Świat Dysku Pratcheta: Wiedźmy

Tak przy okazji felietonu przypomniało mi się, że dawno nie czytałam nic Pratchetta i zafundowałam sobie podróż przez wątek wyjątkowo babski, czyli czarownice w pełnej krasie.

Babcia Wheaterwax pojawia się już w „Czarodzicielstwie”, ale nie jest jeszcze tą straszną babcią, z którą spotykamy się później. W pełnej krasie i pojedynczo występuje jeszcze w opowieściach z Ciutludźmi („Kapelusz pełen nieba” czy „Zimistrz”) ale ja najbardziej kocham ją w zestawie z innymi czarownicami.

Jak wiadomo, czarownic musi być trzy. To znaczy, najlepiej, jakby była jedna, bo jak będą dwie, to zaczynają się kłócić. Dlatego też nie mają przywódczyń – głównie dlatego, że by się bez końca kłóciły o to, kto ma nią być. Ale trójka… się sprawdza. Dziewica, matka i… ta trzecia, której się nie wymienia, bo można dostać w ucho.

Początkową trójkę poznajemy w ksiazce „Trzy wiedźmy”, która aż kapie od odniesień do Szekspira i jego sztuk. Teatr i rzeczywistość przeplatają się szczególnie mocno w świecie Dysku, gdzie magia jest tak skoncentrowana, że spowalnia światło słoneczne (Dysk jest też jedynym światem, w którym słoń musi podnieść nogę, żeby wstał ranek. Tak, Dysk leży na grzbietach czterech słoni stojących na grzbiecie żółwia płynącego przez kosmos). W burzową, nieprzyjazną noc, pośrodku ponurych wzgórz trzeba się natknąć na czarownice, wszyscy to wiedzą. Nie przypuszczają jednak, że czarownice w tym czasie zajadają bułeczki z obrazkiem nietoperza (z oczkami z rodzynek) i popijają herbatę tak słodką, że łyżeczka stoi w niej na sztorc. I żadnego ganiania bez odzieży, mój panie!

Powieść przedstawia nam Magrat, która jest dyżurną „zmokłą kurą” czarownictwa, wierzy w książki i „odnajdywanie siebie”, pobrzękuje milionami amuletów i nosi we włosach zdechłe kwiatki. Wygląda nieco jak zagubiona ofiara New Age, choć podobno zeza ma konkursowego, godnego czarownicy. Dodatkowo poznajemy nianię Ogg, która jak na czarownicę działa dość nietypowo, bo mieszka w środku wioski, jest osobą towarzyską i najbardziej na świecie lubi przepowiadać przyszłość z kufelka piwa (która to przepowiednia w stu procentach jest trafna – mówi, że niania zaraz napije się pysznego piwa). Niania jest unidencka, gdyż posiada jeden dzielny ząb i wygląda jak zadowolona rodzynka (lub pogodny stos wiekowego prania). Niania posiada kota, który zabija albo gwałci wszystko dostępne w okolicy (włącznie z budynkami), z pyszczkiem jak pięść i uszami przypominającymi brzeg znaczka pocztowego. Oczywiście dla niani jest to ciągle mały pieszczoch, goniący za kłębuszkiem po podłodze…

No i babcia Wheatherwax, która nigdy nie szuka siebie, bo zawsze wie, gdzie się znajduje, która uważa, że się nie gubi, tylko złośliwe miejsca znajdują się w innych koordynatach, niż powinny, o żelaznej woli, na której można wykuwać topory. Babcia jest niejako centralną postacią, stara się nie tyle zrobić dobrze, co to, co trzeba. Ta, która dokonuje wyborów i bierze na siebie konsekwencje swoich decyzji, nawet tych najcięższych. Zarozumiała i nieprzejednana, obrażająca wszystko i wszystkich, równocześnie surowa nie tylko względem innych, ale przede wszystkim – siebie.

Kolejnymi powieściami z wiedźmiego cyklu są: „Wyprawa czarownic” (moja ulubiona), „Panowie i Damy” (gdzie pierwszy raz mamy do czynienia z czwartą  czarownicą, Agnes, ale na nią trzeba poczekać do następnej powieści), „Maskarada” i „Carpe jugulum”. Składają się one na opowieść o samych wiedźmach, o naturze kobiecej magii… o tak, magii.

Pratchett zachwyca mnie drobiazgami i przenikliwą mądrością. Mówi, że byle kto może być czarownicą z magicznym nożem, szklaną kulą i innymi bajerami, a tylko te naprawdę dobre czarownice potrafią obejść sie ze zwykłym nożem. I jeszcze dodaje, że mało tego, że służy do czarowania, to jeszcze można nim pokroić chleb. W każdym domu jest magiczny nóż, z wytartą rękojeścią i ostrzem w kształcie banana od nieustannego ostrzenia, ale dziwnym trafem jest to zawsze najostrzejszy nóż w całym domu. Czarownice nieustannie stosują brzytwę Ockhama w swym czarownictwie – owszem, można zrzucić komuś kapelusz za pomocą telekinezy, ale równie dobrze można posłużyć się patykiem.

