Cień przeszłości – Grzegorz Gołębiowski

Powinno było mnie tknąć, że książki od Novae Res należy brać z bardzo, bardzo dużą rezerwą. Jakieś muzy życzliwe powinny kopnąć w tyłek z szeptem, że „nie patrzysz w cudze recenzje przed osobistym czytaniem, ale może akurat…”. Kruk powinien jakiś złowieszczo zakrakać. Ale stało się i cóż.

Tragedią tej książki jest to, że nie jest aż tak zła, że dobra. Do bycia Szajsem Tygodnia trochę jej brakło, bo przez większość czasu po prostu biłam głową w blat biurka. Na szczęście też parę razy rechotałam jak wariat, choć obawiam się, że niekoniecznie z powodów, które miał na myśli autor.

Grzechy Grzegorza

Ta książka jest jak ciasto, w którym ktoś całkiem poprawnie wymieszał składniki według przepisu, ale zapomniał włączyć piekarnika. Albo włączył tylko na pół czasu. W rezultacie mamy mocno zakalcowatą historię jadącą na starym koniku tajemnicy z przeszłości i zaginionych skarbów Dolnego Śląska, z mdłym lukrem romansu i kamienno-cukrowymi różyczkami historii.

W dodatku napisaną tak, że czytelnik się zastanawia, z jakimi kretynami na co dzień spotyka się autor, że wszystko, ale dosłownie wszystko opowiada jak sklerotycznej krowie na rowie. Serio, przyjrzyjmy się scenie, gdzie bohater podaje pannie pendrive. Dialog przebiega mniej więcej tak:
– Tu ten pendrive, na którego nie mogę się dostać bo jest zabezpieczony hasłem, a ty jesteś spec od komputerów i potrafisz łamać hasła.
(panna wtyka pendrive tam gdzie trzeba, duma, klika, po czym stwierdza)
– Ten pendrive faktycznie jest zabezpieczony hasłem. Znam się na tym, więc to złamię.

W dodatku w międzyczasie autor tłumaczy nam, że kiedy panna nazwała pendrive gwizdkiem, to tak naprawdę użyła potocznej nazwy tego przedmiotu.

Zacytowałabym, ale miejsca mi braknie

Po trzech stronach byłam pewna, że w recenzji zawrę cytaty z tego dzieła o niewątpliwej urodzie. Po pięćdziesięciu stronach brakło mi fiszek do zaznaczania co bardziej karkołomnych fragmentów, a autor dopiero się rozkręcał.

Adam Floriański był trzydziestopięcioletnim mężczyzną. Jego sylwetkę według kategorii rodzajów należałoby zaliczyć do normalnej. Miał szerokie barki, dość dobrze zarysowaną klatkę piersiową, wąskie biodra i proporcjonalne do całej postury długie nogi. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, pociągłą twarz, czarne oczy i czarne brwi. Nosił krótko przycięte czarne włosy. Czoło miał wysokie z tendencją do powiększania się. Zdobiły je już dość duże zakola. Podobał się kobietom. Zresztą często robił z tego użytek w życiu, kiedy trzeba się było przebić przez mur ustawiony przez osobnika płci przeciwnej. Wykorzystywał wówczas swoją aparycję, ładnie brzmiący, męski głos, a także umiejętność, jak to mówili koledzy, gładkiej gadki„.

Powyższy fragment, całkiem szczerze, wzbudził we mnie dziką chęć zobaczenia zdjęcia autora, który z taką pieczołowitością opiewa walory swojego bohatera, a przy kobietach zazwyczaj ogranicza się do włosów i cycków. Właściwie to powinnam przestać czytać już po tym kawałku, nie wiem, jaki masochizm pchał mnie dalej. Te czoło, które powiększało się (pewnie jak żabie policzki) tendencyjnie, ta zarysowana (pewnie kredkami) klatka piersiowa, ta sylwetka w kategorii rodzajów normalna, ten mur osobnika płci przeciwnej!

