Szajsem zdecydowanie nie jest Sandra Bullock, która w filmie gra świetną babeczkę. W dodatku gra bardzo dobrze. Taki malutki szajsik wynika z tego, że film niestety średnio przeszedł próbę czasu i za kolejną dekadę będzie śmieszył. Za to dziś opowiem Wam o chyba najbardziej żałosnym płatnym zabójcy wszech czasów. I o paru innych cudach.
Zacznijmy od tego, że hackerki-odludki i geniuszki komputerowe ZAWSZE są seksownymi, wysportowanymi paniami. Prawda? Prawda-prawda. Takąż też jest nasza bohaterka, Angela Bennet. Na swoją obronę ma to, że jest Sandrą Bullock, którą bardzo lubię, i że jest bardzo inteligentną, wszechstronnie wiedzowo ogarniętą panną z ładnym, seksownie odsłoniętym brzuszkiem. A, i z problemami, cóż, jakoś trzeba było niechęć do ludzi uzasadnić.
Panna mieszka w chałupce, z której rzadko nosa wyściubia i w przerwach między testowaniem oprogramowania czatuje (w sensie używa internetowego czatu, a nie siedzi w krzakach) z wirtualnymi znajomymi. Z pracodawcą jest w kontakcie telefonicznym, podobnie jak z kolegą z pracy. Jedyna bliska jej osoba, mama, ma Alzheimera, więc Angela jest samiuśka jak palec. Dostaje w łapki niebezpieczny plik, który robi kuku najbardziej strzeżonym systemom w kraju, ale nasza panna prycha na zagrożenie (co w końcu może jej zrobić programik), zabiera ze sobą dyskietkę (tak, dyskietkę! Uroczo!) na wakacje na Jukatan, trochę tylko zasmucona tym, że kolega, który jej ów program wysłał zderzył się z kominem.
Tak, dobrze przeczytaliście. Facet nie zauważył nocą kominów fabrycznych, bo mu komputer jego samolocika wstrętnie źle podał nawigację. I fakt, że na kominach są takie intensywne czerwone światełka, które pojawiły się w jego polu widzenia praktycznie wtedy, kiedy orał skrzydłami po cegłach, to pikuś. A nawet mgły ze Smoleńska tam nie dowieźli, nic, czyste niebo, wieczór jak w pysk dał, nie, leci sie na ślepo gapiąc się w monitorek w kokpicie…
No, ale trudno, kumpel spektakularnie uszkodził fabrykę, a nasza panna wygrzewa brzuszek na egzotycznej plaży, co rusz grzebiąc w laptopie. nie w internecie, bo wtedy trzeba było siedzieć na kablu, a nikt przez plażę jej go pociągnąć nie chciał. Za to piękny młodzieniec u boku najwyraźniej chce się z Angelą połączyć, i to nie internetowo… w ramach prężenia mięśni macha jej przed oczami swoim wypasionym laptopkiem, częstuje jej ulubionymi papierosami, zamawia identycznego drinka, normalnie macha loczkiem po czole, aż trzeszczy. I gapi się na odsłonięty brzuszek Sandry jak kot w mysią norę.
Hej, mała, masz ochotę obaczyć mojego laptoka?
Tak, moi mili, słusznie sie domyślacie, że ten pan jest… PODSTAWIONY!! HAAA!!! Mało tego, wie wszystko o Angeli, czym się dzieliła tylko z najbardziej zaufanymi sieciowymi przyjaciółmi, musiał ją OBSERWOWAĆ w internecie!! (do dziś nie wiem, jak miałby to zrobić, ale takich przegięć jest tam więcej, o tym później). Niestety Angela jest dobrą dziewczynką i ufnym króliczkiem generalnie, więc daje się przystojniakowi omotać. Para uroczo zaiwania po plaży wieczorową porą, pan Zabójczy Loczek flirtuje aż miło, szmatką obwiązując (jakże inaczej) seksowny brzuszek Sandry B. Nagle – bach! Ktoś kradnie torebkę naszej bohaterce! I to – nie uwierzycie – taki typ, co przez 50% scen się ukrywał w krzakach koło Angeli! Oczywiście pan omotacz dzielnie biegnie za porywaczem torebek, dopada go i – znowu nie uwierzycie – okazuje się, ze są w zmowie!
