Czas żyć, czas zabijać – Miroslav Žamboch

Nie powinno się oceniać książki po okładce, ale moim zdaniem to, co znajduje się na kartkach między okładkami, zasługuje na zdecydowanie bardziej epicki obrazek. Nie, żeby ta była zła, ale Bakly… jest… no, zabójczy. Dosłownie i w przenośni. To jedna z tych postaci, które przetaczają się przez umysł czytelnika, zostawiając go w chaosie myśli i uczuć.

Bakly to zabijaka jakich mało, ma wdzięku tyle, co wół piżmowy skrzyżowany z czołgiem, nie powala bystrością umysłu. Pierwszy raz pojawia się w jednym z opowiadań o Koniaszu, potem zasłużył na własną powieść, Bez litości. Przed nami zbiór opowiadań z różnych okresów życia tej żywej maszyny do zabijania, z których wyłania się pełniejszy obraz bezlitosnego wojownika-mordercy.

Bakly’ego nie trzeba lubić, ale nie można go nie szanować. Nie ma w nim wrogości, jest tylko ponura determinacja – ja, albo oni. W dodatku nie kieruje nim chęć zysku czy okrucieństwo, a smutna konieczność spłacenia długu, który ciąży na całej jego rodzinie. Bakly wie, że jeśli się zatrzyma, zginą wszyscy, na których mu zależy. Nie czyni z tego jednak świętej misji, nie użala się nad sobą, tylko po prostu idzie i wykonuje swoją pracę.

Pięć opowiadań, prostych, jak dzida i rzuconych w czytelnika z brutalną, zabójczą precyzją. Młody Bakly na początku swej drogi i gdzieś daleko w przyszłości. Czy to w czeluściach kopalni, czy wśród bezlitosnych piasków pustyni, jest mrukliwy, uparty, zawzięty… bez litości. Wydawało by się, że takiego typa nie można polubić.

A jednak. Żamboch ma niesamowity talent do tworzenia wielowarstwowych, wiarygodnych postaci. Bohater nie musi nam co drugi akapit przypominać, jaki to on nie jest zły, bezwzględny i niedobry (co ostatnimi czasy stało się nieznośną manierą polskich pisarzy tworzących twarde męskie postacie). On w milczeniu będzie wpatrywał się w ogień, a potem wstanie – i zrobi swoje. Choć narracja głównie prowadzona jest w pierwszej osobie, Bakly pokazuje nam wnętrze swojej głowy rzadko, a i to w większości w kategorii czynów, a nie filozofii. Słowem – facet jest prosty jak instrukcja obsługi cepa.

Jednak, o dziwo, nie jest prymitywny. Czasami nawet łapałam się na tym, że zastanawiałam się, kim by był, gdyby nie ponure okoliczności. I wiecie co? Pewnie by robił to samo. Może nieco inaczej, nie tak brutalnie, ale wydaje się być człowiekiem, który wie, gdzie jest jego miejsce na świecie i dobrze mu z tym. Nie kłamie, ale nie dlatego, że jest uczciwy, ale zwyczajnie nie chce mu się pamiętać łgarstw. Zawsze wykonuje swoją pracę i nigdy się nie poddaje.

Opowiadania są bardzo zróżnicowane. Żamboch na szczęście nie moralizuje – ani nie demonizuje bohatera, ani nie usprawiedliwia. Uwielbiam, kiedy pisarz to robi – zdaje się na rozum czytelnika. Bakly robi z ludzi kotlety mielone, w dodatku w niezbyt delikatny sposób, ale równocześnie przynosi kamienie na grób ojca małego chłopca. W końcu najważniejsze są te małe, pozornie nic nieznaczące gesty i czyny. Jedyne, co mogę zarzucić Żambochowi, że po raz kolejny wykorzystał motyw bohatera tracącego zmysły, wlokąc czytelnika przez opisy stopniowego odzyskiwania rozumu – zrobił już to dwa razy Koniaszowi, chyba lubi się znęcać nad bohaterami.

Krwiste, mocne opowiadania, które ładują jakąś dziwną, pierwotną energią. Inne niż opowieści o Koniaszu, które są zawsze zabarwione nutką melancholii. Bakly się do tego nie nadaje – jest jak wielka, szorstka od trzymania niezliczonych głowni i trzonków dłoń, zaciśnięta w pięść, nieuchronnie zbliżająca się do twojego nosa. Całości dopełnia rewelacyjny pan Łasiczka i tajemniczy książę Dask, pustynni jeźdźcy, kupcy, handlarze opium, piękna Zuzanna oraz wiele, wiele innych postaci, które przemykają się przez karty książki.

Jedno jest pewne – nie lubimy czarodziei.

Miroslav Żamboch, Czas żyć, czas zabijać
wyd. Fabryka Słów, 2012

2 Replies to “Czas żyć, czas zabijać – Miroslav Žamboch”

  1. od okładki, aż do pointy – 100% moje myśli 🙂

  2. Mnie wymęczyły przygody Bakly’a – skomplikowane niczym budowa cepa, z nudnymi opisami walk (a wiem przecież, że autor potrafi walki opisać dobrze), jednym bohaterem drugoplanowym i kilkoma trzecioplanowymi (reszta to statyści, zazwyczaj przeznaczeni do zabicia). Każde opowiadanie, choć niby całkowicie inne, sprowadzało się do tego samego – Bakly mordował. Nie było żadnych tajemnic, żadnego zaskoczenia, brak ciekawego świata itp. Gdyby to było jeszcze ze 200 stron, ale gdzie tam – 600 (sic!).Mocno się zawiodłem.

Dodaj komentarz