Tron Półksiężyca – Saladin Ahmed

Problem ze średnimi książkami jest taki, że są… cóż, po prostu średnie. Nie złe i beznadziejne, żeby można je było skazać na wieczne potępienie i szydercze obrazki w sieci. Nie są też rewelacyjne, by można było z czystym sumieniem ułożyć je na posłaniu z liści laurowych i wzdychać do nich po nocach. Średnie książki są po prostu dobre. Odpowiednie, by zająć kilka godzin popołudnia po ciężkim dniu pracy, by pozwolić czytelnikowi na chwilę oderwać się od swoich zajęć, jednocześnie nie grożąc mu całkowitym porwaniem w fantastyczny świat. Takie książki są bezpieczne. Są potrzebne.

Mój problem z Tronem Półksiężyca sprowadza się do dwóch rzeczy. Po pierwsze – bohaterowie. Nie potrafię się wczuć w historię, jakkolwiek niesamowita by ona nie była, jeśli nie czuję sympatii do bohaterów. Muszę znaleźć coś, co pozwoli mi kibicować danej postaci, nawet mając w pamięci, że pewni autorzy mają niepokojącą tendencję do uśmiercania bohaterów, których miałam czelność polubić. Ale pogodziłam się z tym, a przynajmniej tak sobie wmawiam. I wciąż uparcie próbuję polubić nowopoznaną, zmyśloną postać, nawet jeśli miałabym później po niej płakać. Bo w końcu o to chodzi, prawda? O emocje. Im ich więcej, im są bardziej wyraziste, tym książka jest lepsza, a czas przy niej spędzony – cenniejszy.
W tej historii mamy układ głównych bohaterów 2+1, czyli dwóch mężczyzn i dziewczynę. Nie, nie będą się o nią bili, co jest przyjemnym wyłamaniem się z obowiązującego ostatnio wśród młodzieżówek schematu. Mamy zatem starszego doktora Adullę, który jest łowcą ghuli. Dodajmy, że ostatnim prawdziwym łowcą ghuli. A tych potworków nagle w okolicy pełno, więc mimo ogólnego zmęczenia życiem, doktor musi działać. I działa… choć w większości umysłem, a nie magią i mieczem. Doktor ma też swojego pomocnika, młodego derwisza Rasida. Chłopak jest tak ogromnie oddany służbie Bogu, że musi udawać się na samotne medytacje za każdym razem, gdy się zagapi na dziewczynę. Z całym szacunkiem dla jego przekonań – miałam go dość bardzo szybko. Jest jeszcze dziewczyna o wdzięcznym imieniu Zamia, która, a jakże, pragnie zemsty.
I od tej chwili do głosu dochodzi dość wyraźna przewidywalność…

Ale może nie tylko o to chodzi? Przecież jest jeszcze sposób opowiadania historii. Przecież nawet najbardziej znana bajka potrafi oczarować, jeżeli jest opowiadana w umiejętny sposób.
Gdyby tylko tutaj tak było…

Uwierzyłam słowom Nory K. Jemisin, które widniały na okładce tej książki, zapewniając mnie, że Autor jest „mistrzem opowiadania epickich historii”. Dałam się skusić obietnicy, iż na kartach tej powieści ożywa świat znany z Baśni z tysiąca i jednej nocy. Może gdybym tego nie zrobiła, nie szukałabym wszędzie tej magii, tego hipnotyzującego, orientalnego uroku. I na tym właśnie polega mój drugi problem z tą powieścią – zbyt wygórowane oczekiwania. Bo „epicka historia” okazała się być dość schematycznie przeprowadzoną przygodą, gdzie większość czasu bohaterowie spędzili w domu swoich przyjaciół, próbując rozszyfrować zagadkę brutalnych morderstw. Rozwiązanie tej zagadki, choć bez zaskoczenia, było przynajmniej efektowne, za co książce należy się plus. Ale z kolei mimo występowania magii, mimo pojawienia się eliksirów, ghuli, potworków stworzonych z powietrza i piasku, brakowało mi tego nastroju, którego oczekiwałam. Brakowało mi magii.

Tron Półksiężyca nie jest powieścią rewelacyjną, nie jest też powieścią złą. Jest powieścią dobrą, a nawet zadowalającą, jeśli nie da się zwieść nieco wygórowanym obietnicom, jakie kuszą z okładki książki. Jest historią na jeden wieczór, której cena jest przyjemnie przystępna.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka

Saladin Ahmed, Tron Półksiężyca (The Throne of the crescent moon), Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2012

One Reply to “Tron Półksiężyca – Saladin Ahmed”

  1. Miałem wybór, by zażyczyć sobie przywiezienie tego z Krakowskich targów, ale coś mi instynktownie nie pasowało – jak się okazało całkiem słusznie : )

    btw. miło widzieć, że wracasz do recenzowania : )

Dodaj komentarz