Wytargują z torebki nieszczęsną dyskietkę (wszystkie hackerki noszą w torebkach wieczorowych dyskietki!), przystojniak na zamówienie ukatrupia złodzieja, torebkę rzuca w krzaki, dziabie się w łapkę nożem, żeby współczucie u panny wzbudzić… Panna czeka na plaży. Opatruje ranę ciętą i daje się zwabić na łódkę, a następnie wywieźć na środek niczego. No nie, do Angeli nie mamy pretensji, jak miała podejrzewać omotacza, w końcu ładny jest, laptopa ma, znaczy się, fajny człowiek. Błędem było trzymanie w torebeczce wieczorowej wszystkich możliwych kart kredytowych, prawa jazdy, paszportu i książeczki ubezpieczeniowej, ale to się przecież KAŻDEMU zdarza, prawda? Za granicą szczególnie.
I tu zaczyna się zabawa. Pan nasłany na Angelę najwyraźniej czuje do niej miętę przez rumianek i zamiast przepisowo puknąć ją ze spluwy, puka ją… no, po bożemu. Całkowicie zapomina o gigantycznej spluwie w kieszeni marynareczki, która z delikatnym ŁUP uderza o pokład, ale co tam, powrót do natury ważniejszy. W sumie logiczny facet, zastrzelić ją i tak by zdążył, bo średnio by mu mogła zwiać z łódki, a co sobie ma nie skorzystać, w końcu się dorwie do brzuszka…
Niestety, jak wspominałam, zabójca jest kretynem. Zostawia radośnie spluwę na pokładzie, a sam w negliżu udaje się pod pokład po szampana. Wraca (ubrany), by odkryć, że Angela, wzorem 83% kobiet po udanym mizianiu, zdążyła się odziać… w jego marynarkę i bodaj koszulę. Oczywiście na kolanach trzyma gnata, a wyraz jej twarzy świadczy o tym, że ktoś tu się musi wytłumaczyć. Zamiast tłumaczenia dostaje… focha. Tak, focha. Facet obraża się na pytanie „kim ty u diabła jesteś” i zaczyna przedrzeźniać wypowiedzi Angeli z sieci dotyczące jej idealnego faceta. Oczywiście wymachuje teatralnie zagarniętą od Angeli spluwą, by monolog zakończyć równie teatralnym strzeleniem jej w twarz.
Wspomniałam już, że Angela jest mądrą dziewczynką? Wyciągnęła naboje ze spluwy. Ten z komory lufowej też (ale by się zdziwiła, jakby o tym zapomniała). Przypala papierosem nadętego bałwana, rąbie mu butelką szampana w łeb, kradnie kluczyki od motorówki (i portfel bandyty + nieszczęsną dyskietkę) i zwiewa z łódki na pontonie ratunkowym. Niestety rozbija się na najbliższych skałach (oni lubią sie w tym filmie rozbijać). Kiedy się budzi – szlag trafił zarówno dyskietkę, jak i jej tożsamość.
Kompleksy na tle seksualnym zawsze kończą się oskarżeniami o prostytucję.
Bo, moi mili, urażony pan zabójca postanowił wykasować z wszelkich komputerów na świecie Angelę Bennet, zamiast tego stworzył Ruth Marx, która ma kartotekę kryminalną godną członka mafii i przeszłość jak z dramatu policyjnego. Jest dramat, jest strach! Angeli nikt nie pamięta, policja ją ściga, jakiś typ sprzedał jej dom, a pod nią samą podszywa się jakaś dziunia, która używa jej imienia! Oczywiście jest to możliwe, ponieważ nikt Angeli nie widywał. Potwierdzić jej tożsamość może jedynie jej były kochanek-terapeuta (wiem, to brzmi obrzydliwie), który jej nie tyle nie wierzy, co delikatnie sugeruje, że postradała zmysły. No, ale Angela seksowną i wysportowaną hackerką jest, więc terapeuta godzi się jej pomóc (w nadziei na pukanko – wcale tego nie ukrywa). Tym bardziej, że Sandra znowu odsłania brzuszek.
Ale co to? Zazdrosny zabójczy bałwan korzystając z wszechobecnej (w 1995 roku, a jakże) komputeryzacji niszczy także życie terapeuty! Dosłownie! Najpierw podmienia niecnie (komputerem) tabletki chorego biedaka, a potem zmienia (w komputerze) jego dane szpitalne, żeby pielęgniarka źle zeskanowała lek… Kolejne zbliżenie złowieszczo najeżdża na kamery szpitalne, sugerując widzowi, że Wielki Brat patrzy, w telewizora dobiegają zatrważające wieści o kolejnych katastrofach związanych z włamaniami do najlepiej strzeżonych systemów kraju. Jakoś nikt nie wpada na to, że to twórca owych programów zabezpieczających nawala – ktoś łamie jego system i ludzie w panice dokupują kolejne wersje programu i na siłę zabezpieczają się przed włamem.
Swoją drogą, nazwa Gatekeeper dla zawalającego się systemu o zbyt dużych ambicjach wcale a wcale nie sugeruje, że twórcy mają na myśli Billa Gatesa. I facet stojący na czele firmy wcale Billa nie przypomina. Wcale-wcale.