Autor wypluwa z siebie opis cud-seks-maszyny… ale i tak musi podkreślić, że PODOBAŁ SIĘ KOBIETOM. Jego uroda rozkwitała tylko w obecności pary chromosomowej XX. Najwyraźniej pan Grzegorz uważa, że bycie przystojnym nie gwarantuje powodzenia u płci przeciwnej. Albo jego bohater włącza i wyłącza sobie seksapil na zawołanie. Pewnie wtedy staje przy samiczce, a jego czoło się powiększa (tu wstawić sobie proszę żabie kumkanie).

A to był zaledwie początek

Jak już mówiłam – brakło mi fiszek. „Włożył do zamka klucz, usłyszał charakterystyczny dźwięk przesuwających się rygli w drzwiach i mógł wejść do środka” – pisze dzielnie autor, po czym opowiada nam, jak w bajce Pomysłowy Dobromir skakała bohaterowi piłeczka na głowie, co to oznaczało, jaki był rezultat, a wszystko przy akompaniamencie słów jak „amplituda piłeczki” czy „racjonalizatorski pomysł” (Dowolnik ma teorię, że autor przepisywał momentami Wikipedię).

Przy czym żywiołowo wręcz nienawidzi akapitów, dzięki czemu mamy lite ściany zbitego w jedną bryłę tekstu, który boli w oczy.

A już zupełnie umarłam, kiedy autor śmignął mi opisem, uwaga, sceny, gdzie bohater MYŚLI:

Neurony przekazywały kolejne impulsy. Dostrajały się w swojej rytmicznej synchronizacji, doprowadzając do wytworzenia coraz większego potencjału – elektrycznych drgań. Ten najważniejszy z narządów działał z pełnym zaangażowaniem, wytwarzając niezbędne fale mózgowe. Efekt okazał się zadowalający„.

W gąszczu opisów w stylu „Przypomniała sobie swojego ojca. Miał córkę (…)” czy „sięgnęła po aparat telefoniczny, wyświetlił się jej dzwoniący. Adam Floriański. Pomyślała o nim ciepło. Chodzili razem do liceum. Przesunęła zieloną słuchawkę na ekranie” czytelnik zaczyna się naprawdę zastanawiać, czy kiedykolwiek zacznie się akcja.

Jeśli w pierwszej scenie jest rewolwer…

W tym przypadku jest uroczy staruszek, który rozmawia z naszym bohaterem i całkiem przypadkiem szuka tego samego, co on. Oczywistym jest, że dziadek po paru dowcipach radośnie zejdzie ze świata, pozostawiając swój dobytek na rękach Adama. Oczywistym jest, że nasz seksbomb zacznie tam grzebać… ale zanim dojdziemy do tego, autor musi jeszcze podumać nad kondycją społeczeństwa, wysnuć śmiałą teorię, że kibice piłkarscy to barometr nastrojów społecznych, że cycki archiwistki są fajne, że dobrze jest być kibicem Legii…

Przypominam, że wszystko, ale to absolutnie wszystko opisywane jest krok po kroku. Nie słuchamy radia, tylko włączamy przycisk na stacji rozdzielczej samochodu, a stacja o konkretnej fali nadawania właśnie puszcza utwór o takim a takim tytule, wykonywany przez konkretny zespół. Newsy wywołują u spokojnych dotychczas osób stan zakłopotania, o czym nas informują w rozbudowanej linii dialogowej. Sytuacja się zagęszcza, kiedy autor zaczyna cytować nam utwory Lombardu, a bohaterowie wjeżdżają w tunel, którego „zasadność istnienia wciąż poddawano dyskusjom” (plus opinia autora na ten temat, opis topografii miasta oraz krótki wykład na temat tego, jakie rozwiązania drogowe stosuje się w Holandii).

W okolicy setnej strony naprawdę zaczęłam zapominać, o czym tak właściwie jest książka. Do tego momentu wiedziałam jedynie, że staruszek kojfnał, kręci się w okolicy podejrzany typ w dresie (co, jak przytomnie zauważył bohater, jest dziwne, bo nie ma teraz rozgrywek piłkarskich), wszyscy – włącznie z bohaterem – szukają tajemniczej torby i generalnie Nie Jest Miło. A, jeszcze ten romans się pęta, więc mamy masę bardzo głębokich rozważań na temat tego, czy stany fizjologiczne bohaterów Coś Znaczą.