Niania śpiewająca sprośne piosenki o jeżu, którego przelecieć się nie da (w przeciwieństwie do całej masy innych zwierzątek), posiadaczka głosu, od którego kozy zaczynają produkować jogurt zamiast mleka – to trzeba przeczytać. Niania swą niezachwianą seksualnością mogłaby obdarzyć z pięć współczesnych bohaterek powieści „babskich”, jak nie więcej. W dodatku robi to tak naturalnie, że nie dziwi to, że odnosi efekty mimo zaawansowanego wieku. Niania jest moją bohaterką i utożsamiam się z nią całym sercem, też taka będę (no, z umiarem). W dodatku podoba mi się to, że za milusia aparycją skrywa umysł „jak piła tarczowa”…

„Wyprawa czarownic” jest zbiorem przezabawnych incydentów. Oto czarownice zmuszone są opuścić rodzinne pielesze, by zapobiec zagranicznemu złu. Wystarczy, że wspomnę, iż okoliczne wampiry dostają ataku serca na wspomnienie trzech turystek, a na całej trasie przelotu można znaleźć oberżystów, którzy na widok klienta  w panice chowają się za ladę… Pojawiają się też pierwsze wątki filozoficzne dotyczące natury zła, które zostaną rozwinięte w późniejszych powieściach, aż do bardzo mocnego w swym wyrazie „Carpe jugulum” (gdzie jest chyba najlepsza scena z dokonywaniem wyboru, na jaką natrafiłam w powieściach Pratchetta, aż mnie ciarki przechodzą).

Pratchett słynie z zabawy konwencją, robi to jednak w zupełnie inny sposób niż np. Moore. Pratchett nie tyle przekręca, co wywleka na wierzch drugie dno, śmieje się z ludzkiej wiary w przewidywalność zdarzeń, która zniekształca rzeczywistość tak, by „wszystko pasowało”. Dzięki temu mamy takie sceny jak konfrontacja Magrat z Królową Elfów: Królowa „przybrała kształt Magrat, a właściwie taki, jaki Magrat chciała by mieć, albo taki, jak widział ją Vernance”. Jedno zdanie powiedziało więcej o miłości króla do Magrat niż wszystkie pozostałe – w oczach ukochanego zawsze jesteśmy piękni. Pratchett potrafi ukazać niewysłowione cierpienie babci, która przekazuje je w postaci ciepła w kowadło, rozżarzające się do czerwoności… i równocześnie stawia na kowadle czajniczek na herbatę. Jak tu go nie kochać?

W cyklu o wiedźmach Śmierć pojawia się rzadko, ale bardzo konkretnie, a jego rozmowy z babcią naprawdę dają kopa w intelekt. Uratować matkę w połogu czy jej dziecko? Jak wygrać w karty od Śmierci życie chłopczyka? Jak zrobić „wielkie światło” w ciemności nocy, by odgonić szkieletowego jeźdźca? Musicie przeczytać, by się dowiedzieć. Szczególnie, jeśli pragniecie silnych, mądrych i dobrych bab, które nie muszą nic udowadniać światu. I czasem potykają się o pierwszy lepszy korzonek, by dogonił ich przeuroczy młodzieniec (choć czasem się trzeba sporo naszukać takiego korzonka, nie ma co)…

Terry Pratchet Świat Dysku:
Trzy wiedźmy,
Wyprawa czarownic
Panowie i Damy
Maskarada
Carpe jugulum
wyd. Prószyński i spółka

8 Replies to “Świat Dysku Pratcheta: Wiedźmy”

  1. Cała moja styczność z Wiedźmami zamyka się w jednym opowiadaniu (a może był to fragment którejś książki?). Pamiętam, że chodziło o cykliczne 'zawody’ wiedźm, które zawsze wygrywała Babcia Wheatherwax. Gdy delikatnie zasugerowano jej, żeby dała szansę innym, ta po cichu zgodziła się zrezygnować z uczestnictwa. Potem stało się coś strasznego – Babcia stała się… miła i uczynna, że aż do rany przyłóż. Wesołe było to bardzo 😉

    No i chętnie rzuciłbym się na resztę (i w ogóle na całą prozę tego autora), ale okoliczne biblioteki są puste, a światem rządzi pieniądz…

  2. to byłby „Kapelusz pełen nieba” 🙂 druga z serii opowieści o Tiffany z Kredy 😛 (tak, Tiffany, a nie jakiejś Akwili, szanowna pani Doroto! *spluwa*)

    ja, maniak Pratchetta? nieeeee 😉
    :* Sistah!

  3. Uwielbiam Pratcheta, ale z Wiedźmami czytałam do tej pory tylko „Maskaradę” – Niania mnie rozłożyła 🙂 🙂

  4. niania ma to do siebie, że rozkłada… na łopatki 😀 ja chyba najbardziej kocham ją w książce „Panowie i Damy”, gdzie bierze coroczną kąpiel w cynkowanej balii, która sprawia, że dźwięk banjo i głos niani osiągają niespotykaną skalę, przy której nietoperze głupieją, a leśne zwierzeta odgryzają sobie uszy 😛

  5. Aa 🙂 „Trzy wiedźmy” były pierwszą książką Pratchetta, którą przeczytałam. Cudna! Potem przyszła pora na inne, ale chyba kiepsko trafiałam, bo te „Trzy wiedźmy” wspominam chyba najlepiej.
    Znaczy, jeszcze bardziej od wiedźm kocham Śmierć, ale Niania Ogg jest faktycznie bezkonkurencyjna.

  6. HomelessTsundere says: Odpowiedz

    Niania to moja ulubiona postać ze świata dysku tuż obok Rincewinda i Patrycjusza Vetinariego. Szczerze mówiąc nie przepadałam początkowo za Magrat, ale dużo zyskała w moich oczach po przeczytaniu „Panowie i Damy”.

    🙂

  7. o tak, niania… niania rządzi i wymiata, czyż nie?

  8. ja ubóstwiam babcię Weatherwax 🙂

Dodaj komentarz