Surogaci (2009) – Szajs Tygodnia

Szyszki nie lubią marnować czasu na rzeczy głupie i nudne. Dlatego trudno jest mi znaleźć jakiś „szajs”, o którym z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że szajsem stoi, powiewa i męczy od początku do końca. Zazwyczaj od szajsu uciekam z krzykiem po paru odcinkach/stronach/kwadransach. Niemniej kiedy się siedzi w kinie, trudno jest nacisnąć „wyłącz” albo „zmień kanał”. Na film nie tyle się gniewam, co jestem nim rozczarowana…

Na samym wstępie natknęłam się na mojego byłego, z którym średnio fajnie się rozstałam. Obok niego – Taka Jedna, którą w owym czasie najchętniej bym potraktowała z liścia w twarz (teraz mniej, bo mi wisi i powiewa, jedyne, co mnie wkurza, to perspektywa natknięcia się na nią w mojej ukochanej kawiarni). A ja, durna i szlachetna, jeszcze ich muffinkami poczęstować chciałam. No, nieważne. Gdyby nie obecność mojego „randka”, to bym pewnie pół filmu przesiedziała w szoku – choć w sumie nie było by to takie złe. Przynajmniej miałabym zabawę próbując odgadnąć, o co chodzi.

A chodzi o to, że ludzie siedzą w domiszczach z przyssawkami na łbach, a po mieście chodzą ich „surogaci”, czyli plastikowo-cybernetyczne lalunie. Czujesz się brzydki? Niski? Stary? Kupujesz laleczkę w skali 1:1 i tyle. Surogaci chodzą za ciebie do pracy, wykonują wszystkie twoje czynności, a ty siedzisz sobie spokojnie w łóżeczku i sterujesz ich poczynaniami. Nie ma ryzyka połamania nóg i bolesnej rekonwalescencji, wypadki nie są problemem. Nie trzeba się bać ciemnych, podejrzanych uliczek, bo wyłączenie surogata nie szkodzi jego operatorowi. A może jednak?

Każdy porządny przyszłościowy panel sterowania musi mieć durne lampeczki.

Jakiś świntuch robi bzz i spala obwody nie tylko surogatowi, ale i operatorowi. Śledztwo prowadzi Bruce Will… czekaj, agent FBI, Tom Greer. W sumie imię bohatera nie jest ważne, bo Bruce odstawia pokazówkę w stylu „tak, tak, wiem, mam uratować ten cholerny świat”. Robi to zupełnie bez przekonania i przez większość czasu wygląda, jakby go zza kadru szturchali długim kijkiem, żeby się obudził z zamyślenia. Jego surogat wygląda jak żywa reklama salonu kosmetycznego „Botox naś pannnn” i straszy grzywką. Z kolei „właściwy” Bruce straszy bródką. Jako surogat mimikę ma na poziomie zerowym, co jest zrozumiałe, bo w końcu robot, ale u Bruce’a króluje mina „ktoś mi zgwałcił kotka”. Niestety to sprawia, że zaiwaniający wśród wybuchów surogat wygląda jakby go znudziły eksplozje.

Co wy wiecie o wybuchaniu…

Nic to, brniemy dalej. Ktoś ewidentnie nie lubi idei surogatów, trop wiedzie do enklawy „naturszczyków” czyli dzikusów, którzy nie chcą się surogacić. Zboczeńcy jacyś, sami sobie pomidory hodują. Umknęło mi, czemu nie mogą pracować normalnie, po prostu nie używając lalek, ale widocznie niechęć do cybernetyki równoznaczna jest z tendencją do gromadzenia się w opuszczonych budynkach, piromanii i taplania się w błocie. Takie fuj w stosunku do czyściutkich grzecznych surogatów. Nasz ulubiony gliniarz w pogoni za podejrzanym demoluje pół enklawy, ale wielki, dobry Murzyn z dredami (prawdziwy przywódca Dzieci Natury nie może obejść się bez splątanych kudłów) łagodnie i stanowczo przypomina mu, że nie jest mile widzianym gościem.

Kto by tam chciał wąchać kwiatki, kiedy można mieć taką grzywkę!

W dodatku przekonujemy się, że wszystko jest jedną wielką konspirą, bo rzekomo wolne od manipulacji surogaty można spokojnie zatrzymać w pół ruchu za pomocą centralki z zewnątrz. Ha, ha, głupi Amerykanie, po raz kolejny daliśmy wam ułudę wolności, a tu psikus, tak naprawdę was kontrolujemy! Centrum dowodzenia wszechświatem wygląda nawet mniej efektownie od podziemi bunkra w „Zagubionych”: ot, garstka ekraników pokazujących, co robi dany surogat. Spora garstka, ale skoro ma to zapobiegać przestępstwom, to czemu pilnuje tego tylko jeden facet?