Anna już drugi raz nazwała Adama imieniem kojarzącym się z jednym z romantycznych kochanków Williama Szekspira. Czuł, że zaczyna z nim flirtować„. Seks w powietrzu aż furczy.

Na stronie 105 pojawia się człowiek o nazwisku Dupczak.

Brnę dalej, choćby mi oczy krwawiły

A blisko im do tego. Autor z godną podziwu determinacją uparł się, żeby każde zdanie akcji przełożyć przynajmniej dwoma zdaniami o niczym. Zaczynam robić sama ze sobą zakłady, czy kiedykolwiek jakiś bohater zdoła przejść bez zakłóceń na drugi koniec pokoju, bo nawet wstanie zza biurka jest okupione opisem postawy zdradzającej pewność siebie, która objawi się za chwilę w wypowiedzi osoby mówiącej (nie przesadzam, to jest skrócony opis sytuacji: sierżant podejmuje decyzję i wstaje).

Czasami z autora wychodzi filutek i wtedy, cytuję, mężczyźni „przekleństwami podkreślają swój samozachwyt„.

Ja cierpię.  „Wtem nagle, nie wiadomo skąd, zbliżał się do nich jakiś przedmiot. Ich mózgi ponownie uruchomiły instynktowną reakcję. Odruchowo uchylili głowy. Niezidentyfikowany przedmiot wylądował na przedniej szybie renault laguny„. Jeśli chodzi o mnie, to przedmiot ten leciał ze dwa lata i zaczęłam życzyć bohaterom, żeby jednak Opatrzność albo aerodynamiczne pochylenie szyby jednak nie broniły ich przed obsypaniem przez tysiąc, a może i milion kryształków (też cytat).

Czwarta zasada dynamiki Grzegorza

Jeśli możesz coś napisać w trzech słowach, to dopisz jeszcze dziesięć, w ten sposób na pewno przyspieszysz akcję.

Na przykład kiedy bohaterowie siedzą sami w mieszkaniu, po traumatycznym przeżyciu, zabij kompletnie napięcie przez półstronicowy opis różnicy między Windowsem a Linuxem. I każ bohaterce lepić pierogi, a potem się tłumaczyć, że nie miała barszczyku (zdzira!).

Wiecie ilu słów można użyć zamiast „tak”? Ośmiu. OŚMIU. Brzmi to: „dała sygnał potwierdzający, że wykonała zlecone jej zadanie„.

Bohater jest kibicem, ale wnosi to, uwaga, ABSOLUTNIE NIC do fabuły. Choć w sumie nie wiem, sens historii zgubiłam już bardzo dawno temu. Daje jednak autorowi możliwość urozmaicenia przemyśleniami kibica tak nudnej czynności jak na przykład mieszanie łyżeczką herbaty. Przepraszam, po drodze jeszcze będzie wykład o rodzajach herbaty.

Panu już podziękujemy

Wszystko byłoby dobrze, gdyby zostało to jeszcze napisane ze swadą, bo sama sprawa – poszukiwanie zaginionego skarbu – jest całkiem ciekawa, logiczna, trzyma się kupy, a rozwiązanie (choć żywcem wyjęte z serialu 07 zgłoś się) było… niebrzydkie.

Niestety, autora zabija skrupulatność. Mam wrażenie, że jest wykładowcą akademickim, który za często przebywał z ograniczonymi studentami i teraz nie potrafi oderwać się od maniery uściślania wszystkiego kawałek po kawałku.

Drugą rzeczą, która skreśla książkę w moich oczach jest żenujący seksizm. Kobiety są oceniane na podstawie wyglądu, któremu z resztą autor poświęca dużo więcej opisów niż przy opisywaniu mężczyzn i praktycznie zawsze oscylują one wokół walorów kobiecych. Nawet główna bohaterka, świetna informatyczna, mistrzyni w swoim fachu, jest tylko zagubioną małą dziewczynka, którą porzucił tatuś i nabiera pewności siebie dopiero w objęciach naszego genealoga – amatora. Serio?

