Clinta Eastwooda przedstawiać chyba nie trzeba, tak samo, jak nie trzeba mieć pewności, że jego filmy poruszą do głębi. Tym razem jest dokładnie tak samo – mniej więcej od połowy filmu czujemy ucisk w sercu, a im bliżej końca filmu, tym bardziej chce nam się wyć z rozpaczy. I zachwytu zarazem, bo wzruszać trzeba umieć.
Historia jest prosta, jak drut – on jest starym i zgorzkniałym trenerem, ona jest młoda i pełna zapału – oczywiście chce, by to właśnie on ją uczył boksu. On oczywiście musi pogonić ją na cztery wiatry, bo przecież dziewczyn nie trenuje. Szczególnie takiej, która nie potrafi trzymać języka za zębami. Oczywistym jest, że dziewczyna przyjdzie następnego dnia. I następnego. Wyrzucają ją drzwiami, to wchodzi oknem, stary trener warczy (a wszyscy wiemy, że nikt tak nie umie warczeć, jak Clint), a jego przyjaciel, stary bokser, ukradkiem dziewczynie pomaga. Widz może się założyć o milion dolarów, że dziewczyna prędzej czy później błyśnie talentem i wytrwałością podbije serce starego wygi – i zakład ten wygra, jakże inaczej.
Najpiękniejsze są kobiety nieco sponiewierane… zaraz, to przecież mężczyźni
Nikt mnie jednak nie przygotował na to, co nastąpi potem. I nawet nie jest to kwestia zaskoczenia, bo historię poznajemy dużo, dużo później, wiemy, żę coś się wydarzyło, co zmieniło życie wszystkich bohaterów tej historii. Wiemy nawet, że to nie było nic miłego. Co z tego, skoro Clint potrafi wydobyć milczeniem to, na co inni muszą użyć setek słów. Jego cisza i zaciśnięte w bezsilnej wściekłości wargi rozkładają widza na czynniki pierwsze.
Historia, stworzona na podstawie opowiadań F.X. Toolsa Rope burns (w wolnym tłumaczeniu „oparzenia od lin”), jest jak boks: zadaje ciosy, przed którymi można się uchylić, albo przyjąć na twarz. Najważniejsze jednak jest to, żeby powalić przeciwnika, nim ten dopadnie ciebie… a po ciosie wstać jak najszybciej. W życiu, jak na deskach – wszystko może się zdarzyć i nigdy nie wiemy, skąd nadejdzie powalający cios.
Proste, drobne czułości między starym trenerem a upartą zawodniczką rozbrajają widza.
Maggie zaczęla za późno – przekroczyła już trzydziestkę, ale kiedy zobaczymy, co ją motywuje do walki, przestajemy się jej dziwić. Nikt nie chciałby wrócić do domu pełnego pasożytów żyjących z zasiłku i skutecznie podcinających skrzydła prawdziwemu talentowi. Frankie boi się, że znowu przez niego stanie się komuś krzywda – tak, jak przydarzyła się Eddiemu. Eddie żyje marzeniem o dokończeniu walki. Wszyscy toczą bój z własnymi demonami i każdemu przyjdzie się z nimi po raz kolejny zmierzyć. A my trzymamy kciuki, że tym razem wyjdą z walki zwycięsko.
To nie jest ładna opowiastka dla kobiet. To nie jest też typowa jazda adrenalinowa dla mężczyzn. Jest to film doskonale neutralny, prawdziwy i fascynujący do ostatniej sceny. Jest krew,pot i łzy, ale też są emocje, rozmowy i… łzy. To opowieść o walce na śmierć i życie, wypełniona krwistymi, autentycznymi postaciami.
Tylko prawdziwi przyjaciele potrafią na sobie tak wieszać psy, jak ta dwójka
Każda recenzja, jaką znajdziecie w sieci, zawiera peany na cześć trójki Eastwood-Freeman-Swank. nie może też tu ich zabraknąć, więc uwaga: peanuję. Cóż więcej można napisać o aktorstwie z samego wierzchu śmietanki? To trzeba zobaczyć. Koniecznie, jeśli chcemy mieć jakieś pojęcie o tym, jak wygląda gra najwyższej klasy.
Za wszelką cenę to historia, która zostaje w głowie na długo, a w sercu jeszcze dłużej. I nie myślcie sobie, że to film o boksie. To tak, jakby Czarny łabędź był filmem o balecie.
Za wszelką cenę (Million Dollar Baby), 2004
reż. Clint Eastwood
wyst. Clint Eastwood, Hilasy Swank, Morgan Freeman
muzyka Clint Eastwood
Reblogged this on Cyberg@d@nie and commented:
Kawa z Cynamonem
Film chodzi za mną… Już nie raz miałam chęć obejrzeć – czy to na dvd czy w telewizji, ale zawsze jakoś się mijamy. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się trafić na właściwy moment, by zanurzyć się w tej historii. Pozdrawiam!
oglądałem, doceniam, niezła opowieść, trzyma się kupy i dostrzec w niej można nie tyko myśl przewodnią, ale nawet scenariusz… co ostatnio jest raczej rzadkością 😉
Pewnie bym obejrzała i to nawet z przyjemnością, gdyby nie to, że ostatnio mam dość smutnych historii. Nawet własnej. Zostawię na lepsze czasy. Już zanotowałam.