Dawno, dawno temu, w Krainie Snów, król został przyłapany w ogrodzie, kiedy zabawiał się z kobietą niższego stanu, co było zabronione. Poddanym bardzo się to nie podobało, bo wierzyli, że prawo w królestwie obejmuje wszystkich, w tym króla. Ten przeraził się, że straci koronę (bo w okolicy było wielu innych królów, którzy tylko czekali na taką okazję). Wtedy jednak przyszedł do niego doradca i powiedział:
– Królu, przecież jesteśmy w krainie bajek i snów. Napiszemy dla ciebie nową bajkę.
I tak zrobili. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie, no, może oprócz paru parobków, którzy mieli pecha.
Powyższa treść właściwie streszcza całą fabułę: oto prezydent USA zostaje oskarżony o kontakty seksualne z nieletnią, tuż przed reelekcją, którą praktycznie miał w kieszeni. Niecałe dwa tygodnie do wyborów, sondaże pokazują drastyczny spadek zaufania do prezydenta. Wtedy pojawia się Conrad Bren z genialnym planem: wywołajmy skandal innego typu, skandal sztuczny, rozdmuchany, by odwrócić uwagę od prezydenta. Mało tego, niech nowy skandal pokaże prezydenta z nowej, pożądanej strony, jako dobrego ojca narodu i tak dalej i tak dalej.
Ja nie mam nic, ty nie masz nic, razem zbudujemy… wojnę.
Amerykanie to bardzo, bardzo dziwny naród. Oni NAPRAWDĘ wierzą, że jakiś facet strzelający do drugiego na końcu świata broni ich wolności. Wybór pada więc na wojnę, która trzeba sprawnie rozdmuchać, ale bez angażowania reszty rządu, sił zbrojnych, budżetu państwa… a może by tak stworzyć konflikt od zera? Conrad (grany przez nieco diabolicznego De Niro) dociera do Stanleya Motss , producenta filmowego. Ten szybko daje się przekonać, że gigantyczne oszustwo medialne jest niesamowitą okazją, żeby stworzyć coś wyjątkowego i razem planują wywołanie… wojny z Albanią.
Każda szanująca się wojna ma brudną dziewczynkę z kotkiem.
Dlaczego Albania? A dlaczego nie? – padają słowa w filmie. Sztab ludzi wprowadza do sieci nowe (i odpowiednio spreparowane) informacje związane z tym krajem, producenci filmowi debatują nad doborem materiału filmowego. Wybór pada na drobną blondyneczkę, dodajemy jej białego kotka i bach – mamy pierwszy reportaż z ogarniętego wojną kraju. Potem idzie lawina – witrualny kontyngent wojska (wraz z małym pieskiem oddziałowym) żegna „poległego” towarzysza, skazany więzień-psychopata pozuje na zdjęciach jako bohater przesyłający ukrytą wiadomość swojej biednej matce. Karuzela się kręci, a naród kupuje kolejne bajki o konieczności bronienia wolności, postawie obywatelskiej. Słowo „amerykański” pada w przemówieniach coraz częściej, reżyserowana jest każda pauza, każde chrząkniecie. Aż wreszcie tłum ogarnia prawdziwa histeria, daje się ponieść fali nadętego, pustego patriotyzmu.
Co ja tam wiem, panie, jestem prostym psychopatą i brutalem…
De Niro jest w filmie dobry, jednak prawdziwe pokłony należą się Dustinowi Hoffmanowi, który w roli lekko nakręconego producenta wypada po prostu genialnie. De Niro jedynie wprawił go w ruch, a on, niczym doskonale wyważony baczek sunie przez film, porywając widza genialną prostotą rozwiązań i stosowaniem tanich, ogranych chwytów. Zastanawiamy się „jak to może działać, nie ma szans”, jednak krok po kroku obserwujemy rosnącą wiarę społeczeństwa we wciskany kit. Najgorsze jednak jest to, że kiwamy z politowaniem głową nad głupotą ludzi, a sami niedawno ulegliśmy histerii związanej ze świńską grypą. Coraz jaśniejsze jest to, że wiemy tylko to, co nam inni powiedzą, a choć od czasu nakręcenia filmu minęło 15 lat i komunikacja globalna poprawiła sie znacznie, to równocześnie dała do ręki kolejne atuty manipulatorom informacyjnym.
Mimo wszystko mamy ochotę włożyć „Fakty i akty” między bajki… ale kiedy przypomnimy sobie co się działo, kiedy (już po emisji filmu!) prezydent Clinton został przyłapany z panną Moniką L. Zaraz potem Amerykanie zrzucili bomby na terrorystów w Afryce. Obraz powstał na podstawie książki „American Hero”, w której autor, Larry Beinhart, poszedł jeszcze dalej i uważa, że operacja „Pustynna Burza” wywołana przez Busha była dokładnie takim samym zabiegiem zamaskowania prawdziwego skandalu. Nam wystarczy zadać pytanie, czy Irak najechano z powodu broni masowego rażenia, czy dlatego, że Saddam przestał być opłacalny żywy, a ropa zawsze się przyda?
Z KOTKIEM, POWIADAM! Swoją drogą, to Albańczycy musieli być nieźle zdziwieni.
Tytuł filmu („Wag the Dog”) jest angielskim idiomem, który można przetłumaczyć dosłownie jako „pomerdać pieskiem”. Na polskie jest to zbliżone do „odwrócić kota ogonem”, choć niezupełnie. Otóż w idiomie angielskim chodzi o to, że pies macha ogonem, bo jest od niego sprytniejszy, ale jeśli ogon będzie mądrzejszy, to będzie merdał psem. Paru ludzi: producent filmowy, kostiumolog, piosenkarz country i paru aktorów są w stanie merdać całym narodem. W sumie to nic trudnego, jeśli znajdzie się odpowiednio długą tyczkę i punkt podparcia, można ruszyć całą ziemię.
Film jest przede wszystkim czarną komedią, jednak – jak wszystkie tego typu produkcje – gdzieś tam w ironicznym śmiechu tkwi gorzka piguła prawdy. Obyśmy nigdy nie musieli jej przełknąć.
Fakty i akty (Wag the dog), 1997
reż.Barry Levinson
wyst. Robert De Niro, Dustin Hoffman, Kirsten Dunst, Woody Harrelson