Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu – Rafał Dębski

Ze mną jest tak, że jak się za bardzo na coś nakręcę, to potem biedactwo (film/książka/spektakl) ma problem, żeby moje wyśrubowane poprzeczki przeskoczyć. Przyznam jednak, że „Zoroaster” całkiem dobrze sobie poradził. Siedzę, skubię słonecznik i zastanawiam się, jakby tę książkę ugryźć, bo z jednej strony trochę się na niej zawiodłam, ale z drugiej uczciwie muszę przyznać, że po tym, co sobie na jej temat umyśliłam to i Lem nie dałby rady.

Właśnie, Lem. Kojarzy się fabularnie Zoroaster to z Pirxem  badającym tajemnice, to z Ijonem Tichym wdającym się w dysputy filozoficzne, ale tak naprawdę nie jest ani jednym, ani drugim. Przypomina mi raczej Sherlocka Holmesa, który napotyka na ślad, kiwa głową i idzie dalej, by w ostatecznym rozrachunku zamknąć wszystkich w jednym pokoju i ukazać swój tok myślenia, niejako zostawiając czytelnika na marginesie tajemnicy.

Na mój rozum jednak nie o tajemnicę tu chodzi, bo dużo jest wszystkiego innego. Właśnie – podkreślmy słowa „dużo” i „wszystkiego”. Dużo bohaterów, dużo przemyśleń, dużo objaśnień mechanizmów świata, dużo emocji, dużo opisów przyrody… i gdzieś uciekła mi magia. Schowała się, rozmyła. Postacie albo wyraziste aż do przesady albo kompletnie bezpłciowe. Przemyślenia wyskakują z pudełek i snują się tak jakoś obok. Opisy mechanizmu świata szczegółowe, drobiazgowe, ale jakoś zabijają płynność fabuły.  Przy czym nie było to jakoś szczególnie irytujące czy nudne – po prostu jakoś… dużo. Jakby zabrakło mi miedzy nimi spoiwa.

Przez moment miałam nadzieję, ze spoiwem jednak okaże się wątek kryminalny, gdzie niczym w „Imieniu róży” Eco bohaterowie muszą zrozumieć naturę rzeczy, by pójść dalej w śledztwie, jednak autor nie poszedł w tę stronę – za to  dostarczył nam bajecznych opisów przyrody, których moim skromnym zdaniem jest stanowczo za mało, wzbudziły one mój autentyczny zachwyt i ciekawość, łykałam je błyskawicznie. To właśnie one mogły by być zaprawą łączącą wszystkie wątki, jak w „Edenie” Lema, gdzie eksploracja planety pociągała za sobą fabułę, przemyślenia na temat kondycji ludzkości, filozoficzne dysputy na temat ułomności ludzkiego poznania, a także wyciągała na wierzch prawdziwe oblicza bohaterów –  scena w obserwatorium, gdzie Adam daje się pochłonąć festiwalowi kolorów i dźwięków, więcej mi powiedziała o bohaterach niż te parędziesiąt stron wcześniej. Co bardziej zmusza do refleksji, niż konfrontacja z nieznanym? Kurczę, żałuję, że Dębski nie poszedł w tę stronę, bo pięknym susem wskoczył by z szafki ogólnej na półkę specjalną, a tak pozostaje mi czekać na następną jego książkę w tym stylu.

Bo ja chcę więcej. I opisów człowiek kontra nieznane i więcej Adama, który wzbudził moją wielką sympatię i nie tylko –  niektórzy lecą na strażaków, ja na inteligentnych kosmonautów, no co… Więcej takich różnorodnych, prawdziwych kobiet, jakie bohater spotykał na swej drodze (nadal uważam, że polska literatura oferuje nam stanowczo za mało wiarygodnych babeczek, które nie dzieliły by się na piękne bezmózgie wieszaki na biust i piękne bezpłciowe ideały. A, zapomniałam o brzydkich dziwkach, które giną w pierwszym rozdziale). Tutaj pokłony dla autora, bo jak mam sklerozę do imion, tak Sandrę, Zoję i Teresę zapamiętałam od razu. I jak kokieteryjna Sandra domagam się więcej opowieści o technice, jak spokojna Teresa – więcej o ludziach, jak smutna Zoja –  emocji. Więcej tego smutnego świata, gdzie ludzie rozrzuceni po galaktykach powoli tracą poczucie wspólnoty.