Wracamy jednak do naszego zabójcy. Nadal nie potrafi się zdecydować, czy pannę zabić, czy puknąć, łapy mu ciągnie do seksownego brzuszka Angeli jak psa do kiełbasy. Potrafi włamać sie do Pentagonu, komputera w aptece i wewnętrznego monitoringu w przypadkowym szpitalu, wyczuć dokładnie moment, kiedy policjanci jadący leniwie drogą będą sprawdzać pojazd, którym podąża Angela, ale nie potrafi złapać udomowionej hackerki. Mało tego, dziewczyna wymyka mu się co krok, a to wrzucajac go w objęcia pluszowego królika, a to rączo śmigając na karuzeli. Stare chińskie przysłowie mówi – jak masz zabić, nie macaj, ale facet non stop o tym zapomina i dostaje w mordę.
Sandra, zamiast się zastosować do rady pana z komiksu na zdjęciu, sprawdza faceboo… a nie, wtedy go nie było.
Nawet nie chodzi o to, że kiepsko strzela ów „najlepszy płatny zabójca”, bo „ci źli” praktycznie nigdy nie trafiają, ale o kompletny brak stylu, z jakim to robi. Nie mówiąc już o tym, że jeśli już kogoś trafia, to jest to zazwyczaj współpracownik. Albo zad konia na karuzeli. Broń Boże nie słodka Angela, która biega, jakby otaczało ją magiczne pole ochronne. Kiedy dochodzi do sceny finałowej (podczas której zastrzelona zostaje przypadkiem kolejna wspólniczka zabójcy) facet pokazuje, że niczego się nie nauczył. Zamiast z odległości tych 10 metrów, na kładce metalowej nad magazynem, skąd nie ma ucieczki, strzelić do Angeli co on robi? No oczywiście: PODCHODZI DO NIEJ.
Widz kwiczy z radości, bo przed momentem kamera wielce sugestywnie pokazała śliczną, czerwoniutką gaśnicę, która aż się prosi, by nią kogoś bachnąć w twarz. Zabójczy bałwan podłazi na odległość bachnięcia, oczywiście odkładając pistolet, bo brzuszek Sandry Bullock go wzywa głosem wielkim i głodnym. Dostaje w łeb i spada z kładki magazynowej, gdzie się cała zabawa odbywa. Nawet nie miał przyzwoitości umrzeć w malowniczy sposób, zdaje się, że skończył na maszynie do mycia podłóg. Odległość do podłogi to jakieś 5 metrów, ale bałwan już wcześniej udowodnił, że już 2 metry to dla niego przeszkoda nie do pokonania, bo za pomykającą po moście panną nie skoczył.
Świat uratowany, Angela odzyskuje tożsamość, mały wirus wprowadzony do potężnego systemu niszczy go całkowicie (bo całość zabezpieczeń wszystkich agencji rządowych firma ma na jednym dysku oczywiście). Hurra, hurra, fanfary, światła, kurtyna. A ja leżę oniemiała. Przeklinam się, że zasugerowałam oglądanie filmu. Pewnych rzeczy nie powinno się po prostu oglądać po raz drugi. Smutna prawda jest taka, że to, co zachwycało nastoletnią mnie, niekoniecznie sprawdza się po latach. Film zdecydowanie do obejrzenia, ale z przymrużeniem oka.
Poza tym chciałam jeszcze raz zobaczyć genialną rzeźbę z początku filmu. I lubię Sandrę Bullock.
System (The Net), 1995
reż. Irwin Winkler
wyst. Sandra Bullock, Jeremy Northam
Uwielbiam Wasze teksty! 😀 Uśmiałam się szalenie 😀
Ja ładnie proszę o takie teksty częściej pod koniec dnia na poprawienie humoru i wmocnienie mięśni brzucha ;).
Wiesz, oglądanie tego filmu (kiedyś, kiedyś) nie sprawiło mi tyle radości, co czytanie Twojego tekstu 🙂 ale jednak czegoś można się w kinie i z telewizji nauczyć: odkryty brzuch ratuje życia!
ojej, dziękuję, normalnie się rumienię 🙂
To bardzo nieladnie pisac takie rzeczy, żeby sie musial człowiek śmiać, mimo, że trzyma na kolanach 1/2 pary bliźniąt, uspioną i co rusz budzoną za sprawą dygotów przechodzących czytającą, a usiłującą smiech stłumic, wyrodna matkę!
Wrzucę sobie zaraz bloga w ulubione, żeby mi nie zginął w odmetach zlego interneta, i żebym mogla don wracać w trakcie kolejnych (częstych) napadów wyrodności :).