nich nie mówi o WTC. Opowiadają o swoim życiu, o swoich radościach i tragediach, o samotności, o rodzinie, małych obsesjach i wielkich przedsięwzięciach. Dla widza jest to podróż prawdziwie magiczna, ciepła i piękna. Jest pozbawiona obsesyjnego rozdrapywania ran i epatowania „tragedią narodu”. Dla polskiego widza, który, że tak powiem, „tragedii narodu” ma na pęczki, jest to miła odmiana. Podejrzewam, że Amerykanie mogli się poczuć zawiedzeni, że to nie jest jeszcze jedna narracja w stylu „opowiem ci teraz, jak wielce 9/11 zmieniło moje życie”.
Niestety, dla Oscara podróż jest coraz trudniejsza, bo nie przybliża go do rozwiązania zagadki. W miarę upływu filmu zaczynamy powoli rozumieć, czemu jest to dla niego aż tak ważne, jaka jest jego największa tajemnica, źródło największego bólu i samotności. Tu nie ma prostych rozwiązań typu „egoistyczne dziecko ma pretensje do całego świata” czy „matka w depresji zaniedbuje syna”. Ba, nawet niespodziewany sojusznik w wędrówkach, stary, niemy lokator, któremu babcia Oskara wynajmuje pokój, ma w sobie coś ciekawego.
Co ciekawe, nieuchronny kryzys wcale nie przychodzi na koniec, ale objawia się w połowie filmu. I choć przez moment widz się zastanawia, o czym, u licha, będzie kolejna godzina, to nie rozczaruje się: film fenomenalnie gładko idzie dalej, rozpierniczając człowieka emocjonalnie, ale oferując mu prawdziwe katharsis.
Wędrówka z gwiazdami po Nowym Yorku
Aktorzy spisali się na medal i wydaje mi się, że każdy wyciągnął na wierzch swój największy atut. Tom Hanks jest fajnym aż do bólu facetem, Sandra Bullock – dzielną, ale bardzo wrażliwą kobietą, Max von Sydow – uroczym, choć dziwnym staruszkiem. Szczególne brawa dla chłopca grającego Oscara, dziwnego małego-dorosłego podróżnika przez NY.
Film wzrusza. Ale nie tak, jakbyśmy się spodziewali. To raczej śmierć tysiąca cięć, takie małe, bolesne uderzenia. Telefon, że był wypadek, ale wszyscy są bezpieczni. Oscar krzyczący, że co roku jeździli całą rodziną do miejsca, gdzie tata oświadczył się mamie, by mógł zrobić to po raz kolejny. Wiadomość na automatycznej sekretarce. Siniaki na ciele dziecka, które nie umie sobie poradzić z bólem emocjonalnym, więc szczypie się z całych sił. Krótkie sceny-wspomnienia rozmów z ojcem jako odpowiedzi na pytania, które zaprzątują umysł Oscara.
I wreszcie rozwiązanie tajemnicy, może trochę banalne, trącące Pawłem Kołelo, ale bardzo prawdziwe. Bo często jest tak, że chcemy widzieć wielkie znaczenie tam, gdzie sprawy toczą się spokojnym torem.Najważniejsze jest nie tracić nadziei i stawiać czoła strachowi. W końcu skoro Oscar mógł przejść przez most, to może i my potrafimy spojrzeć śmiało w przyszłość?
Film powstał na podstawie książki (jej autorem jest Jonathan Safran Foer) i w sumie tylko dlatego, że miałam ją przez przypadek przez moment w ręce, sięgnęłam po film.Samej książki nie czytałam, ale z informacji o niej wynika, że jej treść nieco odbiega od narracji filmowej – dlatego ciekawie będzie po nią sięgnąć.
Nie zaprzeczam, miałam opory przed filmem, oczekiwałam taniego, pompatycznego sentymentalizmu. Na szczęście dostałam garść prawdziwych, różnorodnych emocji i wspaniałe, mądre zakończenie.
Nie wiem, czy chciałabym ten film obejrzeć, ale bardzo pięknie napisałaś.
Dziękuję! Przyznam, że zupełnie nie nadaję się do takich filmów, a obejrzałam go dwa razy, z własnej nieprzymuszonej woli. Głównie chyba dla tych cudownych, ciepłych przypadkowych ludzi, których spotyka Oscar. I bardzo delikatnej Sandry Bullock, lubię ją. Niemniej – bez trzech paczek chusteczek nie podchodzić.