Wiem, wiem, najpierw narzekam, że za dużo, potem marudzę, że chcę więcej. Ale moi mili, tak to jest, jak się dostaje kubeł zupy z paroma warzywkami, to i tak człowiek chciałby dokładki… ale żeby tym razem kucharz zamieszał trochę od dna. Ja z przyjemnością zjem cały następny sagan, ale domagam się więcej marchewki.

Panie Rafale! Głodna jestem!

Rafał Dębski „Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu” Fabryka Słów 2010

8 Replies to “Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu – Rafał Dębski”

  1. Interesująca recenzja. Przyrównanie Dębskiego do Lema. Wysoko zawiesiłaś mu poprzeczkę. Koniecznie muszę wyrobić sobie własny ogląd i zapoznać się z Zoroasterem.

  2. Przekonałaś mnie.
    Mimo że nie jestem fanatykiem Lema (może po prostu zbytni gówniarz byłem, kiedy się za jego książki zabierałem), jak tylko skończę Metro 2033 (swoją drogą, też ciekawy twór – postapokalipsa po słowiańsku, miks Fallouta i Pikniku Na Skraju Drogi), pomaszeruję do Empiku 😉

  3. Wczoraj skończyłam czytać. I się zgadzam – mnogość jest rzeczy i potencjalnych historii.

    Każdy w wątków, gdy go odseparować od reszty, wypreparować, mógłby stanowić odrębną opowieść – i żadnemu z tych wypreparowanych wątków nic nie można zarzucić. Morderstwo w kosmosie – ok. Eksploracja niezwykłej planety – ok. Granice człowieczeństwa – ok.

    Jednak, gdy te wszystkie wątki, historie i anegdoty połączy się w jedno – niby wszystko jest dobrze, ale brakuje jakiegoś spoiwa, magii, czegoś co obuchem uderza w głowę. Jest dobrze, ale po zakończeniu lektury nie miałam tego specyficznego „łał”, tego olśnienia, które każe zapamiętać książkę na zawsze i wracać do niej po wielokroć.

    Jak ja bym chciała „łał”. 😉

  4. Saro, miałam dokładnie to samo uczucie – czegoś brakło.

  5. No i teraz mam mocno mieszane uczucia.
    Prawda, opisy planety czytało się bardzo fajnie. O fizyce kwantowej mam dosyć małe pojęcie, ale rozległe opisy funkcjonowania wszechrzeczy również czytało się miło. Tak samo jak rozważania o naturze człowieka (choć psychologia i antropologia to dla mnie terra niemalże incognita).
    Ogólnie pisząc, dla mnie ta książka bardziej niż dialogami, blokami tekstu stała.

    Bohater… Nie wiem, może i budzi się we mnie samiec z syndromem niepohamowanej zazdrości (czy jak tam się to u nich zwało), ale gł. bohater to w moim mniemaniu zwykły dupek. Fakt, inteligentny, dobrze utrzymany fizycznie, z bardzo dużym doświadczeniem życiowym, ale… Coś jakby dr House’owi zabrać jego chore poczucie humoru, wrzucić go do statku kosmicznego i voilà! Wrogość innych postaci może i była trochę przejaskrawiona, ale całkiem zrozumiała. W końcu Adam przez 1/3 książki niemal na każde pytanie odpowiada „Ha! Przecież jestem pilotem dalekiego zwiadu!”, jakby to znaczyło „Wiem i potrafię wszystko. Spłodził mnie Odyn, a mamusią była Hera!”.

    Teraz tak sobie myślę, że bohater, który nie pozostawia obojętnym, to jedna z podstawowych cech dobrej książki, więc… Sam nie wiem, co mam myśleć.

    Mimo wszystko tych trzech dych za książkę nie żałuję 😉

  6. Szyszko
    Dziękuję za recenzję. Dała mi do myślenia i rozbawiła zarazem, bo potrafisz nasypać autorowi pieprzu do herbaty tak, żeby miksturę w miarę gładko przełknął.
    Dziękuję również za pozostałe opinie.
    Pozdrawiam
    Rafał

  7. czuję się jakoś… tak… no… wow czy co? 😀 my też pozdrawiamy i weny życzymy!

  8. Dzięki :):):)

Dodaj komentarz