Trzecią rzeczą jest, cóż, WSZYSTKO. Bardzo łatwo się pisze recenzje czegoś, co ma jeden porządny karygodny błąd – to jak nadepnąć na hełm Batmana LEGO. Co innego cały czas deptać po tych płaskich klockach i tylko co jakiś czas trafiać na te większe. Styl, płaskość bohaterów, nienaturalne dialogi, wtórność pomysłu głównego (do fragmentów dziejących się w czasie II wojny nie mam zastrzeżeń, były zadziwiająco ciekawe), nieumiejętne rozłożenie napięcia… Wszystko kulało.

Tyle, że nie tak, by rwać sobie włosy z głowy. O dziwo książka nie wzbudziła we mnie chęci mordu na osobie, która puściła ją do druku (a czasem mam takie zapędy wobec co niektórych Dzieu). Autor powinien wręcz pisać dalej, bo idzie w dobrym kierunku. Mam tylko wrażenie, że pisał pod publiczkę bardziej niż dla siebie i bardzo pilnował, żeby wrzucić wszystkie odpowiednie składniki do tego ciasta. a może lepiej będzie, gdy upiecze literackie lasagne?

Na koniec pożegnam Was  cytatem. Pamiętajcie, że czytacie na własną odpowiedzialność!
Adam się obudził. Po chwili spędzonej na lustrowaniu pomieszczenia wyciągnął się jeszcze na łóżku jak na drabince gimnastycznej. Wstał. Wsunął nogi w klapki. Poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Włączył radio„. Najwyraźniej Adam jest nietoperzem, bo o ile dobrze pamiętam, drabinki w sali gimnastycznej wiszą na ścianach…

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Cień przeszłości” autorstwa Grzegorza  Gołębiowskiego (wyd. Novae Res) i umieszczone są w niniejszym tekście w ramach korzystania z prawa cytatu (por. art. 29 pr. aut.)

Szyszka

11 Replies to “Cień przeszłości – Grzegorz Gołębiowski”

  1. Szyszko, Ty to kupiłaś?! Hospody pomiłuj…..
    Ja tu grzecznie Poldarka zaliczam albo książki nominowane do Zajdla, a Ty, panie dziejku, banialuki!
    Ale recka fajna.

    1. dostałam do recenzji, a skoro dostałam, to trzeba „pracę” wykonać ;P A od czasu do czasu bawi mnie przeczytanie czegoś naprawdę złego… (ja obrzydliwie szybko czytam).

      1. Aaaa,a ja oglądam filmy o rekinach!

        1. no widzisz, każdy ma takie coś, co mu sprawia przyjemność, choć na logikę nie powinno 😀 Rekiny? Czadersko!

  2. Kwiknęłam stanowczo zbyt wiele razy ;D Ileż Ty się nacierpiałaś przy czytaniu! Ale recka wyszła z tego wyborna.

    1. Przy czytaniu najbardziej bolało mnie czoło, od tego bicia w blat 😉 Nadal jednak stoję na stanowisku, że to nie jest ZŁA książka. Ona po prostu nie jest dobra.

  3. Zaskakująco zabawnie się czytało twoją recenzję. Aczkolwiek podejrzewam, że głównie dlatego, że książki czytać już nie musiałam 😀

    1. ych i ból serduszka!

  4. Właśnie skończyłem czytać to „coś”. Brak mi słów…

    Komisarz rozmawia z Anną:
    Str.235

    „Technicy znaleźli mikroślady w zamku w drzwiach DO MIESZKANIA ADAMA. Zabezpieczyliśmy różne ślady,w tym odciski palców.”

    Str.237

    „- Aniu, PODAJ MI ADRES ADAMA.
    Dziewczyna podyktowała ulicę, numer domu i mieszkania.”

    1. Jaki piękny babol do kolekcji 😀 Prawda, że słów brak? prawda? Bosz.

Dodaj komentarz