A, jeszcze bohater ma traumę, dzieciątko mu umarło czy co i przestał z żoną rozmawiać… no, miziać się. Oglądam jakieś smutne próby nawiązania kontaktu cielesnego (przytulić się chciał, zboczuchy!) i mam nieodparte wrażenie, że reżyser przed sceną powiedział „no dobra, chłopaki, trzeba coś tam o samotności człowieka dodać, wymyślcie coś, byle szybko i idziemy dalej”. Nie ma w tym mocy, jest raczej niecierpliwość i wydaje się to być wciśnięte na siłę.

Dama w każdych okolicznościach przyrody wygląda elegancko.

Generalnie reżyser postawił na akrobacje, wybuchy i z wyraźną niechęcią liznął tematy poważne. Śledztwo Greera zrealizowane jest z rozmachem, ale wręcz bije z kadrów „nie jesteśmy jeszcze jedną produkcją piętnującą cyborgizację”. Sceny z potencjałem szokującym, takie jak wejście do pomieszczeń przechowujących setki surogatów, przemykają wstydliwie przez ekran, a Bruce niebezpiecznie zbliża się do niezamierzonej autoironii. Wyszczekuje jakieś komentarze o ludzkich emocjach, egzystencji i co tam chcecie, a ludzkość radośnie biega w lalkach po ulicy. Ewentualne zwroty akcji stanowią „przegląd tygodnia” oklepanych chwytów, a końcówkę, grande finale, widz wita z ulgą i otwartymi ramionami. Nawet, jeśli była kompletnie bez sensu.

Czy przed moim domem stoi napis: „Przechowalnia sztywnych białasów”?

Jakby mało było nieszczęść, to znajomi, którzy przyszli z Taką Jedną i moim byłym postanowili na nas zaczekać przy wyjściu z sali kinowej i spędziłam parę uroczo nieprzyjemnych chwil z uśmiechem przyklejonym na ustach. Z grzeczności, oczywiście, oraz z głupiego honoru, który nie pozwolił mi odwrócić się na pięcie i wyjść. Na szczęście nie widziałam jej już więcej od owego czasu, może litościwy Bóg stwierdził, że odrobiłam pańszczyznę tymi „Surogatami”.

Film podobno jest na podstawie komiksu i każdy, kto miał go w ręce przysięga, że czaił się pod domem reżysera by mu pogratulować, a ten karabin (czy inne działko wielorybnicze) to tylko dla ochrony miał, panie władzo, a te granaty i noże to tu były jak przyszedłem, przysięgam. Głęboka, delikatna opowieść o przeraźliwej samotności ludzi uciekających przed problemami do plastikowych ciał niezdolnych odczuwać emocji została zamieniona w pseudo sensacyjną sieczkę z wybuchem w tle. Aktorzy grają gorzej od kłody drewna, odniosłam wrażenie, że dialogi były nagrywane osobno dla każdego aktora a potem montowane w całość.

Fajną miałam pierwszą randkę, nie? Po czymś takim faktycznie można uwierzyć, że gorzej być nie może i przestać się przejmować przyszłymi randkami – musiały by się naprawdę okoliczności postarać, żeby przebić taki zestaw…

Surogaci (Surrogates), 2009
reż. Jonathan Mostow
wyst. Bruce Willis, Radha Mitchell, James Cromwell,Boris Kodjoe i inni

6 Replies to “Surogaci (2009) – Szajs Tygodnia”

  1. Hje hje. Współczuję szoku 😉 Całość faktycznie po prostu uśmierca. Cieszę się, że nie byłam na tym w kinie, bo biorąc pod uwagę wartości artystyczne musieliby mnie wynosić nogami do przodu. I kto mi odda te dwie godziny życia?

  2. Ahhh… trza było iść… tzn B. Willis + wybuchy + prosta fabuła = film dla mnie. 😛

  3. ale że Bruce dał się w to wrobić, no…

  4. No właśnie. Ja WIllisa bardzo lubię. Bardzo bardzo nawet. I ubolewam nad faktem, że zdecydował się na coś TAKIEGO.

  5. należę do osób, którym wybuchy wystarczają do szczęścia (na przykład na G.I.Joe cieszyłam się jak dziecko). Pomyślcie, jak bardzo musiało być to skaszanione ;P

  6. A ja jakoś tak… Nigdy nie byłem fanem tego pana (choć kilka kreacji miał mocno fajnych) i nie przepadam za ładnymi filmami z wybuchami, ale akurat przy tym tworze nie czułem potrzeby wybiegnięcia z pokoju. Nie był to też syndrom 'tak złe, że aż świetne’ (ubóstwiam filmy i seriale klasy B – i dalej aż do Z). Możliwe, że to wpływ oglądania grupowego, bo w dobrym towarzystwie film jest jedynie dopełnieniem atmosfery…

Dodaj komentarz